PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=464544}

Pozwól mi wejść

Låt den rätte komma in
2008
6,7 42 tys. ocen
6,7 10 1 41756
7,2 30 krytyków
Pozwól mi wejść
powrót do forum filmu Pozwól mi wejść

Beznadzieja

ocenił(a) film na 3

Nie rozumiem wszystkich zachwytów nad tym filmem, który pomimo wyraźnych ambicji stworzenia dzieła poruszającego i uwrażliwiającego społecznie, pozostaje po prostu... nudnym, zbyt długim i przewidywalnym obrazem o dzieciach maltretowanych przez rówieśników. A przecież ile ich już powstało (swoją drogą to właśnie kraje północy przodują w kręceniu filmów o tej tematyce, każdy z nich ma bardzo podobną fabułę, różnią się najwyżej szczegółami - vide estońska "Klasa")!
No i największa wada "Pozwól mi wejść" - naiwność. Straszliwa.

3/10 niestety.

Mooflon

Z przykrością muszę się z Tobą zgodzić - ja również nie rozumiem tych wszystkich zachwytów. Wyszłam dzisiaj z kina rozczarowana, bo zamiast trzymającej w napięciu (czego przede wszystkim oczekiwałam) i być może nawet przerażającej zobaczyłam historię niewyobrażalnie przewidywalną, nudną i wręcz śmieszną momentami. "Pozwól mi wejść" nie umywa się moim zdaniem np do wspomnianej przez Ciebie "Naszej klasy", która potrafiła zdecydowanie bardziej przerazić i wstrząsnąć widzem. Chociaż trzeba przyznać, ze tematyka tych filmów nie jest zbyt pokrewna (motyw znęcania się nad rówieśnikami w "Pozwól mi wejść" jest na dalszym planie i nie odgrywa aż tak ważnek roli jak w "Naszej klasie", na pierwszy plan została "wrzucona" relacja pomiędzy Oskarem a Eli) Hmm... Ogólnie jeśli chodzi o skandynawskie kino jestem na tak, jednakże w tym przypadku jestem na nie.

ocenił(a) film na 3
_Morwena_

"Wyszłam dzisiaj z kina rozczarowana" - a więc byliśmy na jednej sali :)

@SziP - nie określiłbym tej historii miłosną. To raczej (nieudana) historia o szukaniu bratniej duszy pośród przejmującej samotności. Abstrahując już od oczywistego faktu, że dla dwunastolatka miłość, w znaczeniu "eros", jest uczuciem nieznanym.

Mooflon

"a więc byliśmy na jednej sali :)" - na to wygląda ;)

ocenił(a) film na 7
_Morwena_

ale się rozpisaliście .. nie bede tego czytal tylko napisze co ja mysle na temat tego filmu - jest starsznie NUDNY, a ta "artystyczna" głebia i wykonanie jakoś mnie nie przekonuje .. ale jak na kino hmm "alternatywne" jets to calkiem niezły film

ocenił(a) film na 8
Mooflon

... mocno naiwna.
Za mały odstęp czasowy miedzy seansami wg. mnie co pozwoliło Ci pomieszać tak dwa różne filmy ...
Co jest tam podobnego jeden motyw ? Za mało ;)
Pozwól mi wejść to film o miłości a nie o koźle ofiarnym

SziP

mi tez film od razu skojarzyl sie z nasza klasa :) a jesli chodzi o pozwol mi wejsc - kompletna porażka. nie wiedziałem ,czy to dramat, czy horror, nic nie kleiło się kupy, straszne sceny byly raczej smieszne, w ogole nie rozumialem motywacji bohaterów. poza tym bylo dosć nudno

ocenił(a) film na 10
07orion

Szanuję Wasze opinie, ale w tym filmie jest znacznie więcej treści, niż mogłyby na to wskazywać Wasze posty. Po prostu nie przekonały Was zabiegi, jakimi posłużył się reżyser, stąd podczas seansu pojawiła się nuda.
Dla mnie na przykład te momenty, kiedy Oscar wygląda przez okno w ciemną noc, poświata jego sylwetki - to jedne z najlepszych "zdjęć" samotności, jakie widziałem kiedykolwiek na ekranie.
Pomieszanie gatunków też poczytuję za atut, zresztą - jak mi się wydaje - nie można tego filmu odbierać stricte jako horroru, bo w zasadzie nie ma on straszyć widza. Personifikacja "Innego" w postaci wampira jest pomysłem genialnym (oczywiście to zasługa pisarza) - w tym archetypie zawierają się właściwie wszystkie cechy wyobcowania (aspołeczna natura, brak tolerancji ze strony społeczeństwa, skazanie na wieczną samotność oraz - co bardzo istotne w tej właśnie historii - zdystansowanie, obcość, alienacja (w tym sensie, że wampir potrzebuje zaproszenia, a więc potrzebuje niejako dobrej woli współtowarzysza, aby móc ten dystans przełamać i oswoić się niejako).
W tym filmie jest o wiele więcej takich i innych smaczków, ale każdy musi je sam dla siebie wychwycić z obrazu.
I tego Wam życzę... Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
parura

Zgadzam się z parurą i myślę, że bardzo ciekawa jest tutaj także relacja córka - ojciec. To jak ten ojciec wychodzi z domu, żeby kogoś zamordować - tak jakby szedł do apteki po lekarstwo dla ukochanego dziecka. Nie chodzi mi tu o to, że robi to bez emocji, bo widać, że najchętniej by tego nie robił, ale po prostu robi to, co musi by jego dziecko przeżyło. Wyrzeka się kontaktów z innymi ludźmi, ryzykuje własne bezpieczeństwo i życie (i w sensie wygody i dosłownie). Córka jest najważniejsza i jednocześnie w pełni ją akceptuje. Rodzi się skojarzenie z rodzicem chcącym za wszelką cenę podtrzymać przy życiu swoje chore na śmiertelną chorobę dziecko. A ponieważ nie jest to człowiek do tego stworzony to kończy się to dla niego tragicznie. Na koniec oddaje swojej córce krew i pozwala sie zabić i nie sposób nie docenić tego jak naturalnym jest to dla niego odruchem. Tak jakby jego przeznaczeniem - skoro jest jej ojcem - było przede wszystkim dbanie o nią do samego końca. To naprawdę bardzo ciekawa relacja. I w tym filmie pełno jest takich ciekawostek i jakos bardziej bym to odbierała jako film o szukaniu jakiegoś sposobu na znośne przeżycie życia, które z założenia nie jest łatwe, niż film o znęcaniu się nad dziećmi. Na pewno też jest to film o wyobcowaniu, ale też o tym na ile warto, czy na ile chce się (albo na ile ma sens) ustawiać w życiu jakieś granice i jak mają one wyglądać. Na ile kochać, czy mieć szacunek dla samego siebie, a na ile dla innych ludzi. Czy warto kogoś pobić, użyć przemocy? Z moralnego punktu widzenia jest to rzecz naganna, a jednak w pewnych sytuacjach jest to po prostu tzw. męskie zachowanie, czy nietchórzenie (wyraz odwagi). Jednocześnie na ile ta dziewczynka ma prawo zabijać innych tylko po to żeby przeżyć? Dla tej pogryzionej kobiety takie życie nie ma sensu, dla Eli ma sens. Czyli pojawia się kwestia różnego podejścia do wartości samego życia, różnego wartościowania wielu rzeczy. Coś w stylu "czy warto żyć z chorobą, która utrudnia to i to.." - dla jednych jest to męka i chcą umrzeć, inni chcą żyć za wszelka cenę. Nie znam tego filmu, który jest tu wyżej wymieniany, ale jak miałoby mi przychodzić do głowy jakieś skojarzenie to może z "XXY" dlatego, że tam mamy historię hermafrodyty wychowywanego jako dziewczynka i przygotowanego do operacji usunięcia męskich organów. I ta bohaterka ('ta' bo bardziej zachowuje się jak dziewczyna, bo brała hormony i była wychowywana jako dziewczynka) dochodzi do wniosku, że właściwie nie chce operacji, bo wolałaby żeby zostało tak jak jest. Woli mieć jedne i drugie organy, bo pozbawienie jednych będzie oznać utracenie jakiejś cząstki jej osoby. Mimo, że zachowując jedne i drugie organy skazuje się na bycie 'inną'. Czyli kwestia na ile ktoś 'inny' jest w stanie zaakceptować swoją inność. A także na ile inni ludzie są w stanie ją zaakceptować. Eli nie walczy ze swoją innością. Oscar także ją akceptuje (choć nie od razu). Co również ciekawe sam Oscar ma pewne ciągoty w kierunku przemocy, ale ma też opory moralne. Nie twierdzę, że to źle, bo na tym polega bycie normalnym człowiekiem - że nie przekracza się pewnych granic - to jest dobre. Jednak jednocześnie jest to przykład wypierania części swojej osobowości, nieakceptowania części siebie, które u Eli nie występuje. Ciekawa jest więc sama kwestia postrzegania własnej osoby, a także postrzegania skłonności do przemocy.
Tak więc zgadzam się jak najbardziej, że ten film ma naprawdę bardzo wiele smaczków, jak to celnie określił parura.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Otóż to - każdy ten film ogląda "po swojemu" i wyławia dla siebie bardzo różne sensy.
Odnośnie relacji ojciec - córka to jednak jest troszeczkę inaczej. To znaczy generalnie sens tej relacji (ukazanej na filmie) jest mniej więcej podobny, z tym, że on nie jest ojcem, a "ona" nie jest "córką". Na filmie być może nie do końca jest to pokazane i wyjaśnione, natomiast w książce opowiedziana jest cała historia tej "znajomości". Nie będę zdradzał szczegółów, natomiast zachęcam do lektury.
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
parura

Aha, ale wiesz ja książki nie czytałam (czego musiałeś sie domyślić), ale poza tym jestem zdania, że w przypadku ekranizacji książek twórcy filmów niekoniecznie chcieli pokazać wszystko dokładnie tak, jak jest w książce. Tzn. raczej nie posiłkowałabym się książką w rozumieniu filmu. Bo np. "Wywiad z wampirem" jest dość dokładną ekranizacją, ale początek i koniec filmu są zupełnie inne niż w książce. Koniec w sumie nie ma większego znaczenia, ale początek bardzo zmienia sens historii. I jednocześnie postać Louisa ma całkowicie inny charakter niż w książce (specjalnie). Tak więc czasem, czy często można się przejechać, próbując jedno tłumaczyć z pomocą drugiego. Generalnie ja w ogóle mam ten problem, że po obejrzeniu świetnego filmu, będącego ekranizacją, mam ochotę na przeczytanie książki, ale jednocześnie nie chcę stracić spojrzenia z filmu. Z kolei jak jestem świeżo po lekturze, a film mocno przypomina książkę, a jednocześnie zawsze coś tam ma inaczej ukazanego, to wcześniejsze przeczytanie zaburza mi obiektywny odbiór filmu. O takie mam problemy ;P Aczkolwiek i tak książkę nabędę i pochłonę, choć trochę mnie już przeraża możliwość utraty choćby tej wizji filmowej relacji ojciec-córka.

ocenił(a) film na 10
parura

A tak dla jasności jeszcze dodam, że dla mnie ojciec i córka nie muszą być spokrewnieni. Chodzi mi jedynie o relację. Córka może być stworzeniem przybranym, więc może jednak będzie w książce też trochę tego, co tak bardzo podoba mi się w filmie.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Co do relacji Eli z "ojcem" i jego motywacji w książce możesz się nieżle zdziwić bo jest inna niż pokazana w filmie. Także dzięki książce można się dowiedzieć dlaczego w pewnej scenie gdy się przebiera Eli widać że ma zszyte narządy płuciowe plus kilka innych smaczków, kórych nie będę wyjawiał żeby nie zepsuć komuś przyjemności z czytania tej książki.

ocenił(a) film na 10
Timaxiu

Tak, ja już przeczytałam w innym temacie jaka jest między nimi relacja, jednak nadal uważam, że film będący ekranizacją książki nie musi wiernie przedstawiać historii książkowej. Tak więc wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w filmie zdecydowano się przedstawić ich jako ojca i córkę i odmalować tą więź właśnie w taki sposób w jaki to uczyniono, co można odebrać tak, jak to odebrałam. Większość ekranizacji zmienia bardzo wiele istotnych elementów książek, włącznie z sensem całej opowiadanej historii, także nie starałabym się na siłę posiłkować książką żeby zrozumieć ekranizację. Prawdę mówiąc po dobrych wrażeniach z ekranizacji zazwyczaj boję się sięgnąć po książkę. Nie chcę zniszczyć świata z filmu. Natomiast po przeczytaniu książki zwykle ciężko mi przychylnie i obiektywnie spojrzeć na ekranizację. Uważam, że jedno i drugie należy traktować oddzielnie, a przynajmniej na tyle, na ile jesteśmy w stanie oglądając/czytając jedno zapomnieć o drugim.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Ja w pełni podzielam Twoje zdanie. Film i książka to faktycznie dwie różne sprawy, zwłaszcza, kiedy scenariusz bardzo luźno nawiązuje do treści książki.
W filmie faktycznie charakter tej relacji nie jest dokładnie ukazany, dlatego Twoja interpretacja jest jak najbardziej na miejscu. Ja na przykład odebrałem to jeszcze inaczej: początkowo myślałem, że on jest "pomocnikiem", czy może lepiej "służącym", jako że wampir (który oczywiście jest arystokratą) z reguły ma służącego, aby ten wypełniał jego "dzienne" obowiązki.

Tak właśnie bywa, że film i książka bardzo różnie rozwiązują różne kwestie. W przypadku "Pozwól mi wejść" i "Wpuść mnie" różnice są dość znaczne: książka jest bardziej horrorem (wydawnictwo Amber, które raczej w tym gatunku się specjalizuje), natomiast do filmu ta etykietka nie pasuje, ponadto wyniosłem z niego dużo więcej innych treści, dzięki czemu film zrobił na mnie większe wrażenie (pomimo tego, że książkę przeczytałem po obejrzeniu filmu).
Pozdrawiam!

parura

Ja książki nie czytałam. Pewnie nie przeczytam z braku czasu, niestety. Ale co do relacji córka-ojciec, to w sumie od początku filmu "czuć", że to nie ojciec. Jak dla mnie to jest on kimś, kto kiedyś był jak Oskar, tylko się zestarzał i ktoś musiał zająć jego miejsce. Widać to po tym, jak na siebie patrzą, jak Eli gładzi go po twarzy; widać to po poświęceniu, które nie jest poświęceniem się ojca dla dziecka, tylko mężczyzny dla kobiety. Ale książkę bym chętnie przeczytała :-/

ocenił(a) film na 10
brush2

No cóż, to jest całkiem możliwe, że zostanę jedyną orendowniczką tej wizji ojciec-córka ;P no, ale trudno. Daje mi ona pewne ciekawe (według mojej oceny) przemyślenia, czyli jakoś mnie wzbogaca, więc nie będę z niej rezygnować. Na początku filmu nie za bardzo wiedziałam jaki jest między nimi układ, a później przyjęłam, że mogłaby być taka sytuacja, że ojciec ma córkę, która pada ofiarą wampira i nie zostaje dobita więc i sama zostaje wampirem. Albo facet znajduje dziecko w ten sposób przemienione i zaczyna opiekować się nim jak własnym. Spodobała mi się taka myśl i jego ojcowskie poświęcenie. I z tym, że te ich odruchy/zachowania nie wskazują na relację rodzicielską tylko koniecznie męsko-damską, to tak do końca się nie zgodzę. Moim zdaniem mogą być objawem jednej i drugiej więzi. Jednak powiem Ci, że z tego co czytałam o książce to albo całkowicie, albo przynajmniej w części poszłaś właściwym tropem. Czy całkowicie, czy w części to nie wiem, bo mało napisałaś i do końca nie wiem co miałaś na myśli - chodzi o stosunek Eli do Oscara i tego faceta, czyli o to kim był on dla niej (w sensie uczuć i praktycznego wykorzystania) dawniej. Tak czy siak Twój post zaowocował w mojej głowie jeszcze jedną interpretacją, która również bardzo mi się podoba za co jestem Ci bardzo wdzięczna. Jakoś w odniesieniu do tego filmu daję radę widzieć go w różnych interpretacjach i choć wzajemnie się wykluczają to każda daje mi coś nowego i tworzy jakiś inny świat/inną historię/inne relacje. Uwielbiam takie filmy. Z takimi możliwościami.

Eleonora

No właśnie to jest w nim najlepsze - że każdy może mieć swoją własną interpretację. Pomieszanie gatunków jest tu też tym, co mi się podoba. Jak ktoś twierdzi, że się zawiódł, bo chciał obejrzeć horror, to jest to dla mnie przykre czytac takie opinie - ludzie idą do kina z "klapkami" na oczach, myślą schematami, są zamknięci na nowe wizje, które dają im filmy takie jak ten. Co do stosunku Eli do mężczyzn, to myślę, że po prostu ich potrzebuje - jako "łączników" ze światem ludzi, kogoś kto pomoże jej, gdy sama nie będzie mogła zająć się szukaniem krwi. Myślę, że na swój sposób ich lubi (raczej nie kocha), ale na pewno widać, że nie są jej obojętni - ani jeden, ani drugi. Po prostu zastępuje jednego drugim, a po tym drugim pewnie byłby następny - ot, jak to z mężczyznami ;) Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 10
brush2

To zdanie jest boskie: "Po prostu zastępuje jednego drugim, a po tym drugim pewnie byłby następny - ot, jak to z mężczyznami ;) "

:))))

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Hmm... tak na marginesie, to chyba świadczy o niedojrzałości... Ogólnie podoba mi się Twoje podejście i otwarty na różne interpretacje umysł, ale przyklaskiwanie takim tekstom może nadszarpnąć ten pozytywny wizerunek. Ludzi nie zmienia się jak rękawiczek, w przypadku zachowania Eli też raczej nie może być o tym mowy.

parura

Tak to odebrałam z filmu. Takie były MOJE odczucia jej podejścia do życia. Teraz jestem w trakcie lektury książki, na razie dopiero na 50 str, może ona da mi większe pojęcie o tym, kim był dla Eli Oskar, a kim Hakan.

ocenił(a) film na 10
brush2

No nie... wydaje mi się, że w filmie to było raczej ukazane odwrotnie - przyjaźń jest tu eksponowana jako próba przełamania swego wyobcowania i samotności, z kolei instrumentalne traktowanie drugiej osoby pojawia się niejako w tle, przy okazji relacji Eli-Hakan oraz w jakimś niewielkim stopniu w relacji Eli-Oscar. To chyba świadome spostrzeżenie autora, że w życiu przyjaźń nigdy nie występuje w formie nieskażonej, że zawsze należy brać poprawkę na to, że samą przyjaźnią nie da się żyć i niestety czasami po prostu wymagamy czegoś od naszych przyjaciół, w jakimś stopniu podchodząc do nich interesownie.

ocenił(a) film na 10
parura

Ale nie rozumiem, co może świadczyć o niedojrzałości. To, że to zdanie uważam za zabawne? No to takie zdanie wyrachowanej kobietki - nie żebym za taką miała autorkę jego, czyli brush2. Ale to też jest ciekawe podejście do tej historii - traktowanie Eli jako istoty jedynie udającej 'ludzkie' odruchy/emocje, a tak naprawdę całkowicie wyrachowanej. To by było takie mega skrajne wyrachowanie i nieczłowieczeństwo. Zimna kalkulacja i pogrywanie ludzkimi odruchami przy traktowaniu ich jako słabości. W sensie wykorzystywania tego, że człowiek czuje sympatię, miłość, empatię - wykorzystywania tego przeciwko niemu samemu. Trochę trudno mi w ten sposób patrzeć, bo jednak widzę w Eli te ludzkie odruchy - jakieś przebłyski ludzkich emocji/czułości. No, ale nie da się ukryć, że taka interpretacja zakładająca taką zimną, bezwzględną kalkulację i to, że tych mężczyzn wcześniej było już wielu i w planach też jest wielu - taka interpretacja też jest bardzo cekawa i daje dużo do myślenia. Z tymże wtedy traktujemy Eli jako istotę nieludzką, a jej wampiryzm jako coś w rodzaju symbolu bycia nieludzkim/bycia potworem. I pojawia się anologia do "Pachnidła", o czym rozmawiałam z Martinem. Tak więc trochę nie myl tego, że coś uważam za zabawne, czy ciekawe z czymś takim, że popieram jakieś zachowanie, czy uważam je jako godne zastosowania w życiu.

brush1, a widzisz jednak czytasz, a pisałaś, że pewnie nie będziesz mieć czasu :) Ja mam ochotę, ale jeszcze nie kupiłam i chyba chcę jeszcze nie mieszać sobie książki z filmem - pozwolić sobie na przerwę między jednym i drugim, żeby treść filmu zdążyła jeszcze we mnie dojrzeć. Żeby treść książki nie ukierowała jej zbyt mocno, bo tak sobie myślę, na podstawie doświadczenia, że jednak filmy pozostawiają większe pole manewru co do róznych interpretacji, a książki generalnie dość ściśle ograniczają możliwość namnarzania tych pomysłów. Książki są świetne, ale to jednak pewien minus. Niby budują rozleglejszy świat, ale jednak z założenia z dość określonymi granicami. A taki film, jak "Pozwól mi wejść" jest dość nieskończony, więc chyba się nie zgodzę z tym, co wiele osób uważa, a mianowicie, że książka jest zawsze lepsza od filmu. Myślę, że jedno i drugie ma swoje plusy tyle, że supełnie inne. To tak na marginesie rozmyślań.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Skoro to żart, to sorry, że się czepiam. Wygłupiłem się i przepraszam.

