przyznam, że po raz pierwszy zakładam tu temat, ale moje zdumienie jest tak ogromne, że muszę. czekałam na ten film z kilku powodów - uwielbiam jeffa bridgesa, twarde, szorstkie, inteligentne kino, westerny - całkiem, no i chciałam się przekonać wreszcie do braci coen. i trailer wydał mi się bardzo zachęcający. miliony nominacji do oskarów, recenzenci pieją z zachwytu, mało w majtki nie sikając z wrażenia, przy okazji stawiając pomniki całej twórczości panów coen... nono.
a mnie ten film nie tyle rozczarował, co pozostawił w głębokim zdumieniu. cały czas się zastanawiam, CO wszyscy w nim widzą i zupełnie nic nie przychodzi mi do głowy.
aktorstwo - dobre. jeff wyśmienity, ale jak zawsze - ten facet po prostu ma charyzmę i w każdym filmie będzie błyszczał. h. steinfeld - poprawna i sympatyczna. rola rozpisana tak, że nie dawała pola do popisu - dziewczyna zagrała to, co miała - ni mniej, ni więcej. żadnych niuansów w tej postaci nie odnalazłam. to samo - damon (podobał mi się, ale to wszystko). postaci wydają mi się bardzo jednowymiarowe, zupełnie płaskie. twarda, wygadana dziewucha - bez ukazania żadnej jej historii. kim właściwie jest, co dało jej taki twardy charakter... tego nie ma. nie wspominając o teksańskim strażniku. cogburn mógłby być do spółki z dziewczyną najciekawszą postacią, a jest tylko typowym zapijaczonym facetem, który powinien odznaczać się 'prawdziwym męstwem', ale to męstwo jest wątpliwe i głęboko ukryte. coenowie go nie wydobywają z bohatera. nie skupiają się na nim. okej.
ukazanie historii - nie ma żadnego mocnego punktu zwrotnego. nawet dokonana zemsta przez mattie zemsta (własną ręką!) nie wydaje się żadnym istotnym punktem. nie zostały pokazane żadne emocje żadnej postaci w związku z tym. cały film kręci się wokół pragnienia tej zemsty - ale co czuje ta dziewczyna? w jaki sposób konfrontuje się z osiągnięciem celu? jest ustasfakcjonowana? nie jest? zabiła człowieka. czy ma jakieś odczucia w związku z tym? dokonała zaplanowanej zemsty. czy to jej coś dało? a może odjęło? tego się z filmu nie dowiedziałam. nie pokazała mi tego ani postać, ani narracja. poznała wyrazistego człowieka, wiele rzeczy zobaczyła, wielu się nauczyła, dowiedzia... czy to jakkolwiek na nią wpłynęło? film się na tym nie skupia. żadnej ewolucji bohaterów - ktora przecież mogłaby być bardzo ciekawa, bo to mocne postaci.
dla mnie ten film jest jak streszczenie. tu działo się to i tamto, a na końcu było tak. na to wszystko można powiedzieć tylko 'aha'... nie wzbudziło to we mnie ani żadnych emocji, ani zaciekawienia, nie zafrapowało... niestety.
dalej rzeczy bardzo subbiektywne... wiele dobrego czytam o zdjęciach. zajmuję się fotografią i zawsze zwracam na to uwagę, a w tym filmie nie było nic charakterystycznego, nic niezwykłego. ot, zwykłe zdjęcia, poprawne, typowo rzemieślnicze. tak samo z muzyką - dostrzegałam ją tylko, gdy zaczynał mnie drażnić jej lekki melodramatyzm.
co mi się podobało - wspomniany jeff bridges (ale on mnie zwykle zachwyca), fakt, że główna bohaterka jest młodą, twardą dziewuchą (ale to chyba wystarczająco tłumaczy inny fakt - że sama jstem dziewczyną), widoczek dzikozachodniego miasta (pokazany tak naprawdę przez chwilę) i sympatyczny matt damon. to dla mnie stanowczo zbyt mało. nie oczekiwałam intelektualnego, ciężkiego kina. ale jak dla mnie wyszedł film zupełnie nijaki, typowo rzemieślniczy, bez zarysowanych mocnych punktów, z nijakimi postaciami i co najgorsze... zupełnie o niczym.
i naprawdę zastanawiam się, co takiego widzą w nim rzesze odbiorców.
