Alfie i Helena to małżeństwo z długoletnim stażem. On pomimo upływających lat nie czuje się na swój wiek, ona
natomiast wiecznie przypomina mu, ze nie jest już młody i powinien pogodzić się ze starzeniem. Dlatego jakiś czas
temu zdecydowali sie na rozstanie. Ona pogrążona w rozpaczy zaczyna chodzić do wróżki, wierząc w każde jej słowo,
on ćwiczy jak szalony na siłowni i zagłusza samotność u boku młodziutkiej call girl Charlaine. Helena ma nadzieję, ze
kierując się wypatrzoną przyszłością znajdzie na nowo szczęście w życiu, a Alfie czeka na upragnionego syna. Ich
jedyna córka Sally jest żoną pisarza o imieniu Roy, który jak dotąd napisał jedną książkę i od dłuższego czasu pracuje
nad drugą, bojąc się by nie okazała sie gorsza od debiutu. Ledwo wiążą koniec z końcem, często pożyczając pieniądze
na życie od Heleny. Dlatego ostatnio nie układa się im za dobrze i Sally z coraz większym rozrzewnieniem zaczyna
zerkać na swojego szefa - przystojnego i bardzo bogatego Hiszpana Grega, któremu również nie układa się w
małżeństwie. Roy natomiast spogląda przez okno od sypialni coraz śmielej podglądając uroczą sąsiadkę o imieniu
Dia. Wkrótce zaprosi ją na lunch...
Najnowszy film Woody Allena, podobnie jak druga książka jednego z bohaterów tego obrazu, ma swoje lepsze
momenty, dowcipniejsze żarty, z których można się całkiem nieźle pośmiać, ale niestety jako całość wypada dość
blado. To lekki, niezobowiązujący obraz, który nawet całkiem dobrze się ogląda, ale nie oferuje nic nadzwyczajnego, bo
nie mówi o niczym wielkim. Przedstawia pewną historyjkę o kilku mieszkańcach Londynu i ich mało znaczącym życiu.
Moim zdaniem jest to film odrobinę lepszy od dwóch poprzednich obrazów reżysera, od nudnawego "Vicky Cristina
Barcelona" sprzed dwóch lat, i zdecydowanie ciekawszy od przegadanego "Co nas kręci, co nas podnieca" sprzed roku.
W porównaniu do tych dwóch obrazów, jest najbardziej zgrabny i przyjemny w odbiorze. Jednakże, przywołując tutaj
cytat z Szekspira, podobnie jak ludzkie życie, nie ma większego znaczenia. Bohaterowie rozmawiają o zwykłych
sprawach, mają większe lub mniejsze problemy, zmieniają partnerów, miewają romanse, ale suma summarum
niezbyt wiele z tego pod koniec wynika. Ot zwyczajna szara egzystencja uwieczniona na taśmie filmowej, wzbogacona
chwilami ciętym humorem. Najciekawsze jest w niej chyba to, że podsumowując wszystkie przedstawione wydarzenia,
najlepiej na nich wychodzi bohater, który wydaje się być najbardziej oderwany od życia. To on (a właściwie ona)
najprawdopodobniej najszybciej odnajdzie szczęście i będzie udanie żyć. Wszyscy inni ponoszą większe lub mniejsze
porażki: zawodowe, osobiste, uczuciowe. Jak na komedię dość pesymistyczny to wniosek.
Całe szczęście Allen tym razem porzucił okropny zabieg bezpośredniego zwracania się bohaterów wprost do kamery
(który tak częsty był w "Whatever Works"). Jedynie raz jedna z postaci kieruje swoje słowa bezpośrednio do nas i na
tym się kończy. Narratora, w okropnie oczywisty sposób opisującego rzeczywistość, również w tym filmie nie ma zbyt
wiele, w większości odzywa się on na początku tego obrazu, przedstawiając poszczególne postaci i później dopiero pod
koniec, gdy prezentuje ogólny wniosek z całej tej opowieści. Ze wszystkich aktorów - którzy całkiem dobrze odnaleźli
się w swoich rolach – najlepiej wypadli Gemma Jones czyli wierząca w brednie wygadywane przez wróżkę Helena,
grający jej męża Anthony Hopkins, w bardzo spokojnej jak na siebie roli oraz Naomi Watts jako ich filmowa córka.
Choć może akurat ten typ podyktowany jest moją ogromną sympatią do tej aktorki. Całość kończy się bez wyraźnego
zakończenia. Po prostu film urywa się w pewnej chwili nie wiążąc wszystkich wątków, opuszczając bohaterów,
zostawiając ich samym sobie z ich problemami. Taki brak finału może być początkowo trochę zaskakujący, choć w
gruncie rzeczy jest całkiem zrozumiały. W ten sposób można by ciągnąć tę historyjkę jeszcze równie dobrze przez
następne trzy godziny i nadal nie nadszedłby dobry moment na zakończenie. W skrócie: obejrzeć można ale
niekoniecznie.
7/10
"Wszyscy inni ponoszą większe lub mniejsze porażki: zawodowe, osobiste, uczuciowe. Jak na komedię dość pesymistyczny to wniosek."
To chyba żadne zaskoczenie. Przecież filmy Allena zawsze wyglądają dość podobnie w tej kwestii - sporo śmiechu ale jeszcze więcej goryczy. W samej historii nie ma prawie nic komicznego, inny reżyser mógłby ją nakręcić tak, że po wyjściu z kina chciałoby się popełnić samobójstwo. Allen jednak zawsze będzie miał dystans do świata i samego siebie. Mimo iż życie - ze swoimi komplikacjami, pytaniami bez odpowiedzi i poczuciem bezsensu - tak naprawdę go przeraża. Widać to w większości jego filmów i to samo tyczy się "Poznasz przystojnego bruneta". Losy bohaterów są przepełnione okrutną ironią, wszelkie ich starania o sukces zawodowy czy uczuciowy są niweczone przez jakieś niewidzalne fatum. Wszyscy próbują podejmować racjonalne działania aby przejąć kontrolę i wprowadzić porządek we własne życie, im bardziej jednak próbują tym bardziej pogrążają się w chaosie. Filmowe odniesienie do dzieł Szekspira jest napewno znamienne jednak oprócz Szekspirowskich bohaterów mamy w filmie jeden wyjątek - Helenę. To postać która żyje ułudą, jest łatwowierna i ma naiwne spojrzenie na świat. Kontrolę nad swoim życiem oddaje "gwiazdom", a słowa wróżki traktuje jak cytaty z Biblii. Wydawałoby się, że takie postępowanie musi prowadzić do katastrofy, tutaj jednak jest odwrotnie - katastrofa spada na wszystkich innych podczas gdy Helena odnajduje szczęście. Jest to zwieńczenie ironicznej i gorzkiej wymowy filmu. Życie może nie jest tragedią ale na pewno jest nieprzewidywalne.
Mój ranking jest inny. Na pierwszym miejscu stawiam Vicky, Cristinę.. Na drugim Co nas kręci.... Poznasz (wysokiego) przystojnego bruneta [zresztą jak każdy z nas u schyłku :-) ] jest moim zdaniem najsłabsze: brak ujmującego przesłania, mniej błyskotliwych dialogów, humoru brak z jednym małym wyjątkiem, nawet aktorzy słabo dopasowani - nie umniejszając oczywiście ich talentom.