Taka linia interpretacyjna również jest akceptowalna, ale to raczej skrajne stanowisko, którego przyjęcie siłą rzeczy neguje sens pewnych scen ukazanych w filmie.
Poza tym, gdyby przyjąć taka wykładnię, musielibyśmy idąc za ciosem, każdego z głównych bohaterów posądzić o interesowność. Oczywiście na czoło wysuwa się Hakan (kto czytał, ten wie), potem Eli i najbardziej naiwny Oscar, któremu można by przypisać co nieco wyrachowania, bo w końcu chęć "posiadania" przyjaciela też jest swego rodzaju egoizmem.
Wydaje mi się, że taka interpretacja musiałaby mieć status "skrajnej", a przez to bagatelizującej wiele innych wątków. Jest to jednak do przyjęcia jako pierwiastek ludzkiej (i nieludzkiej) natury, zresztą tak chyba bywa w życiu.
Pozdrawiam

PS Mam nadzieję, że obędzie się bez urazy.

ocenił(a) film na 10
parura

Tzn. nie wiem czy żartem to nazywać. Po prostu to był zabawny tekst, że tak można podsumować rolę mężczyzny w życiu kobiety. Równie dobrze można by było popodmieniać płcie, ale wtedy jest mniej zabawnie, bo to jakoś tak współgra z pewnymi ludzkimi hmm stereotypami. W każdym razie co do interpretacji to taka opisana przeze mnie wyżej nie przyszła mi do głowy tak od razu tylko dopiero po przeczytaniu cudzych postów. Zapoczątkował to Martin pisząc, że to nie jest właściwie film o wampiryzmie, tylko o czymś takim jak to o czym pisałam pod "Pachnidłem". Ja tego nie zrozumiałam, dopytałam się o co mu chodzi, no i właśnie później pojęłam. Ja wolę widzieć ten film jako film o wampiryźmie, ale faktycznie ciekawostką jest to, że można też potraktować tą wampirkę jako istotę nieludzką - nie zdolną do przejawiania ludzkich emocji. Potraktować, że jest to film o rozważaniach na temat istoty człowieczeństwa i wtedy ona jako wampirzyczka ma symbolizować potwora, którym się staje bo nie jest zdolna do miłości, czułości itd. A nie może być do nich zdolna bo utraciła te cechy podczas przemiany z człowieka w wampira (dalej mówię to odnośnie tego konkretnego spojrzenia na wampiryzm). I wtedy film faktycznie nie jest o wampirach tylko bardziej o byciu człowiekiem/o człowieczeństwie. Z tymże przy takim podejściu ja nie widzę w filmie rzeczy, które by nie pasowały. Myślę, że wszystko pasuje. Pozostałe osoby są ludzkie. Mają emocje, dobre i złe cechy, co jest właśnie typowo ludzkie, mają uczucia, opory moralne, ale i takie negatywne odruchy jak chęć zemsty. A Eli - przy takim spojrzeniu - jedynie udaje (gorzej lub lepiej) ludzkie uczucia, a generalnie jest zimna i symbolizuje ten brak człowieczeństwa. Wiesz nie chcę przynudzać i powtarzać tego, co pisałam w innym temacie. W każdym razie tak, jak mówię, mi taki sposób postrzegania nie przyszedł z początku do głowy, bo nie wpadłam na to by traktować jej zachowanie jako udawanie czułości w celu wykorzystania kogoś, no ale można tak to potraktowac i wyniki takiego podejścia też będą bardzo ciekawe.

A tak na marginesie, to widzę, że więcej osób wpadło na to, że zachowanie Eli można potraktować jako wynikające z wyrachowania. A ja widać taka jestem no... no jakoś odruchowo dopatruje się w ludziach raczej dobrych intencji i kompletnie nie przyszło mi to do głowy.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

"A Eli - przy takim spojrzeniu - jedynie udaje (gorzej lub lepiej) ludzkie uczucia, a generalnie jest zimna i symbolizuje ten brak człowieczeństwa." - no właśnie te dywagacje prowadzą do takiego finału, na który ja przystać wręcz nie mogę, bo według mnie mnóstwo scen zdaje się przeczyć temu, że Eli jest tylko wyrachowanym, dbającym li tylko o swój interes i zaspokojenie krwiopijcą. Najbardziej znamiennym dowodem są "odwiedziny" Hakana w szpitalu. Zauważ, że on nawet nie był tak ważny dla Eli, po tym, jak zawiązała się przyjaźń z Oscarem, a jednak "odwiedza" Hakana, pomimo tego, że właściwie jest on już "zbędny" i nieprzydatny do tego, aby nadal się nim posługiwać do pozyskiwania krwi. Oczywiście można rzec, że Eli z premedytacją do niego "zagląda", aby zamknąć mu usta, by jej nie zdradził przed Policją, ale przyznasz, że to zachowanie jest przedstawione na filmie w co najmniej dziwny sposób (jeśli przyjmiemy takie tłumaczenie tego faktu). Myślę, ze Eli robi to dlatego, że w jakiś sposób zależy jej/mu na dawnym towarzyszu, jednocześnie doceniając poświęcenie Hakana (gładzi go po twarzy, itp.) To zdradza jej ludzkie cechy.

"Pozostałe osoby są ludzkie. Mają emocje, dobre i złe cechy, co jest właśnie typowo ludzkie, mają uczucia, opory moralne, ale i takie negatywne odruchy jak chęć zemsty" - myślę, że dzieje się tak dlatego, ze żadna osoba nie "żyje" tak długo, jak Eli i żaden człowiek nie posiada takiego doświadczenia. Po prostu Eli nie ma wyjścia, bowiem jest innego gatunku i musi zabijać, aby żyć. Ale pokazane jest w filmie to, że ona wcale tego nie lubi robić - jest to imperatywem postępowania wampira i nie ma od tego ucieczki, co nie znaczy, że Eli nie ma w sobie empatii i współczucia. Po prostu w perspektywie wieków zdążyła zaakceptować siebie taką, jaka jest oraz zapewne miała okazje się przekonać, że nie ma innego wyjścia, jak zabijać.
Ja to tak widzę. Dodać jeszcze mogę, że upatrywanie w Eli jedynie istoty skrajnie wyrachowanej, nieludzkiej - ba - antyludzkiej, kłóci się dla mnie z całym sensem filmu, począwszy od tytułu, a skończywszy na nici porozumienia, jaka między bohaterami się nawiązała (dobitnie ukazuje to ostatnia scena, w której Oscar się uśmiecha z tego powodu, że znalazł sobie wyjątkowego przyjaciela i od tej pory nie będzie już sam).

ocenił(a) film na 10
parura

Co do pierwszego akapitu, to przy założeniu interpretacji Eli jako nieludzkiej, wyrachowanej istoty brnęłabym dalej i ta wizyta miałaby na celu właśnie dokończenie spraw związanych z tym jej 'odchodzącym' nazwijmy to służącym. Upewnienie się, że umrze i jednoczesne wykończenie go. Wiesz, ja nie mówię, że mi taka interpretacja najbardziej posuje, bo jak pisałam wcześniej, ja lubię rozumieć ten film w ten sposób, że on jest jej ojcem (prawdziwym lub przybranym), a ona jest dłużej niż rok 12latką, ale nie znowu aż tak długo (nie wieki, czy nawet nie kilkadziesiąt lat). I wtedy mamy tą relację ojciec-córka, którą tam wcześnej opisywałam i nadal takie rozumienie najbardziej mi się podoba (niezależnie od tego, co chcieli przedstawić twórcy filmu). Jednak jeśli mamy traktować film jako opowieść o byciu lub nie byciu człowiekiem (o istocie człowieczeństwa) no to należy konsekwentnie traktować głaskanie Eli (itp. gesty) jako wyrachowane uspakajanie ofiary, wręcz omamianie, usypianie czujności, kupowanie sobie wierności. I robi się ciekawie, bo wtedy można sobie pomyśleć - są przynajmniej dwie możliwości - że ona poznała tego faceta jako dziecko (znaczy jak on był jeszcze dzieckiem) i tak cały czas, aż do jego 'zużycia' podtrzymywała i rozbudzała w nim przywiązanie do niej. Na początku mógł być zabawką, rozproszeniem nudy, w jakims stopniu pomocnikiem, potem coraz starszym pomocnikiem i w końcu już za starym by być użytecznym. I wtedy Oskar może byc postrzegany jako następny, a Eli jawi się jako doświadczona wampirzyca, która już dawno nie jest dzieckiem i która jedynie udaje dziecko, bo wie, że to dobry sposób na pozyskanie zaufania i wzbudzenie chęci zatroszczenia się o nią. Można też wyobrazić sobie, że ten facet poznał ją będąc już osobą dorosłą i można przyjąć, że potraktował ją jako przybrane dziecko itd., a można przyjąć, że jest pedofilem. Tak więc możliwości jest naprawdę sporo i każda wnosi co innego do spojrzenia i istotnie zmienia sens historii. Wiesz do mnie też poczatkowo nie trafiała wizja traktowania jej zachowań jako z premedytacją udawanych by uzyskać korzyści, jednak później stwierdziłam, że to fajna zabawa tak sobie to powyobrażać. Bawić się w te różnorodne interpretacje. Tylko trzeba po prostu nie trzymać się jednej tylko pozwolić sobie na tą swobodę obejrzenia tego z tak wielu różnych stron.

Co do drugiego akapitu to spróbuj zrozumieć, że ja nie twierdzę, że ten film należy tak rozumieć. Ja po prostu piszę, że są takie możliwości i szczęśliwie ten film jest tak skonstruowany, że można namnożyć tych możliwości dosyć dużo. I tak moja ulubiona interpretacja (powinieneś się zorientować z moich poprzednich postów, ale może po prostu nie wszystkie czytałeś) przyjmuje Eli jako istotę jak najbardziej uczuciową (w sensie uczuciowości ludzkiej) i ogromnie nieszczęśliwą, bo mimo, że znalazła sobie Oskara to i tak po jakimś czasie on dorośnie i relacje między nimi nieco się zmienią. W sumie można ją traktować jako osobę w najbardziej tragicznym położeniu, bo utknęła w tym nieszczęsnym wieku 12 lat, co uniemożliwia jej nawet znalezienie kogoś kto odpowiadałby jej mentalnie wiekiem. A z kolei jak znajdzie takiego Oskara to nie może mu zrobic tego, co jej uczyniono czyli zatrzymać go (robiąc wampirem) w wieku 12 lat, więc z góry pozwala mu się oddalić od siebie. Koniec końców jest w patowej sytuacji. Także ja to wszystko uznaję. Tylko proponuję jeszcze inne interpretacje i chwalę film za te możliwości. Że tak to wszystko pokazano - niby dość dokładnie, ale jednocześnie dość lakonicznie - że można sobie różne rzeczy w różny sposób podopowiadać tworząc rozmaite sensy i wyciągając rozmawite wnioski i nauki. Jeśli Ci się chce to możesz przeczytać, co pisałam w temacie: http://www.filmweb.pl/topic/1073199/Ale%C5%BC+ten+film+jest+%C5%9Bwietny%21%21%2 1.html i http://www.filmweb.pl/topic/1023739/stutonowy+dramat+psychologiczny.html i może to Cię przekona do tego, że interpretowanie zachowań Eli jako nieludzkich jest akurat najmniej dla mnie atrakcyjną interpretacją, ale cieszę się, że czytając posty także i taką interpretację poznałam, zwłaszcza, że z czasem (po jej zaakceptowaniu, co nie nastąpiło od razu) wyciągnęłam z niej sporo ciekawych obserwacji. Cały czas chodzi mi o to, że w przypadku tego filmu można mieć ulubioną interpretację, ale można też pobawić się w rozważanie wszelkich możliwych. Można np. też spojrezeć na to tak, że Eli straciła pewne uczucia, albo raczej musiała je otępić by móc zabijać ludzi i jednocześnie co jakiś czas jej ludzkie odruchy dają o sobie znać, jej uczucia budzą się, a ona świadomie próbuje je usypiać, żeby móc przeżyć, bo wie, że nie może sobe pozwolić na swobodę/komfort odczuwania empatii w sytuacji, gdy musi mordować. Lub też można przyjąć, że oduczyła się pewnych uczuć świadomie lub zatraciła je przemieniając się w wampira i czasem nie rozumie ludzkich zachowań - pewne sceny robią się bardzo ciekawe z takiego punktu widzenia. Generalnie opisywałam już wiele możliwości widzenia całej tej historii, a i tak jeszcze więcej mam w glowie - także rozumiem, że ktoś może w końcu nie rozumieć, jak właściwie to odbieram :)

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Na razie powiem krótko: Dobranoc (jutro rano do pracy niestety) i pozdrawiam! Ale to nie jest moje ostatnie słowo ;)

PS
Cieszę się z tej naszej "rozmowy".

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Wszystko się zgadza, ale mam wrażenie, że to już jest kwestia niejako prywatnego interpretowania niektórych scen, np. sceny "odwiedzin" i in. Ja mogę zaakceptować pewien stopień interesowności u każdego z bohaterów (tak jak i w życiu), niemniej jednak uważam, że udziałem każdego z nich stają się różne emocje i różne doświadczenia, nie zaś tylko - w przypadku Eli - skrajny egoizm i wyrachowanie, a w przypadku Oscara na przykład skrajna naiwność. Ja po prostu nie jestem zwolennikiem jednolitości i takich czarno-białych klasyfikacji, dlatego też nie przystaję na taką interpretację zachowania Eli, być może także dlatego nie dostrzegam tego w filmie, tzn. nie w tak skrajnym wydaniu. Owszem - egoizm, podobnie jak inne cechy są komponentami psychologicznych obrazów bohaterów, jednak moim zdaniem ich zachowań i motywacji nie da się sprowadzić do jakiejś jednej, nadrzędnej zasady (może za wyjątkiem Hakana).
Przy tego typu zabawach należy także pamiętać, że poszczególne konfiguracje cech bohaterów, rzutują w sposób radykalny na przebieg całej historii oraz jej potencjalny sens. Upatrując w Eli uosobienie czystego egoizmu i wyrachowania, zaczynamy współczuć Oscarowi, że wpadł w jej pułapkę, więc ostateczna wymowa takiej strategii interpretacyjnej byłaby mniej więcej taka: nie ufaj nikomu (nawet osobom wyglądającym na niewinne, małe dziewczynki) bo skończysz jak Hakan. Owszem, można tak to rozumieć, ale dla mnie wymowa filmu jest zgoła inna. Próbuję przez to powiedzieć, że re-konfigurując pewne element świata przedstawionego, możemy dochodzić do kontradyktorycznych wniosków i do swoistych paradoksów, które komplikują lub wręcz uniemożliwiają holistyczne ujęcie filmu jako zjawiska o pewnym sensie, jakikolwiek on by nie był. Nie zrozum mnie źle - nie jestem zwolennikiem linearnych interpretacji, ale mimo tego uważam, że wszystko powinno się trzymać przysłowiowej kupy - przynajmniej w tego typu filmach. Stoję na stanowisku, że nie można sobie po prostu wziąć jakiegoś elementu z całości i dowolnie go przetworzyć, a następnie włożyć z powrotem do całości i liczyć na to, że ona się nie rozpadnie. Jeden element, choćby tak mało istotny, jest w stanie poważnie wpłynąć na całość.

Ale powiem Ci coś jeszcze bo chyba już powoli zaczynam rozumieć, gdzie tkwi szkopuł. My po prostu nie rozmawiamy o interpretacji dzieła, ale o potencjalnym, luźnym ujmowaniu jego pewnych elementów, które na całość mają bardziej lub mniej przemożny wpływ. Jak piszesz, masz swoją ulubioną interpretację i to właśnie nazwać można interpretacją właściwą, reszta to pewnego rodzaju wariacje na i poza tematem głównym. Jak już gdzieś pisałem, nie jestem wielkim amatorem wycieczek poza obręb świata przedstawionego, bowiem te interpretacyjne meandry - owszem - wzbogacają dzieło w naszej świadomości o potencjalne sensy, ale także powodują swoiste rozmycie treści, nazwijmy to, właściwych.

PS 1
Jak się zapewne domyślasz, prezentuję raczej podejście semiotyczne, stąd istotna jest dla mnie najbardziej warstwa diegetyczna dzieła i z tego też powodu nie często wybiegam poza to, co zostało powiedziane (lub sugestywnie przemilczane) i pokazane (lub z zamiarem ukryte).
PS 2
Jeśli jesteś zwolenniczką wariacji interpretacyjnych, to musisz również zauważyć, że w filmie nie jest precyzyjnie określone, że "ona jest dłużej niż rok 12latką, ale nie znowu aż tak długo (nie wieki, czy nawet nie kilkadziesiąt lat)". Zatem nie powinnaś tego traktować jednoznacznie, skoro nie jest to dobitnie powiedziane.

ocenił(a) film na 10
parura

@ "Przy tego typu zabawach należy także pamiętać, że poszczególne konfiguracje cech bohaterów, rzutują w sposób radykalny na przebieg całej historii oraz jej potencjalny sens."