A jakie widzenie sztuki może mieć "rzesza odbiorców" oraz napędzana pieniędzmi machina "reklamowo - rozrywkowo -gazetowa"?
Oczywiście widzenie bezkrytyczne.
"cały film kręci się wokół pragnienia tej zemsty - ale co czuje ta dziewczyna? w jaki sposób konfrontuje się z osiągnięciem celu? jest ustasfakcjonowana? nie jest? zabiła człowieka. czy ma jakieś odczucia w związku z tym? dokonała zaplanowanej zemsty. czy to jej coś dało? a może odjęło? tego się z filmu nie dowiedziałam. nie pokazała mi tego ani postać, ani narracja. poznała wyrazistego człowieka, wiele rzeczy zobaczyła, wielu się nauczyła, dowiedzia... czy to jakkolwiek na nią wpłynęło? film się na tym nie skupia."
A więc na czym się skupia?
Na niczym. Jak większość najnowszych produkcji.
moja wypowiedź była bardziej skierowana do tych ludzi, którym film się tak bardzo, bardzo podobał i którzy chcieliby odpowiedzieć na moje argumenty.
właściwie to zgadzam się z Twoim zdaniem, ale niekoniecznie w przypadku tego filmu.
Ty się zemsty znowu uczepiłeś. Pisaliśmy już, że nie było konfliktu, a nie było konfliktu bo nie było sensu strikte zemsty. Jeżeli mowa o jakimś pragnieniu odwetu to raczej o sprawiedliwości aby Chaney nie uniknął kary; "Winny nie ujdzie karze".
Mam identyczne odczucia. Co prawda, nigdy nie pasjonowały mnie westerny, a jednak wybrałam się z nadzieją na świetny film. Ale ciągle mi czegoś brakowało, podczas całego seansu czułam niedosyt. Jedynie grze aktorskiej nie mam nic do zarzucenia, chociaż też nie wzbudziła zachwytu. Szczerze mówiąc nudziłam się na "Prawdziwym męstwie" i liczyłam na jakieś rozwinięcie w związku z zemstą dokonaną przez samą Mattie. Twarde fakty, metodyczność, mało uczuć - tak odebrałam tę inscenizację.
Do końca czekałam licząc, że wreszcie wydarzy się coś co sprawi, że film ten nabierze jakiś kolorów. Masakra. Tak jak piszesz, brak jakichkolwiek emocji. Dla mnie porażka.
Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze pewną podstawową rzecz. Coenowie nie zrobili dramatu psychologicznego. Bardzo wyraźnie jest powtarzane, że to klasyka gatunku jakim jest western i tego się trzymali. A przypomnę, iż jest to na tyle charakterystyczny typ filmu, gdzie jest dosyć płytki podział na dobrych i złych. Nie polega na tym, żeby zajmować się głęboką analizą osobowości czy na doszukiwaniu się tajemniczych wydarzeń z dzieciństwa, które miały wpływ na charaktery postaci. I dzięki Bogu! To ma być konkretna historia w krótkiej przestrzeni czasu. No każdy gatunek rządzi się swoimi prawami. Z innym nastawieniem idzie się do kina na Toy Story a z innym na western.
Dlaczego chcemy w filmie tego co już widzieliśmy? Dlaczego porównujemy go do utartych schematów? Jak dla mnie, aby ten film się spodobał trzeba wiedzieć, że jest to film braci Coen i znać ich wcześniejsze filmy. Fakt, przeciętny widz, który idzie do kina na Prawdziwe Męstwo jako na western i oczekuje wielowymiarowych postaci, przesłania i wartkiej akcji bedzie po prostu zawiedziony. Ktoś na forum napisał, że: "Zabrakło mi brutalności, walk strzelanin, rewolwerowców w samo południe na rynku miasta, pijaństwa w saloonach, prostytutek i wszystkiego z czego słynęły dawne westerny".
Największą zaletą tego filmu jest to, że wychodzi poza gatunki filmowe. Nie jest czymś typowym, odbitym od kalki. To unikatowe dzieło. To nie jest western, dramat, film drogi, ale każdy z nich po trochu.
