PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=495847}

Pozwól mi wejść

Let Me In
2010
6,2 33 tys. ocen
6,2 10 1 32883
6,5 14 krytyków
Pozwól mi wejść
powrót do forum filmu Pozwól mi wejść

let her in

ocenił(a) film na 7

Gdy po raz pierwszy usłyszałem ze powstaje remake bardzo udanego szwedzkiego horroru "Lat den ratte komma in" byłem przerażony.
Nie wyobrażałem sobie zupełnie jak ta smutna opowieść o przyjaźni męczonego w szkole dwunastolatka do bladej dziewczynki zostanie
przedstawiona przez amerykańskich twórców. Byłem wręcz przekonany, że nic dobrego z tego nie wyjdzie i po seansie pozostanie
niesmak zmarnowanego potencjału, a co gorsza zniszczonej oryginalnej historii. Obawiałem się bardzo, że z tej opowieści, której
zdecydowanie bliżej było do dramatu niż pełnego horroru, zostanie jedynie rozbryzgująca się wszędzie krew i tanie sposoby na
straszenie popcornowej publiczności, która od faktycznego przerażenia woli jednorazowe podskoki na kinowym fotelu. Obawiałem się
wielkich zmian, nastawienia na szokowanie, efekciarstwo w które tak uparcie brną kolejne amerykańskie horrory i całkowite zatracenie
sensu tej smutnej historii. Moich wątpliwości nie rozwiała osoba reżysera i jednocześnie scenarzysty - Matta Reevesa, którego znałem
dotychczas z bardzo udanego ale efekciarskiego "Cloverfield", ani pierwsze zwiastuny, które zapowiadały rozbuchaną kopię oryginału.
Po seansie mogę jednak z ulgą napisać, że moje obawy się nie sprawdziły, a film ten wyszedł reżyserowi znakomicie. Na tle innych
amerykańskich remake'ów kina grozy to moim zdaniem najlepsza przeróbka od czasu perfekcyjnego "The ring" z Naomi Watts. Jeśli
natomiast spojrzeć na nią jak na oddzielną produkcję, przymykając oko na jej szwedzkie korzenie, to okazuje się, że Reevesowi wyszedł
jeden z najciekawszych i najbardziej udanych amerykańskich horrorów ostatnich kilku lat. Film smutny, straszny, intensywny, chwilami
nawet piękny.

"Let Me In" to prawie kalka szwedzkiego "Lat den ratte komma in". Prawie robi jednak wielką różnicę i choć film ten opowiada dokładnie
taką samą historię jak oryginał, to Reeves wprowadził do niej kilka drobnych zmian, które choć nie zmieniają kierunku w jaki podąża ten
film, to wpływają na wydźwięk poszczególnych scen. Całe szczęście i jest to też spore zaskoczenie na plus, zmiany te w większości są
korzystne i poprawiają to, co w oryginale nie było perfekcyjne lub co pozostawiało po sobie pewien niedosyt. I tak, zamiast sceny
zabójstwa na basenie mamy niesamowitą, rewelacyjnie nakręconą scenę wypadku samochodowego, widzianą z wnętrza dachującego
samochodu. Całość rozpoczyna się w trochę inny sposób niż oryginał, bo pokazując prawie zakończenie tej historii, przez co pierwsze
sceny są bardzo intrygujące i zaostrzają apetyt. Ponadto zmieniły się nieznacznie ofiary kolejnych zabójstw, ale wyszło to również na
korzyść, bo są one bliższe głównemu bohaterowi i głównej historii. Nie wiem jak to napisać, by nie zdradzać za wielu szczegółów z
fabuły, ale mam wrażenie, że przez te wszystkie drobne poprawki obraz Reevesa jest jakby… pełniejszy. To właśnie dzięki takim małym
poprawkom relacja dwunastoletniej Abby z jej opiekunem została przedstawiona w bardziej szlachetny sposób, a przyjaźń jaka
połączyła ją z Owenem, nabrała drugiego dna i bardziej tłumaczy ostatnią scenę jaką widzimy w filmie, zdecydowanie mroczniejszą niż
w oryginale.