No i właśnie mi o to chodzi, że można zmienić cały sens filmu inaczej na niego spoglądając. I właśnie do tego namawiam. Nie chodzi mi o to by równocześnie widzieć w kimś takie i takie cechy - łaczyć dwie przeciwstawne interpretacje w jedną, bo to jest bez sensu. I też wydaje mi się, że Ty koniecznie chcesz wybrać jedną interpretację, a ja się zgadzam, że można mieć ulubioną, czy nawet jedną (jeśłi komuś inne ne przychodzą do głowy), ale można też pobawić się w wymyślanie coraz to nowszych interpretacji. A przy każdej nowej interpretacji automatycznie zmieni się wydźwięk filmu i automatycznie można poczynić za jego pomocą nowe obserwacje. Myślę, że w ogóle wielką sztuką (choć niekoniecznie zamierzoną) jest takie skonstruowanie filmu, by można go było tak bardzo różnie zinterpretować. Trzeba na tyle sprawnie - nie za mocno - nakreślić charaktery, czy sceny - by można je było skrajnie różnie odbierać i objaśniać. Rzadko kiedy udaje się coś takiego zrobić. Zwykle większość scen i postaci jest zbyt wyczerpująco nakreślona i nie daje marginesu na te różne interpretacje. W "Pozwól mi wejść" wyszło to bardzo ciekawie, bo nie odczuwa się jakiegoś braku w nakreślaniu czegoś, a właśnie jednocześnie została ta swoboda aż tak różnych interpretacji.
Co do Oskara, tak w ogóle, to przy żadnym spojrzeniu nie traktuję go jako naiwnego. Co do Eli - bo nie wiem czy jednak wiesz o jaki rodzaj interpretacji mi chodzi w przypadku tego skrajnego patrzenia. Oczywiście ona wtedy może nie wypadać najlepiej - może być skrajnie złym charakterem lub może być zła, ale nie z premedytacją - tak jak drapieżne zwierze, ale przy rozciągnięciu emocjonalnego podejścia (czy raczej jego braku) na wszystkie relacje - nie tylko na mordowanie. Nie wiem czy czytałeś "Draculę" Stokera i czy oglądałeś "Draculę" z 1931r., bo to jest bardzo wierna interpretacja. Ja osobiście nie lubię tej książki i ledwo przez nią przebrnęłam i za tym filmem też nie przepadam. Główny powód jest taki, że tam Dracula jest postacią kompletnie nieludzką, jest jedynie uosobieniem zła. W sumie to może nie byłoby jeszcze takie złe, najgorsze dla mnie jest to, że i reszta bohaterów ma charaktery czarno-białe. Mina jest taka dobra, czysta i urocza, że aż mi się żołądek wywraca ;P No w każdym razie chodzi mi o zapożyczenie spojrzenia na Draculę jako na czyste zło, takie nawet bez emocji, choć można i zrobić podinterpretacje zła z emocjami. No w każdym razie można się pobawić w te różne podejścia. Potrenować wyobraźnię i wnioskowanie. Myślę, że to ciekawe i dobre - w sensie rozwoju. A oglądałeś "Pachnidło"? Bo to by też wiele mi dało w sensie jakiegoś odnoszenia się do niego.

I teraz odnośnie holistycznego podejścia do filmu - swoją drogą fajnie to nazwałeś, chyba będę używać tego określenia, bo oddaje sedno tego o co chodzi. No więc dyskutując sobie pod "Pachnidłem" właśnie próbowałam pewnym ludziom uświadomić, że akurat tego konkretnego filmu nie da się rozumieć na różne sposoby ze względu na to, że te ich interpretacje (chodzi oczywiście o konkretne interpretacje dotyczące konkretnych, ważnych dla filmu aspektów) mogły pasować do tłumaczenia fragmentu filmu, ale już kompletnie nie miały racji bytu przy tłumaczeniu sceny na rynku i samego zakończenia filmu. No i właśnie zgadzam się, że w takiej sytuacji, gdy dana interpretacja nie da się zastosować do całości filmu to po prostu odpada i nie ma racji bytu jako interpretacja. Sens interpretacji polega na tym by pozwalała wytłumaczyć/objaśnić cały film (nie tylko fragment). Tyle, że w przypadku "Pozwól mi wejść" nie widzę nic co by się kłóciło z takim skrajnym interpretowaniem Eli jako istoty nieludzkiej. Wszelkie sceny, w których jest w jakiś sposób powiedzmy czuła, są na tyle lakonicznie skonstruowane, że można je odebrać jako jej pogrywanie i manipulacje. Wiesz nie wiem czy widziałeś taki serial "Dexter". Tam główny bohater cały czas mówi (taki monolog wewnętrzny), ze nic nie czuje, że nie ma uczuć itd. Jednak z treści filmu, jego zachowań itd. widać, że jednak ma emocje i uczucia. Widać, że on może być nawet przekonany, że ich nie ma, bo po prostu nieco inaczej wszystko odbiera i przyzwyczaił się do myśli o tej swojej inności. Na początku myślałam, że to błąd twórców, niezbyt dobra znajomość psychologii. Potem jednak okazuje się, że jest on po pewnych przejściach z dzieciństwa (nie chcę pisać zbyt dokładnie żeby nie zdradzać jeśli nie oglądałeś) i jego zachowanie i postrzeganie relacji międzyludzkich faktycznie przez to odbiega od standartowego, ale nie jest to to, co mu się wydaje - nie jest to kompletny brak uczuć (miłości/empatii itd.). Koniec końców - w tym serialu na tyle dokładnie/wyczerpująco ukazane sa pewne jego losy/przeżycia, że nie da się naprawdę uwierzyć, że on tylko gra przed ludźmi (bo jak wierzy nauczył się żyć w społeczeństwie udając, że umie czuć jak normalni ludzie) - widać po prostu, że on jednak ma te emocje i uczucia. Natomiast w "Pozwól mi wejść" te wszystkie sceny są tak skonstruowane, że można by uwierzyć, że Eli udaje pewne odruchy stosując je jako wabik w celu usidlenia kogoś. I to nie dlatego, że ktoś jest naiwny tylko dlatego, że jak każdy po prostu potrzebuje miłości lub choćby przyjaźni. I sens całego filmu wcale nie robi się wtedy taki bardzo prosty, bo nie chodzi tylko o to by nie ufać małym dziewczynkom, czy pozorom, ale można powiedzieć, że są to rozważania o tym jak bardzo ludzie są głodni poczucia bycia kochanym lub chociaż potrzebnym oraz o tym co stanowi o człowieczeństwie danej istoty. I ci pozostali bohaterowie wcale nie wypadją wtedy źle, moim zdaniem wręcz przeciwnie. Jej 'ojciec' wypada wręcz bohatersko, bo wyrzeka się wszystkiego tylko właśnie za tą jej miłość. Nawet jeśli jest udawana. Można wtedy rozważać, czy czuje to - że to tylko udawanie, ale i tak jest to dla niego tak ważne, ze woli udawać, że tego nie zauważa. Czy też nawet nie zauważa tego, bo tak bardzo chce mieć jakąś bliską duszę i tak bardzo ją kocha. No przeróżnych podinterpretacji jest naprawdę sporo. I tak jak mówię, na razie nie widzę fragmentów filmu, które kłócą sie z którąś interpretacją i właśnie to mnie fascynuje w tym filmie.

Generalnie mi się właśnie wydaje, że Ty cały czas myślisz, że ja chcę interpretować na różne sposoby fragmenty filmu, a rzecz w tym, że ja interpretuje na różne sposoby film jako całość. Na tym właśnie polega nasze niezrozumienie siebie - znaczy to, że myślisz, że chodzi mi o coś innego, niż mi chodzi :)

ad. PS1: Nie bardzo rozumiem co znaczy wyrażenie "podejście semiotyczne". Wyjaśnij mi po prostu. Chodzi mi o to, że dosłownie tego nie rozumiem - po prsotu nie wstydzę się przyznać, że nie wiem, co oznacza dane określenie i bez żadnych ukrytych podtekstów proszę o zwyczajne objaśniene. Nie wiem, czy to coś w rodzaju upatrywania znaczena pewnych symboli, czy logiki... no nie wiem - po prostu wyjaśnij. I to samo odnośnie "warstwa diegetyczna". Tak przy okazji - to ok, że używasz takich sformułowań, bo chętnie się czegoś nauczę.

ad. PS2: No właśnie nie traktuję tego jednoznacznie i doceniam to, jak to wyrażono - że jest "dość długo", a nie podano jak długo. I dzięki temu mam też pare interpretacji ;P I w jednej jest dopiero pare lat, a w innej jest już kilkadziesiąt lat. I ta dowolność bardzo dużo daje, bo można przypisać jej rózne cechy charakteru. Jeśli jest tylko pare lat to może nadal być na poziomie bliskim 12latce, jednak jeśli jest już kilkadziesiąt lat to zdecydowanie jest psychicznie dużo starsza od Oskara, co bardzo rzutuje na relacje między nimi. Ich interpretacje itd. Nawet samo to na ile ona jest w stanie zachowywać się jak 12latka.

PS (moje:): A powiedz czytałes moje wypowiedzi w tamtych tematach, do których linki podałam? Bo tam podaje pewne interpretacje i też rozróżniam właśnie kwestie róznych możliwości długości jej bycia wampirzycą. Pada też kwestia porównania z "Pachnidłem".

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Sorry, że tak późno... Byłem ostatnio bardziej zajęty, niż zwykle, a poza tym http://www.filmweb.pl/topic/1076872/Ewolucja+kiczu+czyli+%C5%9Bwiadoma+i+celowa+ prowokacja+do+dyskusji+n+t+warto%C5%9Bci+tego+obrazu.html

"Generalnie mi się właśnie wydaje, że Ty cały czas myślisz, że ja chcę interpretować na różne sposoby fragmenty filmu, a rzecz w tym, że ja interpretuje na różne sposoby film jako całość".
Ja to rozumiem i wiem, że interpretujesz całość - da się tak oczywiście w podejściu hermeneutycznym. Ale zważ, że traktując film jako całość, można mnożyć interpretacje, które jednak są niejako odrębnymi całościami, tzn. jedna, (np. że imperatywem postępowania Eli jest egoizm i drapieżcza natura, skutkiem czego musi udawać kogoś innego) wyklucza drugą, (np. że potrafi swą naturę powściągnąć, gdy ktoś się na nią otworzy i zrozumie jej odmienność). Chodzi mi o to, że właśnie w holistycznym ujęciu tego obrazu nie można się czegoś takiego dopuścić, bowiem wówczas podejście staje się partykularne i zaczynamy rozpatrywać nie jeden, ale wręcz kilka "różnych filmów" ze względu na wymowę. Nie mówię, że to niewłaściwe, ale ja staram się w odbiorze nie dopuszczać do takiego rozproszenia sensu i dla mnie prawdziwą sztuką jest potrafić to wszystko, (nawet ambiwalencję) zmieścić w ramach jednego, spójnego obrazu. Dlatego akceptuję egoizm Eli jako część (jednak nigdy jako całość) jej osobowości.

To tak, jak w życiu: Ludzie są różni, a przy tym niezwykle skomplikowani i w ramach jednej osobowości dokonują się bardzo różne - nawet skrajnie różne i wykluczające się emocje, sposoby postępowania, itd. I w warstwie diegetycznej filmu (mówiąc wprost - w świecie przedstawionym) mamy to właśnie zasygnalizowane, przy czym Eli jest istotą (postacią) najbardziej niejednoznaczną, ale zamkniętą (skończoną), pełną, jedną, z tym, że kierującą się bardzo różnymi motywacjami. Dlatego nie można jej ująć w jakąś jedną formę (powiedzmy istoty bez empatii i współczucia, natomiast zimnej i wyrachowanej), ale można tą jej cechę ulokować w całym, na pozór niespójnym, charakterze postaci, w przeciwnym razie staje się ona "różnymi" postaciami, w zależności od sposobu jej postrzegania i przyjętej strategii interpretacyjnej - tworzy się swoiste koło hermeneutyczne, w którego kręgu przenikają się różne interpretacje, zmieniające niejako interpretowany obiekt.
Z kolei w podejściu semiotycznym treść płynie od systemu znaków, za który uważa się obraz, jest zatem bardziej jednoznaczna i nie na tyle elastyczna, że możemy ją zmieniać, jak w podejściu hermeneutycznym.
[nie wiem, czy dobrze to przedstawiłem. Kiedyś przy okazji pracy licencjackiej, pisałem o tym, więc jeśli nie znajdziesz w sieci lepszych informacji, to mogę Ci podesłać tą prackę]
Oczywiście nic nie stoi również na przeszkodzie łączyć te dwa podejścia, z tym, że musimy się dokładnie określać, w którym miejscu tego dokonujemy i być także w tym konsekwentni, w przeciwnym razie dopuszczamy się nadinterpretacji, czyli (w podejściu semiotycznym) - błędnego odczytania niektórych znaków systemu lub imputacji pewnych treści, której w systemie znaków brak - tu mój argument jednocześnie za i przeciw: nie możemy powiedzieć, że Eli udaje, ponieważ udaje tak dobrze, jakby taka była na prawdę - na prawdę jednak jest inna, bowiem tak dobrze udaje (tego właściwie nie daje się rozwikłać, podobnie jak słynnego paradoksu kłamcy). Podobnie jest z nami - zgadzamy się i jednocześnie nie zgadzamy, ale bardzo dobrze, że o tym dyskutujemy.

ocenił(a) film na 10
parura

@ "Ja to rozumiem i wiem, że interpretujesz całość - da się tak oczywiście w podejściu hermeneutycznym. Ale zważ, że traktując film jako całość, można mnożyć interpretacje, które jednak są niejako odrębnymi całościami,tzn. jedna(..)wyklucza drugą"

No ja wiem i to mi się właśnie podoba, że to są całkowicie przeciwstawne historie i obrazy, traktujące o kompletnie innych zjawiskach, relacjach, emocjach i problemach. Gdyby nie wykluczały się nawzajem nie byłyby inne. Właśnie o to mi chodzi. Jak już znajduje film z takimi możliwościami to właśnie bardzo się cieszę, bo to rzadkość. No i właśnie o to chodzi, że mamy jeden film, a można go rozumieć na tak wiele sposobów, że jest tak jak byśmy mieli wiele filmów. Jako holistyczne podejście do filmu rozumiem traktowanie go jako całości (no tak z definicji po prostu) i istotą tego jest to, by dana interpretacja tłumaczyła film w całości, a nie jedynie była w stanie tłumaczyć szereg scen, a do innych scen nie miała zastosowania. I tak jak mówię nie da rady wymyślić skrajnie różnych interpretacji (mających zastosowanie w odniesieniu do całości filmu), które kręciłyby się w tej samej sferze zagadnień (w sensie takiego samego spojrzenia na nie), bo wtedy nie byłyby to różne interpretacje.
Co do Twojego podejścia no to jest Twój wybór, ale ja osobiście już jakiś czas temu zaczęłam starać się próbować patrzeć na filmy także w taki sposób w jaki patrzą inni ludzie. I jeśli dany film nie podobał mi się, a czytałam pod filmem nawet ciekawe wypowiedzi przedstawiające jakiś konkretny sposób jego postrzegania, to choć kompletnie kłóciło się to z moim postrzeganiem stwierdziłam, że ciekawie by było spróbować spojrzeć na taki film tak, jak ktoś inny. nie zawsze się to udawało. W sumie często nie, a do tego jeszcze niestety rzadko kiedy spotykam faktycznie inteligentnie napisane posty przedstawiające dokładnie czyjś sposób myślenia - na tyle rozbudowane, by faktycznie można się było wgłębić w ten czyjś sposób interpretacji. Ale w ten sposób można nauczyć się myśleć/postrzegać na różne sposoby - nie tylko w sposób mojej konkretnej jednej osobowości, ale też jako ktoś inny (z innym charakterem, doświadczeniami, skojarzeniami). Oczywiście jest to trudne i zazwyczaj się nie udaje. Jednak im dłużej się próbuje otworzyć na różne spojrzenia tym bardziej poszerza się możliwość postrzegania, świat staje się większy. I powiem Ci, że nie zatraca się, czy nie rozprasza się, swoich wartości, czy swojego stylu postrzegania. To naprawdę wzbogaca. A "Pozwól mi wejść" jest wprost idealne do takich zabiegów - szkolenia się w różnorodnym rozumieniu. I jeśli chodzi o interesowaność Eli to nie chodzi o to, żeby przemycać do jednej interpretacji jej interesowaność, czy żeby, jak napisałeś, móc sie zgodzić na częśćiową interesowaność jej poczynań. Właśnie nie w tym rzecz, żeby mieszać te podejścia, bo one nie mogą zostać wymieszane, bo to całkowicie odmienne spojrzenia i mieszając ich elementy każde się psuje i rozmywa. Natomiast taka interesowność, że w jakimś stopniu każdy dba o swoje interesy, leży u podstaw każdego zachowania, bo nawet poczucie bycia kochanym, czy potrzebnym, czy potrzeba bezpieczeństwa są związane z naszymi interesami - naszym dobrem - a jednocześnie taka interesowaność nie jest niczym negatywnym.