Chcę uniknąć pseudoartystycznego bełkotu o jakiś nurtach czy innych pierdołach znanych tylko studentom filmówki. Też jestem zwykłym widzem.
Moim skromnym zdaniem - a film mi się podobał i dlatego odpowiadam - należy spojrzeć na ten film pod kątem twórczości braci Coen. Otóż w każdym ich filmie postaci są przerysowane i charakterystyczne, niczym w BAŚNIACH/bajkach, są jednowymiarowe, każdą można opisać jednym przymiotnikiem/stwierdzeniem. Zachodzi pytanie: Czy to dobrze, czy źle? Ani tak, ani tak - to po prostu styl braci Coen, który się podoba lub nie (ja również lubię surowe, szorstkie kino, dlatego podobał mi się np Amerykanin).
Po drugie, bracia Coen tworzą proste historie, oparte na jakimś motywie/cytacie. Nie trzeba doszukiwać się jakiegoś głębszego sensu w tej opowieści, czy drugiego dna. Filmy są tym, czym mają być - sprawnie opisaną historią (przykładem filmu, który chciał jednocześnie zapewnić emocje, przesłanie, akcję jest np Braveheart, skądinąd też bardzo dobry)
Moje pytanie, co do zarzutów: Czemu film musi posiadać zwroty akcji? Czy obraz musi oddawać emocje? (ja podczas seasu zdawałem sobie sprawę, że jest to historia filmowa, a nie jakiś obraz rzeczywistości, ta opowieść jest bardzo nierealistyczna [np znalezienie mordercy przypadkiem nad wodą], ale czy musi być realistyczna - nie może być jak BAŚŃ?)
Co do aktorstwa, muzyki i zdjęć się zgadzam - Jeff Bridges znakomity :)
Dodam jeszcze cytaty samych braci Coen o tym filmie, a potwierdzające moją opinię:
"nie myśleliśmy o "Męstwie" jako o westernie czystym gatunkowo. Są powieściopisarze "gatunkowi", zanurzeni w westernie, jak Louis Lamour czy Zane Gray, ale książka Portisa w niczym nie przypomina ich dzieł. Jasne, jej akcja toczy się w takim, a nie innym okresie, i w takim, a nie innym miejscu, ale to wcale nie czyni z niej historii gatunkowej. To, co przyciągało nas w tej opowieści, nie było gatunkiem, kostiumem. Nie myśleliśmy o westernie, nie myśleliśmy nawet o westernie w cudzysłowie."
"Dziewczynka, która udaje się w dzicz, w sam środek paszczy lwa, by pomścić swojego ojca. Przypomniała nam się "Wyspa skarbów" i "Alicja w Krainie Czarów"."
"Zależało nam na podkoloryzowaniu tego krajobrazu, nadaniu mu nieco fantasmagorycznych kształtów. Chcieliśmy wygrać to, że historia opowiadana jest z perspektywy czternastoletniej, przestraszonej dziewczynki. Alicja przekraczała lustro, Mattie przeprawia się przez rzekę – szliśmy tym tropem. "
Na pytanie "co widzą w nim rzesze odbiorców" śmiem odpowiedzieć: są wstanie zobaczyć tam wszystko, aby tylko nie wydało się jak bardzo tam nic nie ma. Jeśli zamiarem braci Coen było wykreowanie naprawdę karykaturalnego, podkoloryzowanego świata, pełnego fantasmagorycznych kształtów to możemy właśnie w pełni podziwac tego efekt - bynajmniej jednak nie w kinie. Świat Alicji zza drugiej strony lustra właśnie nas pochłonął i sprawia że wypaczamy nawet to co zwyczajne:)
Wracając do rzesz odbiorców: idąc do kina na film TYCH braci Coen liczą na to że znajdą tam to o czym z zachwytem piszą krytycy. Przyznam że osobiście nigdy nie mogłam się do ich twórczości przekonać - a był czas jako jedna z owej rzeszy naprawdę bardzo chciałam i próbowałam ze szczerego serca. Próbowałam docenić urok rzekomo karykaturalnego, przerysowanego, który zamiast przesłania na serio serwowałby nam delikatny słodko-gorzki urok absurdu. Chciałam doświadczyć rzekomej charakterystyki światów tworzonych przez Coenów, ale "Prawdziwe męstwo" pokazało mi, że choćbym nie wiem jak się starała, nie zobaczę tam czegoś czegoś, czego zwyczajnie w tym nie ma.