Pozostałe wydarzenia są niebywale podobne do tych, które mogliśmy oglądać w szwedzkiej wersji, chwilami sprawiają wrażenie wręcz
kopii. Obraz Reevesa choć zabójczo podobny do filmu Tomasa Alfredsona bezpośrednią kopią jednak nie jest. To autorskie spojrzenie
na tę samą historię, na tę samą powieść, czerpiące bardzo wiele z poprzedniego filmu, ale nie bojące się dodać czegoś nowego lub
innego od siebie. Spojrzenie równe ciekawe, interesujące i poruszające co oryginał. "Let Me In" nie jest horrorem do którego
przyzwyczaili nas Amerykanie. Czuć w nim europejskie korzenie, czuć trochę inny klimat, inny sposób prowadzenia opowieści,
budowania napięcia i straszenia. Za Atlantykiem takich filmów się z reguły nie kręci, dlatego tym bardziej spore brawa należą się
Reevesowi i producentom, że nie poszli na łatwiznę i z chęci przypodobania się publiczności nie zepsuli tej historii. Że nie dodali do
tego filmu większej ilości krwi, akcji, że nie zatracili gdzieś w tłumaczeniu duszy tej opowieści. Wcale się teraz nie dziwię, że na
amerykańskich forach i w video recenzjach można było usłyszeć głosy mówiące, że film ten jest nudny, zbyt rozciągnięty i że nie wiele się
w nim dzieje. I całe szczęście, że przez niektórych będzie właśnie tak błędnie określany, bo dzięki temu Ci, którym podobał się oryginał i
Ci, którzy preferują mroczne ale spokojne kino, będą usatysfakcjonowani z seansu. "Let Me In" to bowiem obraz nakręcony z
wyczuciem, nastawiony na atmosferę, budowanie odpowiedniego klimatu, szukający pięknych zdjęć, starający sie być czymś więcej niż
tylko opowieścią z dreszczykiem.

"Let Me In" to obraz, który świetnie sprawdza się jako osobna produkcja i jest to chyba najlepsza pochwała jaką może otrzymać remake.
Bo choć widziałem oryginał, a niedawno skończyłem czytać powieść Lindqvista, to i tak z wielką ochotą obejrzałem tę produkcję. Bo film
Reevesa wciąga, intryguje, trzyma w napięciu, a chwilami nawet wzrusza. To smutna, bardzo spokojna i powolna opowieść, która
pomimo iż wiadomo jak się rozwinie, przykuwa do ekranu i nadal interesuje. To film świetnie nakręcony, dbający o szczegóły i co
najważniejsze perfekcyjnie zagrany przez dwójkę młodych aktorów - Kodi Smit-McPhee i Chloe Moretz, którą chyba wszyscy pamiętają z
nieprawdopodobnej roli w "Kick-Ass". Świetna jest też w tej produkcji muzyka Michaela Giacchino, która konsekwentnie buduje
niepokojący, mroczny klimat, towarzyszy cały czas bohaterom tej opowieści, świetnie buduje napięcie i wzmacnia poszczególne sceny.
Jest delikatna, spokojna, smutna ale gdy trzeba staje się mrożącym krew w żyłach podkładem. I w gruncie rzeczy jedyne do czego
mogę się w tym remake'u przyczepić, to zbyt wiele efektów specjalnych. Bo choć Reeves nie epatuje sztucznymi obrazami to jednak w
scenach takich jak polowania Abby widać dokładnie, że one tam jednak są. Zupełnie niepotrzebnie. Bo po co też widzieć nam
bohaterkę poruszającą się w nienaturalny sposób, niczym Gollum czy inne stworzenie wygenerowane przy pomocy komputerów? Całe
szczęście takich scen nie ma wiele, można je zliczyć na palcach jednej ręki, ale i tak psują one trochę wrażenia z seansu. Suma
summarum, bardzo udanego.