@".. tworzy się swoiste koło hermeneutyczne, w którego kręgu przenikają się różne interpretacje, zmieniające niejako interpretowany obiekt"

No i rzecz dotyczy właśnie tej samej kwestii - nie możesz zaakceptować tego, że te interpretacje tworzą odmienne światy, a w tych światach są bardzo różne Eli'e. Nie możesz pisać o przenikaniu się interpreatcji, bo ono nie istnieje (to by było zaprzeczenie aż tak odmiennych interpretacji), albo dążyć do tego by Eli dotycząca jednej interpretacji miała zastosowanie w drugiej interpretacji. I oczywiście, że interpretowany obiekt się zmienia wraz ze zmianą interpretacji. Na tym polega wspaniałość tego i samo sedno odmienności interpretacji. Tego, że ten film może przedstawiać skrajnie różne historie, a Eli może mieć skrajnie różne emocje i charakter, czy nawet istotę - w zależności od tego, którą interpretację zastosujemy. Nie stosuj ich naraz, bo to bez sensu.
No i pisałam o "Draculi" ksiażce i filmie z 1931, żeby właśnie uświadomić Ci o jakie zło wcielone mi chodzi - o postać nieludzką. Nie ma możliwości, żeby interpretacja patrząca na Eli jako postać nieludzką przenikała się w jakikolwiek sposób z interpretacją traktującą ją jako istotę dość ludzką lub całkowicie ludzką. Ja np. wcześniej nie wpadłam na taką myśl, że przemiana w wampira mogłaby powodować śmierć człowieka w sensie jego ludzkich emocji. Przyzwyczaiłam się do różnych książek, czy filmów, gdzie ktoś kto zostaje wampirem był, albo wcześniej zły i pozostaje zły (w taki ludzki sposób), albo był dobry i wtedy ma jakieś opory moralne w kwestii zabijania itd. Były wątki, że stając się wampirem ciało umiera, ale nie było nic o osobowosći. A tutaj - w tym filmie - możemy założyć w jednej interpretacji, że przy przemianie w wampira umiera też duchowość człowieka. I w konsekwencji możemy rozpatrywać dwa dalsze ciągi tej interpretacji tworzące w sumie dwie odrębne interpretacje (tylko z tym samym wstępem). W jednej przemiana w wampira powoduje utratę ludzkich odczuć i pewną pustkę - coś na zasadzie "nie czuję miłości i empatii, ale nie przeszkadza mi to, bo nie wiem co to jest i równocześnie nie robę czegoś złośliwie, bo złośliwy też nie jestem - ot po prostu jest mi wszystko jedno, jestem pusty emocjonalnie i dbam jedynie o przetrwanie (ale bez wyrachowania)". A druga interpretacja, że przemiana w wampira powoduje śmierć człowieka - jego duchowości i uczuć - i przemianę w istotę podobną Draculi Stokera (lub filmu z 1931), czyli istotę nieludzką - pustą emocjonalnie, ale i wyrachowaną, czy powiedzmy złą. Właściwie to może być jeszcze więcej tych dalszych odnóg interpretacyjnych. Ale chodzi mi w tym momencie o to, że nie myślałam wcześniej, myśląc o przemianie w wampira, o śmierci człowieka w sensie duchowym. A to bardzo ciekawe nowe spojrzenie, a wyniosłam je z lektury cudzych postów, patrząc na pewne elementy cudzymi oczami. Być może te osoby nawet nie do końca miały akurat to na myśli, ale to nie ma znaczenia, bo ja się na tym wzbogaciłam, więc jestem zadowolona. Moja dziewicza, pierwsza interpretacja w ogóle nie zwraca uwagi na takie zagadnienie, bo zakłada uczuciowość i ludzkie odruchy w Eli zupełnie naturalne dla jak najbardziej ludzkiej istoty. W każdym razie ta moja pierwsza interpretacja daje mi inne przeżycia z tego filmu i inne nauki/wnioski, a te pozostałe nabyte w toku dojrzewania tego filmu we mnie, jak i czytania cudzych postów, interpretacje dają mi inne przeżycia i inne nauki. Nie widzę sensu rezygnowania z żadnych z nich, bo pragnę rozwoju. No ale też nie mam zamiaru łączyć ich w jedno, bo to bez sensu, bo one nawzajem siebie wykluczają.

Z kolei o "Pachnidle" pisałam dlatego, że tam był brak umiejętności odczuwania miłości i empatii u głównego bohatera, a cały film jest przypowieścią całkowicie symboliczną. I choc wcześniej takie podejście do "Pozwól mi wejść" nie przyszło mi do głowy, to jednak już zrozumiałam, że i ten film można podobnie zinterpretować, traktując wampiryzm jako symbol. Można jednak tak jak ja interpretowałam patrzeć na niego jako na film o wampiryzmie - dosłownie, nie traktując go jako symbol. I mamy w ten sposób dwa kompletnie różne podejścia. Każde wnosi jakieś ciekawe nauki, ale na pewno nie da rady żeby w jakikolwiek sposób dały się ze sobą połączyć. I o to chodzi - nie mogą, bo są różnymi interpretacjami - z założenia nie możesz ich łączyć w jedno i przyjmować u Eli trochę cech z jednej interpretacji i trochę cech z drugiej itd.

Moim zdaniem za bardzo chcesz to wszystko ograniczyć jakimiś zasadami. Nie chcę, żeby to zabrzmiało wrednie (mam nadzieję, że wiesz, że nie chcę:) ), ale mnożysz różne tzw. mądre słówka, definicje itp. sztywne ramy i w tym wszystkim znika pewna duchowość i poezja i odbioru filmu, i jego natury, i jego przekazów. Oczywiście dostrzegasz pewne przekazy i to bardzo dobrze, ale zamykasz się na możliwe inne przekazy i wartości. Jakby świadomie się ograniczasz - swoje postrzeganie - przez narzucenie sobie sposobu dokonywania analizy, czy interpretacji filmu. Dokonujesz tej analizy w sposób taki (jak dla mnie) trochę zbyt naukowy.
Dyskutowałam kiedyś z jedną dziewczyną/kobietą o tym kogo można nazwać artystą i co można nazwać sztuką. Ona zawodowo pisze recenzje muzyczne i na pewno ma sporą wiedzę, na pewno dużo większą ode mnie jeśli chodzi o historię muzyki i istniejące nurty i zespoły, ale przez to - przez to sztywne, martwe, zawodowe podejście (konieczne przy pisaniu recenzji i przyznawaniu punktów) - przestała zwracać uwagę na przekazy recenzowanych utworów. Nie zwraca uwagi na teksty piosenek i ich symbolikę, a bardzo wiele uwagi przykłada do tego, czy np. pod względem muzycznym utwór jest skomplikowany. Czy coś tam już ktoś zastosował wcześniej i przez to utwór jest wtórny itd. Tylko, że nawet, gdy ten ktoś cos powtarza (świadomie lub nie) to przekaz piosenki - przez tekst - i tak może być oryginalny, a muzyka nie musi być skrajnie skomplikowana by była hipnotyzująca. Koniec końców wolę więcej czuć niż bardzo dobrze znać się na jakiejś dziedzinie. I tak sobie już dawno pomyślałam, że bycie zawodowym krytykiem muzycznym lub filmowym (literackim chyba mniej) to właściwie coś strasznego, bo człowiek uczy się szufladkować wszystko i przestaje dostrzegać w tej sztuce te rzeczy, które nie podlegają szufladkowaniu, a są najważniejsze. Tą jakby duszę utworów (muzycznych, filmowych, czy innych - np. malarstwa). Wiesz to mi pozwoliło dokładniej zrozumieć sens stwierdzenia, że wąska specjalizacja prowadzi do degradacji. To nie jest tak, że postrzegam Cię w taki negatywny sposób, bo postrzegam pozytywnie, tylko jak na mój gust trochę za bardzo zamykasz się na swobodę spojrzenia na film pod różnymi kątami.
Nie mówię, ze jest z Tobą tak źle jak z nią, bo na szczęście nie zamykasz się na przekaz filmu i jak sądzę bardzo intensywnie emocjonalnie go odbierasz, ale jak na mój gust zbyt mocno trzymasz się jakichś wytyczonych zasad, reguł postrzegania, reguł oceniania, definicji. Prowadzisz analizę według ściśle wytyczonych zasad. Brakuje mi w tym polotu wolności, bycia otwartym na różne podejścia. Otwierania się na różne postrzeganie.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Przyjmij moją kapitulację...
Myślę, że możesz mieć rację, co do analitycznego i krytycznego podejścia, że tu nie ma wolności, ale pewne ramy, dyskursywność, bo takie jest zresztą zadanie krytyka. Nie może on w swej "robocie" kierować się tylko indywidualnymi odczuciami bo to nie jest wartość estetyczna, "obiektywna", a w sumie interpretacja to już zadanie każdego z nas. Ja po prostu mam po części tak skonstruowany (wykształcony) umysł, ale wiem także, że każdy ma swoją interpretację i staram się nie narzucać ze swoją, co najwyżej skonfrontować z inną, przemyśleć ją, urozmaicić. Gdybym nie chciał się wzbogacać, wymieniając się przemyśleniami z innymi, zapewne w ogóle nie byłoby mnie na FW, a przynajmniej na forach.


Ok. Zatem zostawmy teorię i skupmy się na interpretacjach. Moja - w stosunku do Eli - jest taka, że TŁOCZĄ SIĘ W NIEJ RÓŻNE EMOCJE, zarazem wyrachowanie i pewna bezkompromisowość wynikająca z troski o swoją przyszłość, jak i chęć zbliżenia się do kogoś, otwarcia przed kimś, chęć bycia zrozumianą, zaakceptowaną, chęć znalezienia przyjaciela.

A teraz wybacz, że odwołam się w tej kwestii do książki, ale akurat to w filmie odebrałem podobnie, zatem (jeśli nie chcesz, to nie czytaj, ale ten fragment opisuje także mój odbiór "Eli filmowej" i tak też było, zanim przeczytałem książkę:

[SPOJLER KSIĄŻKI]
"Patrzył Eli w oczy i widział w nich mądrość i obojętność prastarego człowieka. Początkowo był przerażony [...] jego ukochana była starsza od niego. Nie była dzieckiem. Tak wtedy myślał. Ale odkąd zaczęła się ta historia z Oscarem, coś się stało. Pewien... regres. Eli coraz częściej zachowywała się jak dziecko, na które wyglądała; szła, kołysząc się, zaczęła używać dziecięcych odzywek, słów. Chciała się bawić. W chowanie klucza. Któregoś wieczoru się w to bawili. Eli wpadła w złość, bo Hakan nie wykazywał entuzjazmu, którego wymagała zabawa..."
[KONIEC SPOJLERA]

Ten fragment przytaczam dlatego, abyś mogła zrozumieć mój punkt widzenia. Zrozum, ja się nie zamykam na potencjalne interpretacje, Eli także odbieram NIEJEDNOZNACZNIE i dlatego też nie mogę zaakceptować jej skrajnego egoizmu w żadnej interpretacji. Bo dla mnie tej postaci się nie da sprowadzić do jednej płaszczyzny - ja tego po prostu nie widzę w filmie, i tyle. Ona zdradza dziecięce (a więc ludzkie) emocje - może od dłuższego czasu, ale w gruncie rzeczy jest jednak 12-latką, lubi się bawić, lubi łamigłówki, układanki, kostkę Rubika - ona tego nie udaje, ale na prawdę lubi się bawić, bo w głębi zimnego serca jest także emocjonalnie dzieckiem. Ja po jej zachowaniach w filmie wnioskuję, że doświadcza uczuć ambiwalentnych: z jednej strony chciałaby się bawić beztrosko, dokazywać z rówieśnikami, ale jednocześnie wie, że nie powinna, że wręcz nie może. Dlatego tak protestuję przeciwko jakiejkolwiek jednolitej interpretacji tej postaci, a już na pewno na wzór Drakuli z 1931.
(na marginesie warto zaznaczyć, ze ten Darcula jest przypadkiem kuriozalnym, bowiem w tej właśnie kwestii odbiega od oryginału http://pl.wikipedia.org/wiki/Drakula). Oryginalnie archetyp wampira, jaki wykreował Stoker, to postać rozdarta wewnętrznie pomiędzy pragnieniem miłości a pragnieniem krwi - i w mojej opinii tak jest również w przypadku Eli). Dlatego powtarzam jeszcze raz: ja w filmie dostrzegam elementy tej ambiwalencji, przez co nie mogę w niej widzieć tylko i wyłącznie istoty wyrachowanej.

Specjalnie przywołałem semiotykę filmu, aby Ci ukazać tą paradoksalność: nie możemy powiedzieć, że Eli udaje, ponieważ udaje tak dobrze, jakby taka była na prawdę - na prawdę jednak jest inna, bowiem tak dobrze udaje. No i właśnie ja to dostrzegam i nie potrafię tej postaci spłaszczyć i ulokować po jednej albo po drugiej stronie. Ona jest W SAMYM CENTRUM TEGO PARADOKSU i ja ją tak odbieram, wyczuwam ambiwalentność emocji, jakie szarpią tą postacią. Oczywiście mógłbym zbagatelizować/potraktować jako maskę jej dziecięce odruchy, jej zdolność empatii i POTRZEBĘ bliskości drugiego człowieka, ale widzę na ekranie i uważam, że ona tego nie udaje, ale jest szarpana to z jednej, to z drugiej strony - właśnie jak Dracula Stokera.
Widzisz, gdyby Eli była jak Dracula 1931, to tytuł musiałby brzmieć "Pozwól mi Cię zjeść", albo coś w tym stylu - jak horror. A tymczasem to jest bardziej dramat psychologiczno-społeczny, dramat, który rozgrywa się w relacjach pomiędzy bohaterami, ale rozgrywa się także w nich, czego dowodem dla mnie jest ambiwalencja psychiki Eli, nie pozwalająca się zredukować na żadnym etapie filmu do jednej zasady.

Nie zrozum nie źle - nie chciałem się wymądrzać, popisywać elokwencją, ani też nie jestem zamknięty na różne interpretacje. Po prostu może mam różne interpretacje i przemyślenia, ale w żadnej z nich Eli nie jest jednopłaszczyznowa, bo ta postać taka mi się nie wydaje. Ty natomiast dostrzegasz w filmie, że ona w jednej z interpretacji może taka być, a więc [w mojej opinii, bo Ty widocznie nie dostrzegasz tego w filmie i umożliwia Ci to taką potencjalną interpretację] redukujesz ją w pewnym sensie, np. do wyrachowanego krwiopijcy. Powtarzam: dla mnie ona nie jest taka w żadnej interpretacji, bo nie znajduję na to poparcia w filmie. Co najwyżej znajduję dowody ambiwalencji tej postaci, czego wyrazem może być paradoks, który powyżej formułuję. Krótko mówiąc, jestem zdania, że:
ABY UMIEŚCIĆ ELI W POSTACI WYRACHOWANEGO KRWIOPIJCY, POTRZEBA JĄ ZREDUKOWAĆ NA POTRZEBY TAKIEJ INTERPRETACJI, a ja nie mam przesłanek, aby coś takiego uczynić. Nie przeczę, że Ty możesz takie przesłanki dostrzegać (nikt nie ma monopolu na jedną, słuszną interpretację), ale w tym fakcie ujawnia się właśnie różnica oglądu. Ty widzisz, ja nie widzę, ale może być też tak: Ty rozstrzygasz rzeczony paradoks raz w jedną, raz w drugą stronę, a ja nie potrafię tego uczynić, bo dla mnie nie jest to oczywiste.

Ja nie chcę uzgadniać przeciwstawnych interpretacji, ale pragnę wykazać, że jednak krzyżują się - choćby na tej zasadzie, że wynikają z jednego elementu w filmie, a często także przeplatają się w dalszym swym rozwoju, bowiem dotyczą wciąż tego samego elementu świata przedstawionego. My jedynie oglądamy ten element z różnych stron w różnych kontekstach, ale - choć pozornie różne może mieć znaczenia - jest to ten sam element. Sztuką jest znaleźć JEDNĄ interpretację, która zawierałaby w sobie wszystkie odcienie i perspektywy ujęcia tegoż elementu i współgrałaby z innymi elementami w sposób harmonijny - tym poszukiwaniom służy krytyka, która - oczywiście - często zawodzi i nie współpracuje z czyjąś osobistą interpretacją. Ale zauważ też, że krytyka zawsze jest pewnym uśrednieniem dążącym do wydobycia wartości "obiektywnych", interpretacji dokonuje się zaś na użytek własny, stąd też może ona charakteryzować się dużą dozą dowolności, jak Ty to ujęłaś - polotu wolności. Krytyka powinna być także powściągliwa wobec elementów nie poddających się jednoznacznej wykładni - musi go ująć wielostronnie, ale zarazem spójnie, aby nie powodować konfliktów w strukturze całości. Taką cechę nazywa się właśnie ambiwalencją...

Zresztą nie ważne. Nie ma sensu wałkować teorii, bo nie w tym rzecz. Krótko mówiąc - masz rację, co do interpretacji, mylisz się jednak, co do krytyki, bo bynajmniej rzemiosło to nie służy spłycaniu dzieła, ale zharmonizowaniu elementów jego wewnętrznej struktury - w sensie estetycznym. Nie jest to martwe, chłodne podejście, bo na prawdę daje się, i należy wręcz rozróżnić własne emocje od tego, co w dziele się istoczy, ale także należy się zaangażować o wiele głębiej, niż zwykły zjadacz chleba, aby dostrzec i pokazać to, czego oczy innych nie widzą. Przez to krytyk staje się bardziej świadomy dzieła, jednak - jak wynika z poniższego cytatu - Tobie się wydaje inaczej:

"Koniec końców wolę więcej czuć niż bardzo dobrze znać się na jakiejś dziedzinie. I tak sobie już dawno pomyślałam, że bycie zawodowym krytykiem muzycznym lub filmowym (literackim chyba mniej) to właściwie coś strasznego, bo człowiek uczy się szufladkować wszystko i przestaje dostrzegać w tej sztuce te rzeczy, które nie podlegają szufladkowaniu, a są najważniejsze. Tą jakby duszę utworów (muzycznych, filmowych, czy innych - np. malarstwa). Wiesz to mi pozwoliło dokładniej zrozumieć sens stwierdzenia, że wąska specjalizacja prowadzi do degradacji".

Ty uważasz, że krytyka pogwałca i deprecjonuje dzieło, szufladkując je, ale to nie jest dobre wyobrażenie i z całym szacunkiem - mylisz się, co do tego. Owszem, specjalizacja w każdej dyscyplinie może doprowadzić do tego, że zabraknie Ci dystansu do tego, co robisz. Ale są krytycy i krytycy - jedni piszą recenzje jakichś płyt hurtowo, do gazety lub portalu, nie zatrzymując się na dłużej przy żadnym dziele, inni w celach zarobkowych robią coś zupełnie innego, a swoje przygotowanie teoretyczne wykorzystują w celach głębszego i bardziej świadomego obcowania ze sztuką.

PS
Więcej tu spraw marginalnych, niż na temat. Nie zrozum mnie źle bo mam dobre intencje i pragnę wykazać, że rzeczy bywają bardzo różnie odbierane, przy czym ani "źle", ani "dobrze" - po prostu RÓŻNIE. I tak też odbieram Eli oraz swój stosunek do krytyki i wielu innych spraw. Taki to już jest świat i życie, że nie da się tego sprowadzić do jednej zasady, ale każdy tworzy na własny użytek różne jego interpretacje i sposoby rozumienia. Najważniejszy w tym wszystkim jest chyba dialog i ciesze się, ze możemy konfrontować swoje punkty widzenia, choćby za wszelką cenę nie dawały się uzgodnić.

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
parura

Ja jeszcze nie przeczytałam całości i odpowiem tylko na sam początek, ok? A resztę oczywiście także przeczytam i się ustosunkuję, ale później.
Wiesz mi chodziło z tą krytyką i analizą o to, że to ogranicza pewną wolność - tak, jak i właśnie przyznałeś mi rację - ale też jednocześnie właśnie zdaję sobie sprawę z tego, że będąc krytykiem trzeba mieć ustalone jakieś wytyczne przyznawania punktów/oceny. Inaczej nie da rady pełnić takiej funkcji. Tylko w moich oczach jest to bardzo nieszczęśliwa funkcja, bo odbiera całą lekkość i pełnię odbioru utworu (muzycznego, filmowego czy innego). I jednocześnie ocena takiego zawodowego krytyka nie ma dla mnie właściwie żadnej wartości, bo opiera się na rzeczach typu złożoność/skomplikowanie/trudność muzyki, czy zaawansowanie efektów specjalnych w filmie, pomijając rzeczy dla mnie faktycznie ważne typu przesłanie filmu, symbolika, interakcje z widzem/słuchaczem. Tak więc osobiście dużo bardziej wolę w pełni subiektywne oceny normalnych widzów (w sensie ludzi nie po studiach wyrabiających w nich nawyk szufladkowania).
Zaczęłam pisać o tym wszystkim bo tak mi się skojarzyło. Ale też nie myśl, że to wszystko miało dotyczyć Ciebie, bo bynajmniej nie. To było rozwinięcie tej kwestii upierania się tylko na jedną interpretację. Jedno wynikło z drugiego, aczkolwiek nie chciałabym, żeby to wyglądało, że wszystko miało być o Tobie, bo to były takie ogólne implikacje.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Sorry, ale:
- krytyka nie ma nic wspólnego z punktami, czy oceną nawet, ale tłumaczeniem artystycznych uniesień, na język ludzki (tak ogólnie). Nie sugeruj się tym, co jest na FW, bo to jest przygotowane dla laików. A prawdziwa krytyka, to coś zupełnie innego (jutro poszukam jakiegoś linku dla przykładu).