Zaczynając jednak sumiennie od początku: co jest wyróżnikiem braci C.?
1) Wartka i nieprostolinijna akcja z co najmniej jednym zwrotem akcji? Tu o moich odczuciach nie będę się rozpisywała, sa subiektywne. Powiem tylko że nie dostrzegłam żadnego z tych elementów. Zaznaczam przy tym, że jestem osobą, która niezwykle przeżywa wszystko co przedstawione na ekranie i ma jakąś akcje. Wciągają mnie i poruszają do głębi nawet reklamy - ale nie filmy słynnych braci, czym jednak na pewno z wrodzoną sobie przewrotnością pragną jedynie ukazac kolejny absurd życia... więc ok....
2) specyficzny humor - "specyficzny" oznacza tu na pewno to że jest to rodzaj humoru który nie każdy może zrozumieć, a więc siłą rzeczy każdy chce, a wielu nawet myśli że się udało. Szczerze mówiąc w "męstwie" humor jest porostu nijaki. Jeżeli dzieło ma być parodią, musi opierać się na jakimś utartym, kanonicznym wzorcu. Jeśli wzorca tego brak, i odkrywamy że nagle nasze "dzieło" odwołuje się już "do niczego", mamy do czynienia z pustą parodią, pastiszem który zręcznie użyty również może byc czymś wręcz wstrząsającym, ale z pewnością nie o to tu chodzi by kimkolwiek wstrząsać, a i do zręczności w tej mierze braciom daleko. Co niby starają się sparodiować? Otoczkę Dzikiego Zachodu? Czy ich obraz naprawdę jest tak zachęcająco przerysowany? wcale nie odniosłam takiego wrażenia. Czy jednowymiarowe postacie mają być sympatycznymi odzwierciedleniami tych mężnych, dobrych, choć zapijaczonych, dzielnych choć rzekomo wystraszonych dzieci, oraz tych złych - choć tak naprawdę mających porostu pecha? Otóż niestety nimi nie są. Ich wzorzec dawno przestał by obowiązujący, od dawna nie mamy w kinie dobrych i złych. Dobrzy faceci często robią złe rzeczy, a zli chłopcy te dobre. A czasami porostu dobro bywa złem. Co w takim razie pokazuje "Męstwo"? Obawiam się, że nic i to nie tylko nic jako "nic nowego" ale po prostu jako "nic".
3) połączenie absurdu i realizmu. Byłoby to cudownie w swej paradoksalności połączenie gdyby rzeczywiście u Coenów zaistniało. Powiedziałabym jednak że ani to absurdalne, ani realistyczne. Po prostu puste. Co miałoby by tego znakiem? Wisielec powieszony za wysoko? Ani to śmieszne, ani zastanawiające. Ani do bólu prawdziwe ani magicznie nierealne. Może więc Indianie zbierający trupy? Również nijakie. Ani zabawne, ani straszne, nawet nie obrzydliwe. Może właśnie ten właściwy pustej parodii brak odniesień przesądza o tej nijakości. Nie ma nic w tym złego, że lubimy to co juz znamy. Żeby stworzy nową jakoś trzeba ją zróżnicować z tym co dotychczas znane, a tu tak naprawdę wzorów brak, choćby nie wiem jak ktoś się upierał nie można się naśmiewać, wykpiwać, ironizować czegoś co nie zaistniało.
4) postacie i świat rodem z chorej wyobraźni. Aha, dobrze by było, ale czy aż takiej chorej? A może lepiej zapyta czy na pewno wyobraźni? Raczej jej braku. Co tak charakterystycznego miały w sobie postacie "Męstwa"? Rzecz w tym że nic, w żadnej nie dopatrzyłam się pierwiastka indywidualizmu. Choc bez wątpienia sa silnie zarysowane to jednak nie nazwałabym ich indywidualnościami. Stary Pijak, Dziewczynka, Strażnik i ten Zły co ma Pecha. To dopiero początek do wykreowania znakomitych charakterów których połączenie stanowiłoby prawdziwie wybuchową, dynamiczną mieszankę. U Coenów jednak kończy się znów na niczym.