7,5/10

P.S. Bardzo podobało mi się, że ani razu nie zobaczyliśmy twarzy matki Owena. Jest ona jakby bezimiennym tłem, kimś kto istnieje, ale
nie zostaje nam ani razu przedstawiony, bo zdecydowanie ważniejszy jest Owen i jego relacja z Abby. Świetny pomysł.

ocenił(a) film na 9
milczacy

W całości się z tobą zgadzam jednak w "Let me in" czegoś mi brakowało, a mianowicie z około 4h nie dublującego się materiału pan Reeves wybrał prawie 2h które uznał za dobre i pasujące do jego wizji. Dzięki temu w tym miejscu powstaje rozłam ponieważ mimo iż film trwa 2h to wciąż dodał bym mu jeszcze z 3-4 może nawet 5 scen które widziałem w tych 4h. Film jako całość spisuje się świetnie ale z perspektywą wydania DVD czy wersji reżyserskiej z dodatkowymi scenami, tu niestety kuleje (Spoiler: gdzie scena z Abby układającą kostkę i Owenem śpiącym na jej nogach, gdzie scena z pożegnaniem Abby, gdzie list do matki który był genialny treścią, gdzie scena z Abby zabijającą taksówkarza mi tego brakowało). Co jeszcze rzuciło mi się w oczy to fakt że w filmie o wampirze jest za mało ... wampira, chodź wiem że w domyśle miał być to film przede wszystkim z perspektywy Owena to jednak wolał bym widzieć trochę częściej Abby bo 1/3 filmu to ciągle trochę za mało aby lepiej ukazać jej postać (albo poprostu chciałem częściej zobaczyć Moretz na ekranie :).

Reasumując w filmie jest dużo wprowadzenia, troszeczkę za mało treści i zdecydowanie za mało końca. Mimo to film za udane przeciwstawienie się "legendzie" i za pokazanie że amerykanie też potrafią dostaje ode mnie 9/10 i jeśli dostanę w stoje ręce wersję rozszerzoną prawdopodobnie ocena jeszcze wzrośnie.

P.S. Jeśli ktoś widział jak Moretz zagrała sceny ataków bez efektów to wie jak dużym ciosem była przesada w tej kwestii.

ShasOBrawleR

według mnie nie powinniśmy rozpatrywać tego filmu pod katem horroru lecz dramatu obyczajowego z psychologicznymi cząstkami fabuły.Reasumując protoplasta Let me in posiadał odskocznie od kreacji holywoodzkich produkcji ,i to prawie każdemu z nas się podobało, oponent na skalę europejską. Niestety od dłuższego czasu dane jest nam oglądać przewidywalne filmy tego typu gatunków jak horror . W pierwowzorze tych cech nam zabrakło, powstały może mniej wyraźne dla potencjalnego widza ale za to jakże wysublimowane z klimatu Amerykańskich produkcji, jestem za tym żeby pierwszą część pozostawić nie naruszoną pod znakiem niedoskonałości a drugą ocenić na tym samym poziomie biorąc pod uwagę przybarwienie niektórych sytuacji z podziękowaniem dla reżysera za "niespapranie roboty" tak jak to inny swego czasu robili.Film godny polecenia

ocenił(a) film na 9
milczacy

pokazali twarz jego matki.. tuż po ich spotkaniu, wolała go na kolację z wyrzutem, że miał być cały czas na podwórku i się nie oddalać.

ocenił(a) film na 7
Izzz88

Ale z daleka i do tego w nocy, więc nie za dokładnie było ją widać ;)
Chodziło mi o to, że w scenach w domu kamera unika pokazania jej twarzy.
Pozdrawiam