- obowiązkiem krytyka jest bycie bardziej otwartym (stan epoche) przed przystąpieniem do oglądu i analizy dzieła. Ale faktem jest, że nie powinien pozwalać sobie na dowolność, lekkość (choć są dzieła wymagające takiego podejścia...), powierzchowność (...i takie też są)

- aby film zinterpretować, należy go najpierw przeanalizować. Ty również dokonujesz analizy, choć tego tak nie nazywasz. Analiza pozwala właśnie na pełnię odbioru (również emocjonalnego), bowiem tego nie otrzymujemy tak po prostu - musimy się zagłębić, aby to dostrzec.

- "ocena takiego zawodowego krytyka nie ma dla mnie właściwie żadnej wartości, bo opiera się na rzeczach typu złożoność/skomplikowanie/trudność muzyki, czy zaawansowanie efektów specjalnych w filmie, pomijając rzeczy dla mnie faktycznie ważne typu przesłanie filmu, symbolika, interakcje z widzem/słuchaczem" - Sorry, ale bardzo się mylisz, co do tego. Krytycy również rozmawiają z twórcami, dociekając wspólnie sensu i przesłania danego dzieła, analizują symbolikę, deliberują nad tym, jak dzieło może być odbierane, jaki może mieć wpływ na odbiorcę (wykształconego i niewykształconego) - słowem - robią to samo, co my tutaj, ale troszeczkę na innym poziomie. Poza tym, uwierz mi, że na pewno w swoim życiu trafisz nie raz na takie dzieło, którego bez pomocy krytyka/fachowej recenzji, czy choćby wskazówek, po prostu nie zrozumiesz (albo zrozumiesz nie w pełni) i wówczas docenisz słowa kogoś, kto bardziej się na tym zna (nie mam tu bynajmniej nikogo konkretnego na myśli)

- "Tak więc osobiście dużo bardziej wolę w pełni subiektywne oceny normalnych widzów (w sensie ludzi nie po studiach wyrabiających w nich nawyk szufladkowania)" - to jednak mnie zabolało, bo poczułem się nienormalnym widzem z nawykiem szufladkowania. Ale staram się nie brać tego do siebie.

- i to, co być może najbardziej Cię zaskoczy: krytyk, który upiera się przy jednej interpretacji, nie zna się na swej robocie, albo zbywa dzieło, albo nie zna dokładnie jego zawartości. Krytyka w gruncie rzeczy, to mnożenie interpretacji, ALE! mających swe uzasadnienie w elementach dzieła oraz w ich układzie jako zamkniętej całości. Oczywiście wszystko rządzi się także zasadą ekonomii - nie sposób się rozpisać, ale sztuką jest dobrać takie słowa, aby zminimalizować formę wypowiedzi, a zmaksymalizować treść - innymi słowy - dobrać takie słowa, które w sposób możliwie pełny i adekwatny oddają treść, elementy formalne, wymowę, znaczenia, itd. itp. analizowanego dzieła.

Pozdrawiam

PS
Jak mi pisałaś, nie ma się co śpieszyć z odpowiedziami. Pisz, kiedy chcesz i kiedy masz ochotę.
A dziś już dobrej nocy bo jutro work, work...

ocenił(a) film na 10
parura

Mi chodziło o pracę krytyka - taką krytykę - nie w sensie krytykowania. I o to, że bedąc krytykiem w gazecie/czasopiśmie, czy jakimś portalu internetowym, chcąc nie chcąc trzeba te ileś gwiazdek dać - trzeba mieć jakieś wytyczne oceniania.

Kurcze znowu dużo napisałeś, a ja jeszcze poprzedniego nie przeczytałam, bo co innego robiłam :) Ale przeczytam jeszcze, przeczytam.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Oto wolna chwilka w pracy...
Nie przejmuj się tym, bo nasze pogaduchy o krytyce są właściwie kwestią
marginalną. Ja wiem, że nadal cierpi i cierpieć będzie ta obiegowa
opinia o krytykach, opierająca się na ambiwalentnym stereotypie, że
"krytyk, to niespełniony artysta, wyżywający się na artystach i ich
dziełach. Takie dokuczliwe beztalencie, które może i się coś tam zna,
ale niestety samo nie potrafi przeżywać." Oczywiście to stereotyp i -
jak w każdej branży - pewnie i tu się tacy znajdą, ale - jak to w życiu
bywa - nic nie jest takie proste.
Ale to właściwie nie istotne dla naszej dyskusji, więc nie ma się czym
przejmować.

ocenił(a) film na 10
parura

Ale o co chodzi z tym nieprzejmowaniem się?:) Mi w ogóle zupełnie o co innego chodzi z tymi krytykami - nic w rodzaju niespełnionych artystów itp. - w ogóle nie przyszło mi coś takiego do głowy. Tłumaczyłam tylko, że jak użyłam słowa "krytyka" to chodziło mi nie o krytykowanie tylko o ocenianie przez krytyka/ocenę krytyka. Chodziło o kontekst zdania - wydawał mi się jasny, ale zrozumiałeś to jako krytykowanie - i to tylko wyjaśniałam. A co do krytyków to jest to zawód jak każdy inny i tak samo uważam, że fajnie byłoby studiować np. psychologię, ale trzeba się liczyć z tym, że jak się pójdzie na studia i zacznie to w ten określony, typowy dla studiów, sposób rozpracowywać i roztrząsać, to w końcu może się skończyć tym, że straci się intuicję i choć wiedza książkowa po studiach będzie większa, to praktyczne umiejętności będą mniejsze (jeśli w ogóle jakieś zostaną). Myślę, że to niebezpieczeństwo dotyczy większości studiów, a zwłaszcza przy polskim systemie nauczania na wyższych uczelniach. Aczkolwiek ogólnie jest to problem uniwersalny raczej zawsze się pojawiający na pewnym etapie traktowania danej dziedziny w sposób nazwijmy to zawodowy. Coś w tym stylu, że nawał informacji zabija wewnętrzną intuicję i dodatkowo człowiek przyzwyczaja się do uczenia różnych rzeczy, które ktoś tam wymyślił i w końcu przestaje sam wymyślać i z braku czasu i jednocześnie też tracąc zaufanie do swojego własnego osądu.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Chodziło mi jedynie o to, że nie jest to meritum naszej dyskusji. To kwestia marginalna, wiec pozwolę sobie nie wypowiadać się więcej na ten temat. Jeśli jednak chciałabyś o tym pogadać, to możemy, ale - pozwól - przy innej okazji, bo teraz nie chcę się tymi rzeczami rozpraszać i rozdymać naszej pogawędki do rozmiarów jakiegoś polemicznego traktatu.

ocenił(a) film na 10
parura

- dla jasności napiszę, że to odpowiedź do wypowiedzi "22 lutego 2009 23:56 " -

Co do dawania punktów napisałam trochę wyżej. Chodzi także też o to, że jednak będąc krytykiem (przynajmniej mi o takich krytyków chodzi) trzeba jednak jakoś te gwiazdki poprzydzielać i mieć umiejętność jakiegoś porównywania różnych utworów ze sobą. Robienia praktycznie rankingów. Tak więc uważam, że jednak kwestia punktów w pracy krytyka takze się przewija i nawet jeśli nie są to konkretne liczby to jakieś wybory i jakieś porównania, więc potrzebne jest wyrobienie jakiejś obiektywnej skali, jakiegos wyczucia, gdzie, które dzieło na tej skali ulokować. A następna sprawa jest taka, że dla mnie jako użytkownika recenzji oraz ocen (w punktacji) jak najbardziej może ta kwestia interesować i mogę uważać te oceny za przydatne przy dokonywaniu zakupów, bądź jako kompletnie nieprzydatne i często mylące (i ten ostatni przypadek dotyczy moich doświadczeń).

Co do analizowania - oczywiście, że analizuję, ale mi chodziło o rozkładanie utworu na części pierwsze pod względem strukturalnym i ocenianie tych części oddzielnie, bez owego holistycznego podejścia. Ocenianie np. złożoności muzyki jeśli chodzi np. o piosenkę i zapominanie o tym, co niesie ze sobą konkretny tekst, będący nierozerwalną częścią tej piosenki. Chodziło mi o analizowanie samej budowy/struktury i to jeszcze tak po kawałku, co często jednak nawala przy ocenianiu piosenek. Określenie 'piosenka' brzmi bardzo laicko, ale chodzi mi właśnie (teraz - tak przykładowo) o piosenki, czyli muzyka+tekst. I teraz jeśli ktoś bierze taki utwór i analizuje go tak na sucho, że tak powiem - rozkłada na części i stwierdza np. że to na tyle nieskomplikowana melodia, że mógłby to zagrać ktoś o niewielkim wykształceniu muzycznym - i na tej podstawie ten krytyk stwierdza, że od strony muzycznej to jest to bardzo przeciętny utwór. No to dla mnie to jest naprawdę bezwartościowa ocena. Mogą być różne piosenki prezentujące ten sam poziom trudności, jeśli chodzi o ich wykonanie, a bardzo się różniące. Do tego jeszcze bardzo ważny jest tekst. I nie tylko jego styl, czy złożoność, ale też jego odniesienia, symbolika itd. Niestety większość krytyków muzycznych nie bierze pod uwagę samego przesłania utworu. Piszą/mówią o zawartości tekstu, czyli o tym o czym jest - z tym się zgadzam. Rozmawiają z twórcami o tym, ale przy ocenie całego utworu nie biorą pod uwagę tego jak wpłynął na słuchacza, a dla mnie jako słuchacza ów wpływ jest najważniejszy. Albo np. fotografie. Jak oglądam jakiś program, w którym oceniają różne prace to zawsze pojawi się tam jakieś ciekawe zdjęcie, które jest ciekawe właśnie ze względu na coś, co krytycy uznają za błąd w sztuce. No i tak można iść dalej. W malarstwie jest pewna swoboda na szczęście, ale też im ktoś bardziej wykształcony w tej kwestii tym więcej widzi potencjalnych błędów w danym obrazie np. za długa szyja u jakiegos stwora, czy coś tam innego, a jednocześnie, gdyby te obrazy/zdjecia, czy cokolwiek innego, wyrównać tak 'przy użyciu linijki' - żeby wszystko było takie zgodne z zasadami danego rzemiosła, często przestałyby być poruszające i ciekawe. To tak jak sztuka komputerowa jest zbyt sztuczna, bo nie ma tych braków/błędów występujących w naturze. Chodzi mi o to, że piękno, czy bycie interesującym różnych rzeczy zazwyczaj tkwi w jakichś smaczkach nie dajacych się sklasyfikować według zasad jakiejś dziedziny, a nawet często będących naruszeniem tych zasad. Więc jeśli ktoś ocenia utwór, biorąc pod uwagę zgodność z tymi zasadami, a tak zazwyczaj robią krytycy, to zwykle ta ocena nie oddaje faktycznej jakości dzieła. Jakości w sensie wartości dla mnie jako odbiorcy.

Czyli koniec końców - poza tym, że jak doświadczenie pokazuje krytycy wcale nie są zbyt otwarci na różnorodną symbolikę itd., to dla mnie osobiście zazwyczaj są ważniejsze wartości dydaktyczne (że tak je nazwę) wynoszone z filmu, które nie są zazwyczaj w ogóle brane pod uwagę przez krytyków. Dla mnie jest ważne to jak dany film zmieni moje postrzeganie świata, jak wpłynie na mój rozwój, czego mnie nauczy (w tym sensie dydaktyczne). Są także inne ważne elementy, ale to jest rzecz podstawowa, a przez krytyków nie brana pod uwagę. Nie chodzi mi o to, że powinna być brana, tylko o to, że ze względu na te kwestie oceny krytyków sa dla mnnie bezwartościowe. I o to, że dlatego właśnie bardziej cenię subiektywne podejście niż profesjonalne obiektywne.

@ "Poza tym, uwierz mi, że na pewno w swoim życiu trafisz nie raz na takie dzieło, którego bez pomocy krytyka/fachowej recenzji, czy choćby wskazówek, po prostu nie zrozumiesz (albo zrozumiesz nie w pełni) i wówczas docenisz słowa kogoś, kto bardziej się na tym zna"

Ja doceniam spojrzenia/tłumaczenia innych tylko rzecz w tym, że w zależności od tematu filmu są one związane zawsze z czymś innym. W związku z tym docenię wypowiedź kogoś 'czującego' psychologię (niekoniecznie psychologa, czesto nawet właśnie nie psychologa, ale kogoś 'czującego' psychologię) jeśli dany film dotyczy tematyki z nią bardzo silnie związanej i czegoś tam nie zrozumiałam. Natomiast na pewno nie pomoże mi w takiej sytuacji wypowiedź człowieka doskonale znającego się na sztuce filmowej jeśli nie bedzie znać się na psychologii. No i wracam tu do tego, co pisałam wcześniej. Doceniam jak najbardziej wypowiedzi innych osób, ale nie mam jakiegoś szacunku dla zdania krytyka filmowego, czy innego krytyka. Czytam ich wypowiedzi (czy ich słucham), ale częściej mnie załamują głupotą niż wnoszą coś ciekawego do mojego światopoglądu. W przeciwieństwie do wypowiedzi tzw. laików, które potrafią dać mi bardzo wiele. Tylko nie pomyśl przypadkiem, że uważam, że wypowiedź każdego krytyka jest do bani, a każdego laika godna pochwał. Chodzi tylko o to, że to czego ja szukam - wskazówki w rozumieniu czegoś, postrzeganiu, odbiorze - te rzeczy dużo prędzej znajduję w wypowiedziach tzw. laików niż w wypowiedziach krytyków. Z kolei np. jeśli chodzi o książki to bardzo ciekawe potrafią być wstępy i posławia - to przyznaję jak najbardziej. Ale rzadko kiedy można znaleźć tak wiele wnoszącą wypowiedź krytyka na temat jakiegoś filmu, jak właśnie dobrze napisane posłowie w książce.

@ "to jednak mnie zabolało, bo poczułem się nienormalnym widzem z nawykiem szufladkowania. Ale staram się nie brać tego do siebie. "

:) Ale ja Cię nawet nie znam, więc nie mogę Cię oceniać, więc -idąc za ciosem - nie możesz tego brać do siebie. No przynajmniej nie za mocno. Ja widzę, że masz jakieś odruchy specyficznej analizy wskazujące na jakiś kierunek studiów związny ze szkołą filmową, czy czymś w tym stylu. Jednak też nie generalizuj wszystkiego. Chodzi mi o to, że krytycy są różni - wypowiedzi jednych są dla mnie ciekawe, wypowiedzi innych przerażają głupotą. Tak, czy siak - zawsze jest to mój subiektywny odbiór. Wiadomo, że dla mnie najważniejszy, ale niekoniecznie ważny dla kogoś innego. Tak samo coś, co ja ocenię bardzo wysoko ktos inny może uznać za szmirę. No i cóż - no trudno. To jednak nie zmienia faktu, że mam prawo do swojego stosunku i wolenia ocen zwykłych, niewykształconych w danym kierunku, śmiertelników. Jakby to jeszcze ująć. Widzisz Ty - już zdążyłam zauważyć - masz dużą wiedzę - nie wiem jak to nazwać - chodzi mi o znanie się na odpowiednim nazewnictwie, fachowej analizie struktury utworu, pewnie i historii kina itd. itd. Pod tym względem śmiało można powiedzieć, że Ci nie dorastam do pięt. Jednak ja - dla siebie samej - właściwie nie potrzebuję znajomości fachowego nazewnictwa, czy fachowego podziału na jakieś kategorie, a bardzo przydaje mi się zauważenie przez jakiegoś szarego widza jakiegoś szczegółu związanego z jego zainteresowaniami i przez to dla niego bardziej zrozumiałego i widocznego. Rany! Jakże trudno mi już tu pisać ;P Czuję się jakbym chodziła po polu minowym ;P Za bardzo się staram jakoś składnie tłumaczyć o co mi chodzi i żeby nie urazić, i to wszystko robi się już za długie. Po prostu wiem, że zajmujesz się czymś związanym z tym o czym mówimy, nie chcę Cię urazić, a jednocześnie chcę zachować swoje prawo do lubienia zapoznawania się z wypowiedziami szarych widzów. Wiem z doświadczenia, że studia zawsze jakoś deformują światopogląd. Tylko mnie to jakoś nie boli (w odniesieniu do mojego kierunku wykształcenia, czyli mojego doświadczenia).

Co do zminimalizowanych wypowiedzi zawierających maksimum treści to oczywiscie zgadzam się, że krytyk zawodowo musi do tego dążyć. Czy ktokolwiek w ogóle piszący jakieś artykuły - cośkolwiek, co powinno mieć jakąś z góry zadaną/zamówioną długość i przedstawiać jakąś treść. Tyle, że ja jako odbiorca treści wolę dużo bardziej rozbudowane teksty i wypowiedzi - zwłaszcza, jeśli czegoś nie rozumiem. I tu znowu więc wracam do tego, że wolę tasiemcową i pełną wiadomości wypowiedź laika, który nie umie napisać tego krócej. Zwłaszcza, że im krótsza wypowiedź tym łatwiej o wieloznaczność i pomyłki w rozumieniu tego, co ktos chciał nam przekazać.

ocenił(a) film na 10
parura

- dla jasności napiszę, że to odpowiedź do wypowiedzi "22 lutego 2009 16:02 " -

Ej, ale Ty nie mogłeś czytałeś "Draculi" Stokera skoro piszesz to, co piszesz, czyli nie wiesz co jest w książce. Jeśli byś czytał wiedziałbys, że on w książce nie ma żadnych ludzkich odruchów, a już na pewno nie jest rozdarty między pragnieniem miłości, a pragnieniem krwi. To właśnie było dla mnie największe rozczarowanie (ale to już pisałam). Właśnie w tym rzecz, że jakiekolwiek ludzkie cechy nadano Draculi dopiero w ekranizacjach i ciekawie jest śledzić jak stopniowo w kolejnych latach (w kolejnych ekranizacjach) zwiększała sie ilość ludzkich aspektów jego osobowości i coraz bardziej staje się on istotą, którą można akceptować, czy nawet darzyć sympatią, a już na pewno współczuciem. Tego wszystkiego w książce nie ma. I właśnie "Dracula" z 1931 jest bardzo wierną ekranizacją. Z tego, co piszesz wynika raczej, że wyobrażasz sobie, że książkowy Dracula jest podobny do tego z "Nosferatu", który faktycznie miał już jakieś ludzkie odruchy, męczyła go samotność i potrzeba miłości. Zaręczam Ci jednak, że w książce tego nie ma.