5) Szczegóły, które często decydują o zmianie wydarzeń. Zabawa losem ludzkim, rzuconym w świat karykaturalnej hiperrealnej rzeczywistości. Taaak, dopatrzeć się czegoś takiego pragnie każdy kinoman! Ironia losu. W życiu tak własnie jest, nie wiem co więc znowu starają się w tej materii pokazać Coenowie, bo absurd im z tego nie wychodzi. To że Dziewczynka wpadła do dziury z wężami po "odwalonej" (jedyne słowo jakie przychodzi mi do głowy), niby wielkiej zemście, bo zadziałała siła odrzutu, o czym wcześniej jej mówiono znów nie jest ani absurdalne, ani prawdziwe, ani surrealistyczne, ani nawet niestety idiotyczne...
Rozumiem dylemat autorki tematu, która nie wie nawet jak go nazwać, bo to czym ten film jest to właśnie wielkie nic, pustka tak wielka aż niewiarygodna. Może dlatego tak wiele ludzi stara się dostrzec w nim tak wiele!
Pozdrawiam:)
W tym filmie nie staram się doszukać czegoś czego tam nie ma. Dla mnie jest to sprawnie opowiedziana historia, która jak wyżej napisałem jak nieco jak bajka - jest ten dobry, ten zły, urocza dziewczynka, nie znamy historii bohaterów. Co do secyfiki humoru: to nie jest ten z filmów braci Coen, który ma być komedią (jak Tajne przez poufne, Poważny człowiek, czy Ladykillers). Jest to jeden z ich poważniejszych filmów (może nie aż tak jak To nie jest kraj dla starych ludzi, ale humor jest jedynie dodatkiem, smaczkiem).
Może znawcą westernów nie jestem, ale oglądałem "Za garść dolarów", "Za kilka dolarów więcej" i "Dobry, zły i brzydki" i w każdym bohaterowie byli ludźmi znikąd, nie znamy ich przeszłości, widzimy po prostu pewną historię, pewien wycinek czasu z życia bohaterów, nie musimy się z nimi zapoznawać. Najważniejszy w tych filmach jest właśnie klimat i wolno snująca się opowieść. Podobnie jest z westernem braci Coen. O bohaterach wiemy niewiele, widzimy pewien zamknięty odcinek czasu z ich życia.
Zgodzę się jednak, że film jest nieco przesłodzony, nie jest tak surowy. Jak gdyby miał za niską kategorię wiekową (podobnie jak Robin Hood w porównaniu z Gladiatorem). Zgadzam się również ze zgrzytem w scenach w lesie - Indianie handlujący trupami czy dentysta - coś mi tu jednak nie pasowało.
A scena, gdy Cogburg odwozi dziewczynę konno bardzo kojarzy mi się z Królem Olch Goethego. Nie wiem jednak czy to zamierzone.
Powiem również, że ogromnym fanem braci Coen nie jestem, ich filmy oceniam na 6-8/10. Cenię ich jednak za nieszablonowość. A ten film, cóż tu dużo mówić, najzwyczajniej w świecie mi się podobał i oceniam go na 8/10.
Tak, też miałam skojażenia z Królem Olch, zadziałały u mnie na zasadzie: gdyby to była "nie ta" bajka byłoby całkiem fajne:)
Przyznaje że może podeszłam do tego filmu oceniając go przez pryzmat jakiegoś "stereotypu" Coenowych filmów. Zdecydowanie film przecież nie był komedią, może po prostu nie podchodzi mi to i dlatego napisałam że "nic tam nie ma" bo na ma tego "dla mnie", co nie znaczy że nie zupełnie nic tam nie ma:)
za bardzo pojechałam, szanuję że film mógł się podoba i argumenty Twoje za tym przemawiające:)
pozdrawiam!