Natomiast wracając do filmu to wiesz no Ty się zgadzasz przyjmować inne sposoby widzenia czegoś, ale jednocześnie się nie zgadzasz :) Ja mogę zrozumieć, że Ci dany sposób zinterpretowania nie pasuje, że nie przemawia do Ciebie. Jednak no jeśli przyjmujemy dany sposób patrzenia i patrzymy na Eli jako na istotę nieludzką, ale sprawną w manipulacji no to konsekwentnie musimy też przyjąć, że ona udaje pewne odruchy typowe dla małej dziewczynki, czy ogólnie człowieka. I teraz powstaje pytanie, czy są jakieś fragmenty filmu, które kategorycznie by temu przeczyły. Na moje oko nie ma. Sceny, w których w Eli widać ludzkie odruchy są na tyle skąpe (krótkie i lakonicznie zarysowane w sensie ilości wypowiedzi i gestów), że można uwierzyć, przyjmujac omawiany sposób interpretacji, że jej zachowania są udawane. I dlatego też pisałam wcześniej o "Dexterze", by pokazać, że w jego przypadku sceny są zbyt rozbudowane, by można było uwierzyć, że on nic nie czuje. "Pozwól mi wejść" zrobione jest w ten sposób, że daje się to przyjąć. Rozumiem, że piszesz, że Ty nie jesteś w stanie w to uwierzyć, bo inaczej to odbierasz, no ale jeśli mamy rozpatrywać daną interpretację to musimy sprawiedliwie - bez subiektywnych naleciałości emocjonalnych - patrzeć i oceniać, czy dana scena może przedstawiać osobę, która jednak udaje. I moim zdaniem - obiektywnie osądzając - ta interpretacja daje radę.

hmm nie wiem na ile sens jest dalej pisać. Widzisz powiem tak. Jak juz wielokrotnie pisałam mój odbiór tego filmu, jak i samej postaci Eli jest inny niż w tej chwili omawiana interpretacja. Jednak jestem zdania, że warto przyjrzeć się takiemu innemu spojrzeniu i ja osobiście daję radę to robić i nie burzy mi to innych spojrzeń - nie niszczy ich i nie miesza się z nimi. Powstają natomiast następne ciekawe wnioski i poruszane są również i te same (nie twierdzę, że wszystkie) i inne (w tym też nowe) zagadnienia psychologiczne i socjologiczne. Przede wszystkim bardzo ciekawe jest to o czym pisałam, a mianowicie spojrzenie na wampira jako na człowieka, któremu umarła dusza, a jego ciało dalej żyje. Zwykle pokazuje się na odwrót - umiera ciało, a dusza/osobowość/charakter pozostają te same, czyli one własnie nadal żyją. Widzisz Ty to bardzo spłycasz pisząc o tytule "Pozwól mi cię zjeść", a to szkoda, bo gdybyś się na to otworzył mógłbyś zobaczyć jeszcze inne światy i inne zagadnienia. Przy tej (omawianej) interpretacji można rozumieć tytułowe "Pozwól mi wejść" jako swoiste kuszenie i omamianie. Jako nigdy nie spełnioną obietnicę - np. dla Oskara odnalezienia bratniej duszy. Czyli jako pewien syreni śpiew. Film może traktować o manipulacji, o głodzie miłości, który ktoś może wykorzystać w bezlitosny sposób. Można widzieć też tragizm ludzkiej odmienności stojącej na przeszkodzie pełnemu kontaktowi dwóch osób - osób, które w jakimś stopniu dążą do siebie, czy kochają bez wzajemności lub w pewnym stopniu z wazajemnością, ale każda innego rodzaju miłością. W przeciwieństwie do Twojej interpretacji, czy też mojej pierwotnej, w tej interpretacji postrzegającej Eli jako istotę nieludzką można zobaczyć tragizm niemożności znalezienia bratniej duszy, mimo, że się wydaje, że się ją znalazło. I przychodzi mi w tym momencie do głowy "Moje własne Idaho" (bo akurat pisałam pod tym filmem wczoraj i mi sie przypomniał). Tam także m.in. jest poruszany problem chłopaka, który myśli, że znalazł swoją miłość, swoją bratnią duszę, w postaci drugiego chłopaka, a ten drugi po prostu po pewnym czasie przestaje bawić się w homoseksualizm i nagle ta bratnia dusza znika, jakby jej nigdy nie było. I to jest ciekawa kwestia - tego, że nawet jeśli nam się wydaje, że nie jesteśmy sami to i tak przez całe życie idziemy samotnie. Rodzimy się samotni i samotni umieramy. I przychodzi mi do głowy "Six Feet Under", gdzie też jest to świetnie ukazane np. w przypadku Nate'a, który z jednej strony przez cały czas ma przy sobie jakieś bliskie osoby, a jednocześnie cały czas czuje się cholernie samotny i w końcu umiera samotny. To samo widać w przypadku Brendy z tego serialu i ona nawet w jednym odcinku wygłasza pewną kwestię, w której mówi, że bedąc dzieckiem sądziła, że z wiekiem ma się coraz więcej przyjaciół i że na starość będzie otoczona juz sporym tłumem, a teraz - będąc osobą dorosłą widzi, że z wiekiem bliskich osób ubywa i szybko człowiek zostaje sam. Jest wiec kwestia samotnośi nie do przezwyciężenia i kwestia bycia oszukanym przez życie. No najlepiej "Pozwól mi wejść" koresponuduje w tym momencie z "Moim własnym Idaho".

Czyli wcale nie jest tak, że nie mamy przy takiej interpretacji ciekawych zagadnień psychologicznych. A w końcu można też rozważać kwestię człowieczeństwa jako takiego. Tego na ile człowiek jest człowiekiem nie potrafiąc odczuwać pewnych uczuć (bo zakładamy, że Eli straciła tą umiejętność stając się wampirem i mamy skontrastowanie jej postaci z postaciami ludzi pełnowymiarowych - z 'żywymi' duszami). Na ile nieczucie czyni z niego złą istotę - czy zawsze, czy nie zawsze. I tu pojawia sie podobieństwo do "Pachnidła", choć "Pachnidło" uważam za osiągnięcie szczytowe w kwestii dywagacji na temat konieczności posiadania umiejętności odczuwania miłości i empatii - konieczności by być człowiekiem. Można też traktując Eli jako istotę nieludzką traktować ją jak coś w rodzaju zwierzęcia - wcale nie istotę złą, ale kierowaną głównie lub wyłącznie instyktem przetrwania/przeżycia. Wtedy pojawia się ciekawe zestawienie potrzeb i uczuć Oskara i Hakana z priorytetem istnienia Eli, którym byłaby w tym przypadku sama chęć przeżycia. Tak więc Eli nie mając ludzkich uczuć wcale nie musiałaby być z założenia złą istotą. I również manipulując innymi nie musiałaby być zła. Ale istnieje też opcja, że mogłaby być wyrachowana i zła. I mogłaby też przypominać wspomnianego Draculę ze Stokera, co nie odbierałoby jej wcale pewnych nazwijmy to praw do życia. Byłaby wtedy drapieżnikiem postrzeganym jako uosobienie zła. I można by rozpatrywać opcje, czy to zło byłoby zamierzone z jej strony, czy nie (jak u szatana w "Deszczu jesiennym" Staffa, który sprawia wrażenie nie chcącego robić źle, ale wszystko, co pozostawia za sobą jest spopielone). Ale piszę tu jeszcze raz o tym Draculi, dlatego, że to by był ciekawy odnośnik co do idei wampira jako istoty zupełnie nieludzkiej i pozbawionej duszy. Istoty, która może też ma prawo żyć. Ale wiadomo, że będzie żyć odbierając życie innym. Ogólnie to, że udawałaby (przy takim podejściu) pewne ludzkie odruchy mogłoby wynikać z wyrachowania, ale mogłoby też wynikać z samej chęci przeżycia, dostosowania się do warunków życia - jakby 'ustawienia się w życiu' tak by można było przetrwać ('ustawienia się' włącznie ze znalezieniem opiekuna itd.). I wtedy można powiedzieć, że Oskar chciałby wejść do świata Eli, ale z założenia nie może, bo coś, co on postrzega jako świat - świat pełen ludzkich uczuć, u niej by nie istniało. Ten sam problem miałby Hakan marzący o zbliżeniu się do niej i nigdy nie mogący go w pełni uzyskać. Z kolei dla Eli "pozwól mi wejść" mogłoby oznaczać prostą prośbę o pozwolenie przeżycia - dosłowną prośbę, jak prośba o wejście do świata żyjącego - samo przyzwolenie by żyła, robiąc to co musi w tym celu robić - czyli w konsekwencji i prośbę o akceptację charakteru jej bytu. Mogłoby więc oznaczać przyzwolenie na życie dawane istocie odmiennej. Czyli namawianie do głoszenia idei "każda istota ma prawo do życia".

Film wcale nie robi się głupi, czy płaski przy takiej interpretacji. Jest to interpretacja zupełnie inna niż sposób w jaki ja osobiście ten film odebrałam, ale takie spojrzenie może mnie jedynie wzbogacic o nowe doznania i dlatego chętnie je przyjmuję. Ogólnie chętnie przyjmuję każde nowe spojrzenie, które nie kłóciłoby się z treścią filmu.


-> @ "Ty natomiast dostrzegasz w filmie, że ona w jednej z interpretacji może taka być, a więc [w mojej opinii, bo Ty widocznie nie dostrzegasz tego w filmie i umożliwia Ci to taką potencjalną interpretację] redukujesz ją w pewnym sensie, np. do wyrachowanego krwiopijcy."

I tutaj mnie trochę zadziwiasz, bo wydawało mi się, że czytałeś moje inne wypowiedzi - chociaż część, więc powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że moja osobista interpretacja - mój własny odbiór - nie pozyskany z rozważań na temat cudzych postów - zakłada bardzo uczuciową i ludzką Eli. I właśnie widzisz nadal wychodzi na to, że jednak nie umiesz przyjąć dwóch (czy większej ilości) skrajnie różnych interpretacji, skoro piszesz, że skoro ja mogę na tą postać spojrzeć w ten sposób, to widocznie nie dostrzegam w tym filmie uczuciowości Eli itp. Właśnie w tym rzecz, że dostrzegam, a do interpretacji jej zachowania jako dyktowanego wyrachowaniem musiałam się przekonać czytając cudze posty, bo w ogóle nie przyszło mi coś takiego do głowy. Ja po prostu umiem patrzeć wielokanałowo i nie mieszać tych interpretacji. Kiedy je mieszasz to oczywiście, że muszą sie wykluczyć, bo są sprzeczne.

Ach, ach ach :)
Słuchaj ja wiem, co się nazywa ambiwalencją :) Wcześniej Cię pytałam o inne określenie, ale to nieważne.
Co do roli krytyki itd. Piszesz o wydobywaniu wartości obiektywnych. W sytuacji "Pozwól mi wejść", co rzadko sie zdarza, jest wiecej niż jedna możliwa interpretacja. Będąc widzem i nie poznając i nie starając się zrozumieć innych niż moja interpretacji byłabym uboższa o szereg przemyśleń. Jednym słowem oczywiście wyciagnęłabym z tego filmu wartości, bo moja interpretacja wnosi ich wiele, ale rozważając cudze interpretacje wynoszę ich jeszcze więcej. Tak więc rozwój mojego postrzegania oraz umysłu bynajmniej nie cierpi na tym, że otwieram się na inne spojrzenia, a nie nastawiam się koniecznie na jedną interpretację. Tak więc wracamy do tego, że dla mnie wartościowszy jest mój sposób postępowania, czyli zapoznawanie się z wszelkimi możliwymi interpretacjami i spojrzeniami, bo powoduje mój rozwój. Ograniczenie się do jednej interpretacji podawanej przez jakiegoś krytyka, choćby super inteligentnego i znakomicie wykształconego, zawęziłoby moje pole rozwoju. I na tym też polega ten brak wolności, czy polotu - choćby właśnie na tym przymusie szukania jak je nazywasz obiektywnych wartości i jednoznacznego określania charakteru poszczególnych postaci. Jednoznacznego nie w sensie, że pozbawionego ambiwalencji charakteru, ale jednoznacznego w sensie tylko wyłącznie jednego podejścia.

I jeszcze co do tego, czy się mylę, czy nie odnośnie krytyków. To jest moje zdanie odnośnie tego, co ja wolę. Nie piszę, że krytycy nie są potrzebni. Piszę, że wolę inne podejście, bo daje mi większe korzyści. To jest moje zdanie oparte na moim doświadczeniu. Czyli - na podstawie recenzji, artykułów, czy wypowiedzi ludzi zajmujacych się kinem lub muzyką stwierdziłam, że mało ich opinie i wywody wniosły światła do mojego poznania konkretnych utworów, natomiast ich oceny często były niezgodne z moimi, czyli nie mogę ich wykorzystywać np. w tym celu by kupować to, co polecają. Jednocześnie jeśli ktoś wydał jakiś album muzyczny nawiązujący do zagadnien powiedzmy okultystycznych to trudno się spodziewać po krytyku muzycznym, że naprawdę fachowo wprowadzi mnie w świat symboliki zawartej w tekstach płyty, natomiast ktos kto interesuje się ową tematyką, a nie ma nic wspólnego z muzyką, jak najbardziej bedzie mi w stanie wiele rzeczy wyjaśnić. I nie uważam, żeby taki krytyk był złym fachowcem nie mając rozległej wiedzy na każdy temat, bo jest rzeczą normalną, że tej wiedzy mieć nie może. Jednak sprawia to, że bardziej przydatne bedą dla mnie wypowiedzi różnych innych osób, bedących w stanie wyłapać te wszelkie nawiązania. Jednocześnie to, co ten krytyk byłby w stanie mi dokładnie wyłożyć, czyli np. klasyfikację gatunkową albumu, czy np. ocenę stylu muzyki, stopien jej trudności, wtórności, czy nowatorstwa - te rzeczy nie bardzo mnie interesują, bo nie wpływają na mój odbiór albumu. I o tym pisałam pisząc, że wolę czuć niż mieć rozległą wiedzę z zakresu danej dziedziny.
I sam stwierdziłeś w którymś momencie, że krytyk musi oddzielić subiektywne odczucia od obiektywnego obrazu dzieła. I ja sie z tym zgadzam, bo inaczej nie ma jak oceniać. Rzecz w tym jednak, że ja wolę być subiektywna. Gdybym była krytykiem musiałabym wyrobić sobie obiektywne podejście i nie brać - przynajmniej zbyt mocno - pod uwagę swoich bardzo prywatnych odczuć związanych z moją prywatną symboliką i moimi prywatnymi przeżyciami. Ale to by była dla mnie wielka strata. Ja chcę tych moich własnych odczuć i guzik mnie obchodzi, że jakiś film większość ludzi i krytyków uzna za kiepski, jeśli dla mnie będzie on wartościowy - umożliwi mi poznanie czegoś, zrozumienie, jakiś rozwój. Będę taki film rostrząsać i będę do niego wracać - i to właśnie jest ta wielka wolność szarego widza. I nie pisz mi proszę, że się mylę, kiedy piszę, że coś wolę, no bo to tak jakby komuś mówić, że się myli, bo np. woli jabłka od gruszek. To jest prywatny wybór. Prywatna preferencja. Wybór tego, co bardziej mi służy. Nie krytykuję krytyków tylko stwierdzam, że zazwyczaj więcej wynoszę z wypowiedzi ludzi nie mających takowego wykształcenia.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

"Ej, ale Ty nie mogłeś czytałeś "Draculi" Stokera skoro piszesz to, co piszesz, czyli nie wiesz co jest w książce".

Tu masz absolutną rację. Źle to sformułowałem i wyszło tak, jakbym czytał. W rzeczywistości zerknąłem jedynie na Wikipedię, a moje wnioski co do archetypu wampira oparłem głównie na filmowych adaptacjach. No cóż... Przyłapałaś mnie na niewiedzy, bo to w istocie nie jest temat, który świetnie znam. Na prawdę znam ten motyw w znacznej mierze z kina, a nawet nie zadałem sobie trudu, aby sprawdzić, na ile np. Coppola był wierny w swej adaptacji Stokerowi. No cóż, wypada mi jedynie przyznać się do grzechu ignorancji i wyznać, że w tym temacie jestem laikiem.

Właściwie ten "nieczysty" argument nie był potrzebny i nie powinienem czegoś takiego robić, skoro się nie znam.
Na marginesie: znalazłem taki oto artykuł (napisany przez Pilipiuka, przynajmniej tak podpisany) http://www.portal-pisarski.pl/readarticle.php?article_id=4365
W artykule znajdują się nawet pewne argumenty na rzecz interpretowania wampira jako całkowite zaprzeczenie człowieczeństwa i to by się zgadzało z jedną z tych interpretacji, której ja w "Pozwól mi wejść" zaakceptować nie mogę.

"I tutaj mnie trochę zadziwiasz, bo wydawało mi się, że czytałeś moje inne wypowiedzi - chociaż część, więc powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że moja osobista interpretacja - mój własny odbiór - nie pozyskany z rozważań na temat cudzych postów - zakłada bardzo uczuciową i ludzką Eli."
- czytałem Twoje posty, a wśród nich znalazłem taką wypowiedź, że jedna z interpretacji (zupełnie odrębna i sprzeczna z innymi) ujmuje Eli jako istotę skrajnie wyrachowaną, bez uczuć, empatii - słowem - jedynie symulującą ludzkie odruchy. Abstrahując od tego, że Twoja ulubiona interpretacja jest inna, myślałem, że taką bezuczuciową Eli także uważasz za dopuszczalną. Ja natomiast nie przyjmuję takiej interpretacji, bo według mnie kłóci się to z tym, co widziałem na filmie.

"I właśnie widzisz nadal wychodzi na to, że jednak nie umiesz przyjąć dwóch (czy większej ilości) skrajnie różnych interpretacji, skoro piszesz, że skoro ja mogę na tą postać spojrzeć w ten sposób, to widocznie nie dostrzegam w tym filmie uczuciowości Eli itp. Właśnie w tym rzecz, że dostrzegam, a do interpretacji jej zachowania jako dyktowanego wyrachowaniem musiałam się przekonać czytając cudze posty, bo w ogóle nie przyszło mi coś takiego do głowy. Ja po prostu umiem patrzeć wielokanałowo i nie mieszać tych interpretacji. Kiedy je mieszasz to oczywiście, że muszą sie wykluczyć, bo są sprzeczne"

- to, z grubsza rzecz ujmując, jest właśnie ambiwalencja tej postaci. Powodują nią sprzeczne instynkty (pragnienie krwi, ale także pragnienie bliskości i przyjaźni). Ja cały czas usiłuję powiedzieć, że Eli nie powinna być jedynie ujmowana na zasadzie w stylu: w jednej interpretacji dobra, ludzka, w drugiej interpretacji: zła i nieludzka. Chodzi mi o to, że - choć to jest paradoksalne - te dwa sprzeczne instynkty w niej występują i nie ma konieczności rozwarstwiać tej postaci na różne interpretacje, redukować jej raz na taką, raz na inną Eli. Bo to jest jedna i ta sama Eli, ale wewnętrznie rozdarta pomiędzy tym, co zostało w niej z człowieka (z dziecka), a tym, co podpowiada jej instynkt drapieżnika.