Zgadzam się całkowicie. Film NICZEGO nie wnosi, ot, historyjka o Dzikim Zachodzie. Parę zabawnych scen, fajny Bridges (..."to nie jest LeBeouf!") i tyle. Nominacje to jakiś żart, a ich ilość mnie poraża. O niebo lepszy "King's Speech" ma raptem 2 nominacje więcej... Pozwala to sądzić, że filmy są porównywalnie dobre. Nic z tego.
A czy film musi coś wnosić? Po drugie - od kiedy filmy ocenia się po ILOŚCI nominacji/nagród? Powiedz konkretnie z którą się nie zgadzasz. Np wiele osób narzekało na to Slumdog dostał AŻ TYLE Oscarów, a wcale nie był taki dobry. Moim zdaniem tylko dwie statuetki otrzymał niesłusznie (Film i Scenariusz), bo choć nie był filmem wybitnym to akurat zdjęcia, dźwięk, montaż, muzyka czy piosenka były Oscarowe.
Poza tym nie powiedziałbym, że King's Speech jest O NIEBO lepszy - fakt zachwyca scenografia, kostiumy, Colin Firth czy Geofrey Rush, ale samo jąkanie jest wg mnie zbył małym tematem, aby na jego oparciu stworzyć cały film. Wolałbym, żeby to był jeden z wątków. Podobnie zresztą jest w 127 godzin, który ma małe pole do popisu, bo co można pokazać przez 2 godziny o gościu którego przygniotła skała. Natomiast The Social Network wykorzystał materiał perfekcyjnie. Jeśli chodzi o True Grit - nie wiem, nie czytałem książki, ale ponoć jest to film wiernie ją oddający. A kostiumy, scenografia czy aktorstwo są porównywalne.
Zaznaczam, że szanuję cudze zdanie i liczę na merytoryczną dyskusję. Pozdrawiam :)
A tu się akurat zgodzę. Bardzo podobało mi się King's Speech ale dlatego że od początku bardzo dobrze się nastawiłam do tego filmu, bardzo go wyczekiwałam i chciałam zobaczyć, a kiedy zobaczyłam uparcie nie chciałam dać się rozczarować. Obiektywnie jednak trzeba przyzna że jest porównywalnie - zaledwie poprawny.
Powodzenia zycze... Arcydzielo to nie jest... jednakze od "Tanczacego z wilkami" nie pojawil sie western, ktory tak by mnie wciagnal a co najwazniejsze mogłby konkurowac z "Tanczacym" (moze poza "Bez przebaczenia" z Eastwoodem). Patrzac na kinematografie rodem z Hollywoodu trzeba przyznac ze historia w "Prawdziwym męstwie" ukazana zostala w ciekawy i inteligentny sposob, zdecydowanie wyrozniajacy sie na tle innych nominowanych w tym roku do Oscarow "dziel". Wiadomo Akademia jest malo wymagajaca... jesli liczymy na euforie czy bezgraniczny zachwyt to trzeba siegnac po obejrzeniu filmu to musimy sie cofnac o pare kilka ladnych lat wstecz. Jak dla mnie 8/10. Ale za role Bridgesa daje 9.
Usiak8 dobrze napisał. Choć i mnie w filmie wiele rzeczy pozostawiało pewien niedosyt, to dawno już nie obejrzałem żadnej produkcji z takim zainteresowaniem jak tę. Chciałbym oczywiście obejrzeć film, w którym przeplatałyby się różne gatunki, który trafiałby do odbiorcy bardzo gładko, a przy tym byłby ambitny, ale idąc na "Prawdziwe męstwo" byłem nastawiony na western i się nie zawiodłem. Nie zapominajmy, że bracia Coen są wyrobnikami, którzy zyskali sobie, nie wiedzieć czemu, uznanie akademii już dawno i cokolwiek zrobią od razu będzie miało pełno nominacji, ale przyznać trzeba, że filmy dla niewymagających widzów, przy których czas szybko leci, i które przyjemnie się ogląda, robią bardzo dobrze.
Ja27 - temat "127 godzin" może i nie jest szczególnie wyszukany, ale to w jaki sposób został ukazany, myślę, że naprawdę zasługuje na uznanie. Film trwa półtorej godziny, ale czas ten został świetnie wykorzystany.