Teraz już sam nie wiem, czy uznajesz różne Elie, czy nie. Napisz mi krótko i w miarę konkretnie, proszę, czy dopuszczasz taką, jedną, odrębną interpretację, w której Eli jest tylko i wyłącznie nieludzkim potworem? Bo ja teraz nie jestem pewny, czy mam się nadal nad tym produkować, czy może błędnie odebrałem Twoje słowa w poście, od którego zaczęła się ta dyskusja.
Chętnie będę kontynuował, jeśli odświeżysz/przypomnisz mi swe stanowisko w tej kwestii.

PS.
W postscriptum dlatego, bo sprawa dotyczy krytyki, a wspomniałem, że wolałbym już o tym nie pisać, przynajmniej nie w tym temacie. Nie chciałem Cię zdenerwować, czy mówić Ci, że "gruszki są lepsze i Ty się nie znasz". Nie chodziło mi o to, że mylisz się, że ocena krytyka nie ma dla Ciebie wartości, ale o to, czego - Twoim zdaniem dotyczy krytyka - cytuję: "złożoność/skomplikowanie/trudność muzyki, czy zaawansowanie efektów specjalnych w filmie, pomijając rzeczy dla mnie faktycznie ważne typu przesłanie filmu, symbolika, interakcje z widzem/słuchaczem". Po prostu z takich charakterystyk krytyki artystycznej wnioskuję, że znasz się na tym - ironicznie mówiąc - równie dobrze, jak ja na wampiryzmie. Wybacz ostre słowa, ale po prostu rozpisujesz się n/t krytyki, znając to zjawisko jedynie z pozoru, ew. z wypowiedzi pseudo-krytyków lub ludzi, którzy za krytyków się uważają, w rzeczywistości nimi nie będąc. Dlatego próbowałem choć w jakimś stopniu wpłynąć na Twoją opinię w tej kwestii - dać Ci lepszy obraz, czym jest krytyka (przynajmniej w teorii), jednak nie chciałem, żeby to zabrzmiało, jak narzucanie Ci czegokolwiek, jakiegoś punktu widzenia. Przepraszam za to nieporozumienie.

ocenił(a) film na 10
parura

Coppola na całe szczęście prawie w ogóle nie był wierny książce ;P Za to zaczerpnął z jakichś legend, czy legendy chyba rumuńskiej (teraz nie pamiętam) i chyba jeszcze trochę z jakichs japońskich opowieści o wampirach. Ale co do tego ostatniego to nie mam pewności, ale są dwie rzeczy, które mi to podpowiadają. Jedna jest taka, że scenografia (ale to kwestia osoby ja tworzącej) była inspirowana japońską sztuką, a druga kwestia, że pewne sceny są bardo podobne jak w "Vampire Hunter: D", a że to anime jest młodsze to jeszcze o niczym nie świadczy, bo powstało na podstawie komiksu, który jest starszy. I scena tańca Miny z Draculą jest identyczna i u Coppoli i w tym anime. No i jeszcze pare znaczących scen i myślę, że sposób ukazania tej miłości - to, że Mina kocha Draculę, a nie tylko Dracula Minę - ten pomysł mógł być pod wpływem tego komiksu. Aczkolwiek przyznam się bez bicia, że komiksu nie czytałam, widziałam tylko pare ilustracji i Artbooka, no ale zakładam, że anime jest wierne komiksowi.

-> @ "- to, z grubsza rzecz ujmując, jest właśnie ambiwalencja tej postaci. Powodują nią sprzeczne instynkty (pragnienie krwi, ale także pragnienie bliskości i przyjaźni). Ja cały czas usiłuję powiedzieć, że Eli nie powinna być jedynie ujmowana na zasadzie w stylu: w jednej interpretacji dobra, ludzka, w drugiej interpretacji: zła i nieludzka. Chodzi mi o to, że - choć to jest paradoksalne - te dwa sprzeczne instynkty w niej występują i nie ma konieczności rozwarstwiać tej postaci na różne interpretacje, redukować jej raz na taką, raz na inną Eli. Bo to jest jedna i ta sama Eli, ale wewnętrznie rozdarta pomiędzy tym, co zostało w niej z człowieka (z dziecka), a tym, co podpowiada jej instynkt drapieżnika. "

Ale ja jej nie robię w sposób tak czarno biały. W mojej własnej interpretacji ona jest bardzo złożoną istotą. Ma ludzkie cechy i uczucia i jednocześnie niesamowity zwierzęcy głód krwi, z którym musi sobie jakoś radzić. I podoba mi się w tym filmie to, że ona jakby stara się podejść do tego zdroworozsądkowo. Tzn. zdaje sobie sprawę z tego, że zabijanie nie jest rzeczą godną pochwały, ale z drugiej strony doszła do wniosku, że taka jest jej natura. Takie ma potrzeby i jako istota inna nie musi być od razu skazywana na śmierć przez to, że jest inna. Podoba mi się, że mimo tego jakby dojrzałego podejścia w stylu "jestem inna, ale też mam prawo do życia - ludzie zabijają i jedzą zwierzęta - ja zabijam i posilam się ludźmi - mamy równe prawa do istnienia" - mimo tego podejścia ona jest w stanie jednocześnie na inne rzeczy patrzeć jak normalny człowiek. Umie czuć wdzięczność, mieć poczucie obowiązku , czy więzi emocjonalnej w stosunku do drugiej osoby. Umie się poświęcić i potrzebuje być kochaną, choćby w minimalny sposób. W mojej własnej - tej która mi przyszła do głowy w czasie oglądania - interpretacji Eli jest i uczuciowa i pełna odcieni szarości - nie czarnobiała. Tylko, że zaintrygowało mnie to, jak inne osoby odebrały tą postać i na tej podstawie stworzyłam sobie, czy przejęłam od nich - te inne sposoby interpretacji. Ale one też nie są takie czarnobiałe, bo nawet pusta emocjonalnie Eli niekoniecznie jest zła i może też być nieszczęsliwa czując swoją odmienność i brak czegoś (uczuć/człowieczeństwa). Wcale nie musi być zła. Jedynie w jednej interpretacji, gdy przyjmiemy, że jest faktycznie i pozbawiona uczuć wyższych i zła, w sensie sadyzmu (generalnie psychicznego) - jedynie w takiej interpretacji byłaby bardzo jedno wymiarowa. Ale to tylko jedna interpretacja.

-> @ "Teraz już sam nie wiem, czy uznajesz różne Elie, czy nie. Napisz mi krótko i w miarę konkretnie"

Ach no już nie wiem czy umiem to jakoś wyjaśnić. Powyżej napisałam i w tej krótkiej odpowiedzi poniżej też - może tyle wystarczy - może jest w miarę jasno. Rzecz w tym, że przez człowieczeństwo rozumiem odczuwanie uczuć wyższych. Jednak istota nie mająca tej umiejętności nie musi być zła. To jest tak jak ten przykład z drapieżnikami - to, że wilk zabija i zjada króliczki, to nie znaczy, że on jest zły, a biedne króliczki są takie dobre, bo nie zjadają innych zwierzątek. Ale dopuszczam też taką najbardziej skrajną interpretację, że Eli też jest zła w swoim wyrachowaniu, czyli świadoma tego, że kogoś krzywdzi, a mimo to robi to dla własnej korzyści. Przykładowo jak morderca grany przez Pitta w filmie "Kalifornia". Myślę, że to dobry przykład, bo jest tam udawanie i jest kompletna pustka. Oczywiście Eli jest inną istotą więc w jej przypadku nieco inaczej by to wygladało - nie chodziłaby pijana i nie prała ludzi po mordach ;P ale jeśli oglądłeś ten film to może zrozumiesz o co mi chodzi.

-> @ ad. PS.
Nie zdenerwowałeś mnie. Ja się tylko starałam wyjaśnić, że wolę wypowiedzi różnorodnych osób np. związanych z dziedziną o której opowiada film, niż wywody krytyków nigdy tak mocno nie zagłębionych w tej danej dziedzinie. Nie twierdzę, że znam się na tym jak powinna wyglądać prawidłowa praca krytyka. Mi chodzi o to jakie korzyści daje mi zapoznawanie się ze słowami ludzi, którzy wykonują ten zawód. Zgadzam się, że mogą go oni źle wykonywać, ale dla mnie jest ważne, co mi to daje. Wniosek płynący z doświadczenia jest taki, że mało mi to zapoznawanie się z ich wywodami daje, a często są to właśnie oceny oparte na takich rzeczach, na których może i nie powinny być oparte według zasad zawodu, no ale w rzeczywistości są. To tak jak z lekarzami. Medycyna jest fajna i ciekawa i niby ma duże możliwości w kwestii leczenia, ale ze świecą szukac lekarza, który zna się na swoim zawodzie chociaż przyzwoicie (czyli mniej niż dobrze, a o 'bardzo dobrze' to już w ogóle nie marzę). Także wiesz teoria swoja drogą, a rzeczywistość swoją. A i też - może to nie zostało zbyt dobrze wyjaśnione - ale mi zależy na bardzo subiektywnym wpływie na mnie konkretnie - czyli ruszeniu we mnie rzeczy ze mną związanych (symboli itd.). W tym krytyk mi nie pomorze, a szary widz czasem jakoś, choćby nawet przypadkiem.
I często też filmy krytykowane przez 'znawców' dla mnie są bardzo wartościowe. Albo np. taka "Osada" - została źle przyjęta przez wielu widzów, ale też przez wielu krytyków (czy w ogóle przez jakiegośkolwiek została dobrze przyjęta??), a film jest bardzo mądry i bardzo bogaty w symbole i poruszane zagadnienia. Bardzo mnie rozwinął i jestem pełna podziwu dla pomysłu i sposobu jego realizacji. I wiesz no trochę mnie krew zalewa, jak czytam jak ktoś, kto niby ma wykształcenie w tym kierunku - w sensie zawodowo zna się na kinie - nic z tego filmu nie zrozumiał i pisze w prasie, czy wypowiada się w jakimś programie/wywiadzie na temat kina, że ten film to taka wpadka i niepowodzenie Shyamalana i że tak bardzo obniżył loty od czasów "Szóstego zmysłu". I jednocześnie mamy sytuacje, że np. taki "Tytanik" zostaje obsypany Oscarami. No to cóż...

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Wracam po dłuższej przerwie, ale tylko na chwilkę, bo na dłuższe rozważania będę niestety zmuszony poczekać do weekendu.
Staram się rozumieć Twoje liczne podejścia, ale dla mnie one się po prostu wykluczają. Ja widocznie nie jestem zdolny do tak skrajnie różnych punktów widzenia, zresztą - tak, jak wspominałem - nie zauważam w filmie takiej (i - co ważne - tylko takiej) bezuczuciowej Eli. Innymi słowy nie mogę zgodzić się na te interpretacje, które tak pieczołowicie ustaliliśmy niedawno.

Dlatego też intryguje mnie Twój punkt widzenia - jak można jedną postać w filmie zmienić, zmieniając także interpretację całego filmu. Czytam Twoje wypowiedzi i dostrzegam, że Tobie także sprawia pewną trudność pogodzenie tych innych interpretacji z tą Twoją tzw. ulubioną (która tak mi się wydaje, jest podobna do mojej). Pozwolę sobie na kilka cytatów z Twoich wypowiedzi, w których widzę pewne sprzeczności, np: (sorry, że powyrywane z różnych postów).

- "...te inne sposoby interpretacji. Ale one też nie są takie czarnobiałe, bo nawet pusta emocjonalnie Eli niekoniecznie jest zła i może też być nieszczęsliwa czując swoją odmienność i brak czegoś (uczuć/człowieczeństwa)."

- "Tak więc będzie pustka tych uczuć..." [Czy "pustka uczuć" jest równoznaczna z ich brakiem?]

- "W tych dwóch interpretacjach u Eli brak uczuć wyższych. Może jedynie - w przypadku tej interpretacji, gdzie nie jest zła (sadystyczna) - odczuwać, że brak jej jakichś cech - tych cech ludzkich - i przez to może być nieszczęśliwa".

Widzisz, najpierw piszesz, że w pewnej interpretacji Eli jest pusta emocjonalnie, wyzuta z wszelkich uczuć, skrajnie wyrachowana, a następnie wspominasz coś o poczuciu nieszczęścia (o byciu nieszczęśliwym), odmienności, o "pustce uczuć". Myślałem, że jeśli jest pusta emocjonalnie i ustaliliśmy, że "w obydwu jest brak człowieczeństwa rozumianego jako odczuwanie ludzkich uczuć" to nie możemy nadal wspominać o uczuciu odosobnienia, nieszczęścia, braku czegoś. Jeśli jest maksymalnie egoistyczna (jako drapieżnik) to nie możemy za chwilkę dopisać, że brak jej uczuć/człowieczeństwa, że ma wyrzuty sumienia albo jeszcze inny atrybut człowieczy.

No chyba, że potraktujemy Eli jako postać wewnętrznie rozdartą, stale doświadczającej ambiwalentnych emocji i odczuć - podobnie, jak Dr. Jekyll i Mr. Hyde, jak Dracula Coppoli, Nosferatu-Wampir i wszystkie inne "kochające" wampiry. Wówczas się zgadzam, że tak można i ja tak właśnie odbieram Eli, choć tego jej wyrachowania - o ile w ogóle - o wiele, wiele mniej jej przypisuję, bowiem dla mnie, jak również wynika z opisu filmu, książki, oraz ze słów reżysera http://www.youtube.com/watch?v=0ThTegRAyl8, jest to "historia przyjaźni". Oczywiście można ją odczytywać na różne sposoby (i każdy zapewne ma swój, osobisty), ale upatrywanie w Eli tylko i wyłącznie postaci nieludzkiej, kłóci się (w mojej opinii) z tym, co przedstawiono na filmie.

Cały czas staram się powiedzieć, że jeśli - cytuję: "...traktujemy Eli jako istotę nieludzką, a jej wampiryzm jako coś w rodzaju symbolu bycia nieludzkim/bycia potworem" to nie może być w niej miejsca na jakikolwiek ludzki odruch, emocję, wyrzut sumienia, itp. Dlatego ja wciąż powtarzam, że takie skrajne rozpatrywanie tej postaci jest redukcją, bo jednak jakieś cechy ludzkie w niej każdy (chyba bez wyjątku) dostrzega. I mam nadzieję, że teraz Ty także rozumiesz, że jest to mylące i (w pewnym sensie) niezgodne (w mojej opinii) z tym, co pokazano na filmie.

PS
Tak na marginesie - reżyser przypomina mi Russela Crow z "Pięknego umysłu" :)

Pozdrawiam i liczę na możliwie zwięzłą i treściwą ripostę.

ocenił(a) film na 10
parura

och :) Zwięzła i treściwa riposta w tym przypadku leży raczej poza zasięgiem moich możliwości ;P

-> Co do wzajemnego wykluczania się różnych interpretacji, to pisałam już pare razy, że one oczywiście wzajemnie współistnieć nie mogą i się wykluczają, bo to zazwyczaj skrajnie różne podejścia. Także nie rozumiem tego, że nadal piszesz o tym jak mogą być rozpatrywane skoro wzajemnie się wykluczają.

-> Pustką uczuć nazywałam brak uczuć - w sensie pusto - nie ma uczuć. Co może Ci jeszcze rozjaśni to piszę o uczuciach wyższych (co pare razy podkreślałam), a te uczucia to miłość i empatia. Także pozostają jeszcze jakieś odczucia bardziej zwierzęce typu np. głód jedzenia, czy seksu. Nie mówię rzecz jasna, że tutaj jest jakiś głód seksu, ale to przykład - żebyś nie myślał, że brak uczuć wyższych oznacza brak jakichkolwiek uczuć, czy emocji. Można odczuwać np. jakieś pragnienie realizacji czegoś, lub dogodzenia sobie (odczucia jakiejś przyjemności) lub odczuwać swoje wybrakowanie. Piszesz, że dla Ciebie to niezbyt możliwe, ale ja czytałam i oglądałam materiały na temat uszkodzenia płata czołowego mózgu i uszkadzając pewien obszar można spowodować, że uczuciowy i normalny dotychczas człowiek, przestaje mieć umiejętność odczuwania miłości i empatii. To jest rzecz bardzo ciekawa, dlatego, że zazwyczaj - tak odruchowo - myśli się, że empatia i miłość bliźniego są cechami duchowymi, cechami osobowości tworzącymi duchowość danej osoby. Natomiast okazuje się, że każdy człowiek może w wyniku np. potrącenia przez samochód (nie musi nawet utracić przytomności) doznać urazu i utracić umiejętność odczuwania tych uczuć. Pozornie jego psychika nie zmienia się - niby ta sama osoba - a np. dla rodziny staje się zupełnie obcy, bo po prostu nie rozumie tych uczuć. Nie czuje ich i nie rozumie co oznaczają. I tacy ludzie zazwyczaj nie czują dyskomfortu z powodu swego wybrakowania, ale też zdarzają się sytuacje, zwłaszcza w przypadku takim, jak zamężny facet z dziećmi, że taki człowiek chodzi z żoną na terapię, żeby jakoś ten problem rozwiązać i jak pokazywano filmy z takich terapii no to widać było, że facet czuje się zmieszany i głupio mu, że nie może nic zrobić. Oczywiście takie terapie nic nie dają w sensie, że nie mogą nauczyć go odczuwania tych odczuć, ale są głównie dla takiej żony, jeśli ona usiłuje dalej ciągnąć związek. Zwykle takie związki rozpadają się, bo z takimi ludźmi ciężko jest wytrzymać. Zwykle też przy tym uszkodzeniu nasilają się zachowania zwierzęce typu popęd seksualny i agresywne zachowanie. A być może nie jest to kwestia nasilenia tylko braku hamowania przez odczuwanie uczuć wyższych. Tacy ludzie często gwałcą i mordują. W każdym razie no jest możliwa sytuacja, że ktoś taki będzie odczuwać pewien dyskomfort z powodu swojej odmienności. No i to jest w odniesieniu do ludzi rzeczywistych, a w przypadku filmu mówimy tu o pewnej symbolice i zamianie w wampira, więc myślę, że jak najbardziej mogę sobie założyć taką wersję, że Eli odczuwa ten brak owych uczuć i swoją inność. Jak i mogę sobie założyć drugą interpretację, w której brak uczuć wyższych jej nie przeszkadza i Eli zachowuje się tak, jak ci ludzie z uszkodzonym mózgiem. W obu przypadkach pozostają odczucia określane mianem zwierzęcych (uczucia niższe) czyli chęć przeżycia, głód i chęć jego zaspakajania itp.

Co do Draculi Coppoli to wrzucam go do zupełnie innego worka, czyli istoty czującej pełnowymiarowo - odczuwającej wszelkie uczucia.
Co do reżysera, czy ogólnie twórców filmu, to ja rozumiem, że oni mieli jakiś swój pomysł na film i jego przekaz, ale nie przeszkadza mi to namnarzać jakichś innych możliwych interpretacji (o ile są to interpretacje w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli tłumaczenia dające sie zastosować do całego filmu, nie tylko fragmentów). Te interpretacje nieludzkiej Eli są zapożyczone przeze mnie od innych filmwebowiczów. Zapożyczone i rozwinięte. Być może oni też mieli co innego na myśli pisząc swoje posty. Tak czy siak już mi te rozważania coś dały. Sam pomysł umierania duszy podczas przemiany w wampira bardzo mi się podoba. Być może wcześniej już się z tym gdzieś zetknęłam, ale nie rozumiałam, a teraz odbieram to tak jakby mi to przyszło do głowy dopiero teraz - poznanie i zrozumienie tego. I to jest bardzo ciekawe. I takim właśnie zyskom ma służyć według mnie bawienie się w wymyślanie różnych interpretacji i zagłębianie się w różne (innych widzów) sposoby patrzenia na dany film. Aha no i tak w ogóle to w wymyślaniu interpretacji mnie nie ogranicza oryginalny zamysł twórcy (nie stanowi dla mnie problemu to, że przyjdzie mi do głowy coś, co twórcy nie przyszło). Tylko muszą to być faktycznie interpretacje - czyli muszą pasować do całego filmu. To daje możliwość wyciagnięcia z filmu wiecej doznań i nauk niż w przypadku, gdy człowiek ogranicza się tylko do jednej interpretacji.
A ten facet faktycznie ma coś z Russella ;PPP

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Wiesz co? Mi to się wydaje, że to jest bardziej próba wytłumaczenia sobie możliwości zaistnienia takiej sytuacji w ogóle, niż tego, jak to jest w filmie ukazane. Nie twierdzę, że nie możesz sobie czegokolwiek "założyć", ale - tak jak wspomniałem kiedyś tam - interpretacja raczej nie może być dowolna, bo musi opierać się na tym, co nam na ekranie pokazano.

To, co Ty nazywasz brakiem uczuć wyższych, jest bardzo słabo przez Ciebie zdefiniowane i podejrzewam, że na tym tle nie dojdziemy do jakiegoś wniosku, bowiem poruszamy się w nieokreślonej pojęciowo dziedzinie. Dlatego wcześniej starałem się ustalić jakieś definicje, ale Ty wciąż je modyfikujesz niemal "na bieżąco". I tak w momencie, kiedy ja zacytuję: "brak uczuć wyższych w jej przypadku, jak i działanie z wyrachowania rozumianego jako kalkulowanie zachowań dla własnych korzyści", Ty do tego za chwilkę dodasz, że jednak może coś odczuwać (może nie miłość, czy empatię, ale) np. "jakieś pragnienie realizacji czegoś, lub dogodzenia sobie (odczucia jakiejś przyjemności) lub odczuwać swoje wybrakowanie". Ale to są właśnie uczucia, które można inaczej określić, np. ambicja, brak zrozumienia, osamotnienie, itp. Ja tymczasem myślałem, że od początku rozmawiamy o potworze! o nieludzkim, wyrachowanym potworze, który czyni wszystko, aby przetrwać. No, muszę przyznać, że z czasem z tego potwora zrobił nam się dość emocjonalny człowiek...

No, ale nic to. Próbujmy dalej...
Nie gniewaj się, że zadam Ci najprostsze pytanie: co taka wyrachowana, bez uczuć wyższych Eli może chcieć od Oscara? Po co się z nim spotyka, rozmawia, uczy się alfabetu Morse'a i bawi się z nim, dlaczego, kiedy jest głodna, nie wykorzystuje okazji, aby go wyssać, dlaczego się umyła, gdy Oscar zwrócił jej na to uwagę ??? Ja nie potrafię przymknąć oka na te i inne znaki, które docierają do mnie z ekranu, więc zastanawiam się, jak Ty tłumaczysz te wszystkie zachowania Eli-bezuczuciowego potwora?
Oczywiście ponawiam prośbę o zwięzłość (bo dobrze Ci to wyszło:) - mniemam, że to zdecydowanie poprawi naszą komunikację i uściśli to, o czym chcemy sobie nawzajem powiedzieć.

PS
Gwoli ścisłości - uważam, że mnogość interpretacji wcale nie gwarantuje większej liczby doznań i nauk, a jedna interpretacja wcale tej liczby nie pomniejsza. Ja jestem zdania, że jedna, możliwie najpełniejsza interpretacja zawiera esencję doznań i sensów, którą łatwiej nam jest ująć i ogarnąć, a jeśli trzeba, możemy ją niejako rozcieńczyć, poruszając (nawet osobno i w różnych kontekstach) pewne jej aspekty.



ocenił(a) film na 10
parura

Na siłę chcesz mnie przekonać, że dana interpretacja wymaga jakichś wypaczeń, czy przymykania oczu na coś, że coś trzeba sobie zakładać itd. Nie jest tak. Część widzów odebrała Eli w zupełnie inny sposób niż Ty i ja. I tak samo część widzów odebrała sam film jako historię nie o wampiryzmie tylko o istocie człowieczeństwa. Mogłabym się czepiać cudzych interpretacji, gdybym widziała, że nie stosują się do całości filmu, jednak w przypadku "Pozwól mi wejść" dość lakoniczna i specyficzna jego realizacja pozwala na te wszystkie interpretacje. Nie mają one słabych stron, więc są tak samo 'ok' jak Twoja, czy pierwsza moja m.in. postrzegająca tego faceta jako ojca.

Brak uczuć wyższych zdefiniowałam bardzo dokładnie i wielokrotnie. I to nawet nie chodzi o to, że to jest moja prywatna definicja, tylko po prostu to jest definiowane przez psychiatrię i psychologię. Uczaciami wyższymi są miłość i empatia. Niemożność odczuwania ich jest brakiem uczuć wyższych. Nie wiem gdzie widzisz słabe definiowanie. Specjalnie przytoczyłam Ci przykłady z zakresu psychiatrii żebyś to lepiej poczuł. Jakoś wydaje mi się, że u Ciebie brak uczuć wyższych za bardzo jest postrzegany jako brak uczuć w ogóle, a uczuć rozróżnia się bardzo wiele i jak najbardziej można mieć uczucia nie mając uczuć wyższych. Przy okazji - nawet ból jest uczuciem.

->@ "I tak w momencie, kiedy ja zacytuję: "brak uczuć wyższych w jej przypadku, jak i działanie z wyrachowania rozumianego jako kalkulowanie zachowań dla własnych korzyści", Ty do tego za chwilkę dodasz, że jednak może coś odczuwać (może nie miłość, czy empatię, ale) np. "jakieś pragnienie realizacji czegoś, lub dogodzenia sobie (odczucia jakiejś przyjemności) lub odczuwać swoje wybrakowanie". Ale to są właśnie uczucia, które można inaczej określić, np. ambicja, brak zrozumienia, osamotnienie, itp. "

No i właśnie - Ty cały czas nie chcesz zrozumieć co to są uczucia wyższe. W tym sęk, że uważa się, że człowieka od zwierzęcia odróżnia posiadanie uczuć wyższych, a są nimi miłość i empatia. Dlatego takie ciekawe jest rozważanie tego twierdzenia. Czy żeby być człowiekiem faktycznie nie wystarczy mieć jakichkolwiek uczuć, albo np. inteligencji. No i przykłady z życia pokazują, że jednak wyeliminowanie u kogoś umiejętności odczuwania miłości i empatii prowadzi do tego, że przestaje on być ludzki, a często zamienia sie w mordercę - faktycznie w potwora. Tak więc doświadczenie potwierdza wcześniejsze założenia postulowane i na gruntach religijnych i w medycynie, czy antropologii - czyli twierdzenie, że to są właśnie uczucia wyższe niezbędne do człowieczeństwa. Natomiast ambicja, czy dążenie do jakiegoś celu nie ma nic wspólnego z prawdziwie ludzkimi uczuciami. Można np. kogoś zgwałcić i osiągnąć w ten sposób zamierzony cel, zachowując się przy tym jak potwór. Co do poczucia bycia samotnym, czy zagrożonym, to także nie mają one nic wspólnego z uczuciami wyższymi i to są odczucia także typowe dla zwierząt. Nie umniejszam w tym momencie duchowości zwierząt, bo osobiście nie uważam, żeby nie były one zdolne do miłości, poświęcenia i współczucia. Ale zasady są takie, że przyjmuje się, że uczucia wyższe to te które odróżniają człowieka od zwierzęcia. Także no nie myl w kółko uczuć wyższych z uczuciami w ogóle.
Emocje także są różne i też nie myl odczuwania emocji z byciem człowiekiem.

Natomiast co do wyrachowania to oznacza ono umiejętność sprawnej kalkulacji i aranżacji wydarzeń tak by osiagnąć z nich jak najwięcej osobistych korzyści. Postępując w sposób wyrachowany można kogoś zranić przy okazji, jednak należy rozróżnić i w ogóle brać pod uwagę to, że owo zranienie może być zamierzone lub mile widziane (jako dodatkowa podnieta w przypadku sadystycznych skłonności), a może być przypadkowe i nawet niezauważone przez osobę raniącą. Tak więc no bierz to pod uwagę. Bo Ty strasznie tak no utożsamiasz różne rzeczy niekoniecznie ze soba tożsame, albo uruchamiasz jakieś szybkie wynikanie - czyli, że np. wyrachowane zachowanie ma u podstaw od razu złe pobudki. Samolubne ok, ale złe w sensie świadomego ranienia kogoś (bycia potworem) - no to już za duże wnioskowanie. Zwierzęta także postępują w taki sposób. I tu wracamy właśnie do kwestii człowieczeństwa.

Odpowiedź na Twoje pytanie, co Eli chce od Oskara, pojawiała się już wielokrotnie i była dość wałkowana i nie tylko przeze mnie. Taka Eli chce mieć towarzysza, który może być pomocny np. przy owym przemieszczaniu się pociagiem, może się nią opiekować w czasie dnia itd. itd. Może też być rozrywką. Osoba pozbawiona uczuć wyższych także się nudzi. Generalnie tacy ludzie mają nawet większą tendencję do zabawiania się, bo nie czują hamulców, które stałyby na przeszkodzie w zaspakajaniu ich zachcianek. Także, i to bardzo często, zaspokajaniu kosztem innych ludzi. Poza tym pomyśl o zwierzętach. Zakłada się, że nie odczuwają uczuć wyższych, zarezerwowanych wyłącznie dla ludzi, a jeśli chodzi np. o psy (jakieś zwierzęta domowe, niesamodzielne na wolności) to jednak chcą być z jakimś człowiekiem i przywiązują się do niego.

ad.PS: Jednak biorąc pod uwage cudze interpretacje wyciagnęłam z tego filmu więcej niż mając do dyspozycji tylko swoją jedną. Tak więc no nie zgodzę się z Tobą. Nawet sama kwestia Hakana pokazuje, że w zależności od tego jaką rolę się mu przypisuje można wynieść z filmu bardzo różne emocje i bardzo różne przesłania.

I teraz podsumowując. Ja mam wrażenie, że Ty koniecznie chcesz mnie przekonać do tego, że trzeba wybrać tylko jedną interpretację, natomiast ja ciągnę tą dyskusję generalnie dlatego, że miałam nadzieję, że faktycznie chcesz poczuć te inne światy stworzone przy tych innych spojrzeniach. Ja Cię do tego nie namawiam, ale uważam za bezsensowne wałkowanie tych kwestii jeśli jedynym celem ma być dyskutowanie czy lepiej jest mieć jedną, czy więcej interpretacji. I tak nie przekonasz mnie, że lepiej jest mieć tylko jedną, bo ileś czasu zajęło mi nauczenie się nie zamykania się na mnogość spojrzeń w ten sposób by jedne drugich nie zakłócały. Znaczy nie chodzi o to, że świadomie się tego uczyłam, ale po prostu to dojrzewało we mnie. Tak więc musiałabym się cofnąć wstecz i wykasować pewne umiejętności, czego rzecz jasna nie zrobię, bo są dla mnie zbyt korzystne i są elementem rozwoju.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Nie czytałem całości, ale zaznaczę tylko, że jutro nie omieszkam wskazać Ci konkretne sceny z filmu na poparcie mojej opinii.
PS
Nie chcę Cie na siłę przekonywać, ani w ogóle Cię przekonywać, ale śmiem twierdzić, że osoba, która w Eli widziała tylko potwora, wyrachowanego manipulatora i bezuczuciowego krwiopijcę, musiała niedokładnie oglądać film/przeoczyć pewne bardzo wymowne sceny. Ale proszę o czas do jutra.
PZDR

ocenił(a) film na 10
Eleonora

Ok. Może faktycznie nie ma nad czym się rozwodzić i wałkować rzeczy pozornie oczywistych, ale pozwól mi jeszcze na ostatnie pytanie (za 100 pkt.)
Co się dzieje z Eli tuż po zabiciu Jocke? (tego pod mostem, chwilę później, jak skręciła mu kark, dobiwszy go ostatecznie)

PS
"Ja mam wrażenie, że Ty koniecznie chcesz mnie przekonać do tego, że trzeba wybrać tylko jedną interpretację" - nie chce Cię przekonywać do jednej (i nigdy takiego zamiaru nie miałem, bo to sprawa indywidualnego podejścia i ja to bardzo dobrze rozumiem), ale pragnę Ci wykazać, że: "traktowanie Eli jako istoty jedynie udającej 'ludzkie' odruchy/emocje, a tak naprawdę całkowicie wyrachowanej. To by było takie mega skrajne wyrachowanie i nieczłowieczeństwo", jest co najmniej podejściem nieadekwatnym wobec tego, co jest pokazane na obrazie. To (i tylko to) wzbudziło mój sprzeciw i ja na taką interpretację nie mogę przystać, stąd ta dyskusja.

ocenił(a) film na 10
parura

Musiałabym wrócić do filmu, ale zdaje się, że potem wbiega na drzewo, dyszy itd. Jeśli to ta scena to można ją bardzo różnie interpretować. Akurat to zachowanie właśnie jest idealnym przykładem tego, że można ten film i samą postać Eli, postrzegać na wiele sposobów. Przykładowo można widzieć w niej jakieś rozdarcie emocjonalne po zabiciu człowieka, za czym jak sądze się opowiadasz, ale można też widzieć istotę, która ma taki, a nie inny los - tak musi żyć i po posiłku musi uciekać, żeby żyć dalej, bo społeczeństwo/otoczenie/ludzie nie akceptują jej sposobu życia - tego, że potrzebuje jako pożywienia krwi - nie akceptują istoty jej rodzaju.
Natomiast jeśli to inna scena to w tej chwili nie pamiętam. Mogę wrócić do filmu i jeszcze się ustosunkować, ale najwcześniej we wtorek.

Co do interpretacji i celu dyskusji. Wiesz ja napisałam o tym uszkodzeniu płata czołowego, bo myślałam, że Cię to zainteresuje. Nie pisałabym o tym, bo to do tego filmu specjalnie nie pasuje, ale chodziło mi o to, że ludzie zazwyczaj nie uświadamiają sobie takich rzeczy, a to pomaga wiele zrozumieć. Pisałam o tym pod "Pachnidłem", więc mam nadzieję, że jeśli Ty lub ktoś inny wpadnie na ten fragment o uszkodzeniu mózgu, pod tamtym filmem, to nie pomyśli, że serwuje go pod każdym filmem ;P no bo tak nie jest. Myślałam po prostu, że dla kogoś kto chce zrozumieć cudzy sposób widzenia będzie to przydatne. I jeszcze jedna kwestia w związku z tym - pod tym tematem: http://www.filmweb.pl/topic/1073199/Ale%C5%BC+ten+film+jest+%C5%9Bwietny%21%21%2 1.html Martin napisał, że nie odebrał tego filmu jako film o wampiryzmie tylko, że wampiryzm jest tu symboliką, a film tematycznie przypomina mu "Pachnidło". Kompletnie nie rozumiałam tego o czym pisze, więc dopytałam go trochę i wtedy zrozumiałam. To oryginalne podejście i nie przyszło mi wcześniej do głowy - przyszło mi dzięki niemu. Myślę, że to jest dobry przykład na to, że jak kogoś interesuje cudzy sposób widzenia to usiłuje wyciągnąć od tej drugiej osoby jakieś wskazówki, które umożliwią mu takie samo spojrzenie (to cudze). I ja tak tam zrobiłam. Wyjaśniłam mu dlaczego nie rozumiem i poprosiłam o wskazówki. I gdyby Ciebie interesowało inne spojrzenie na ten film to oczekiwałabym podobnego zachowania, nie natomiast przekonywania mnie na siłę, że jest możliwa tylko jedna interpretacja, bo akurat w tym filmie jest możliwych wiele. Myślę, że swobodnie możemy po prostu pozostać przy swoich opiniach (tylko nie poczytaj tego za coś obraźliwego) - tzn. Ty przy tym, że możliwe jest postrzeganie Eli tylko w jeden sposób, a ja przy tym, że możliwe jest postrzeganie na wiele sposobów. Piszesz, że "nie możesz przystać na taką interpretację", a ja Cię nie chcę przekonywać. Myślałam tylko, że chcesz ją poczuć i dlatego ją objaśniałam, ale skoro nie chcesz, a chodzi tylko o wyrażenie opinii, że nie możesz sie na to zgodzić no to mogę śmiało stwierdzić, że przyjęłam to do wiadomości i nie ma sensu, żebym opisywała dalej i starała się dać jakieś wskazówki umożliwiające Ci wczucie się w to inne spojrzenie, skoro tego w ogóle nie chcesz.

ocenił(a) film na 10
Eleonora

"zdaje się, że potem wbiega na drzewo, dyszy itd." - jeśli masz możliwość, to rzuć jeszcze raz okiem na ten fragment filmu, tj. chyba ok 25 min. Sęk w tym, że ona wcale nie ucieka, ale - tak ja to odbieram - zdaje się, że ma chwilę słabości, być może nawet wyrzut sumienia. Ale nie zdziwię się, jeśli Ty zinterpretujesz tą scenę inaczej, np. że ona upaja się świeżą krwią lub coś w rodzaju.

"gdyby Ciebie interesowało inne spojrzenie na ten film to oczekiwałabym podobnego zachowania, nie natomiast przekonywania mnie na siłę, że jest możliwa tylko jedna interpretacja, bo akurat w tym filmie jest możliwych wiele"

Powtórzę jeszcze raz. Nie może być jednej interpretacji, bo każdy ma zapewne swoją, a ja nie chcę Cię przekonywać. Zastanawia mnie jedynie fakt, że Eli można odebrać w tak różny sposób i to mnie faktycznie bardzo interesuje bo mi się to nie mieści w głowie, co w filmie skłoniło kogoś do wysunięcia takiego wniosku, że Eli jest tylko chłodnym, wyrachowanym krwiopijcą. Dlatego też napisałem, że nie mogę się z taką interpretacja zgodzić.

"Myślę, że swobodnie możemy po prostu pozostać przy swoich opiniach (tylko nie poczytaj tego za coś obraźliwego) - tzn. Ty przy tym, że możliwe jest postrzeganie Eli tylko w jeden sposób, a ja przy tym, że możliwe jest postrzeganie na wiele sposobów".

W sumie jedno drugiemu nie wadzi. Każdy może mieć swoją wizję, ale przecież możemy o nich rozmawiać, gdyż ja wcale nie twierdze, że Eli można postrzegać w jeden sposób. Owszem, można na wiele sposobów (w końcu jest to postać ambiwalentna), ale nie mogę uwierzyć, że w tak skrajny, jak Ty ją opisujesz w jednej ze swoich/nabytych interpretacji.

Jeden z Twoich punktów widzenia mnie po prostu zadziwia, dlatego chciałbym rozmawiać dalej, starając się jednocześnie zrozumieć swe zdziwienie.