PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=112086}

Prawie nic

Presque rien
2000
6,6 1,2 tys. ocen
6,6 10 1 1150
6,0 2 krytyków
Prawie nic
powrót do forum filmu Prawie nic

Czy ktoś z Was oglądał ten wspaniały film i ma ochotę trochę o nim porozmawiać? Byłbym wdzięczny, gdyż jestem pod wielkim urokiem tego pięknego, mądrego i (tu bez nadużycia powiedzieć można) wysokoartystycznego dzieła, a nie mam z kim o nim pogadać. Nie znam nikogo, kto go widział, a przyjaciele, którym go wmusiłem, nie kwapią się do oglądania, bo a to zniechęca ich brak polskiej listy dialogowej, a to temat... Jak widzę, nawet osoba, która dodawała obsadę, nie widziała go (świadczą o tym popełnione przez nią błędy).

Czekam i liczę na bardzo na jakiś odzew, bo jeste mspragniony rozmowy o tym utworze. :-)

justka77

wybacz jesli gdzies kasliwosc moich uwag wyczulas. zapewniam cie, ze jesli bylbym kasliwy bylo by to bardziej odczuwalne:]
co do "presque rien" - nie rozumiem zachwytu ludzi nad tym filmem, jest to po prostu kolejne romansidlo z cyklu "spotkali sie, cos bylo i sie skonczylo.." tyle ze troszke poszatkowane i nie zobaczy sie tu tego co sie widuje w normalnych romansidlach. takze czytajac posty na tej stronie troche sie przerazilem, czy przypadkiem nie przespalem czegos. tyle mozna sie rozpisac na temat tego filmu a mi na mysl przychodzi jedynie jedno podsumowanie:"bylo-minelo". wydaje mi sie takze ze film ten otrzymal tak wysokie noty bo ogladajacy go ludzie nie podeszli do obrazu obiektywnie, gdyz byli wrecz "spreagnieni" filmow zahaczajacych o ten kawalek zycia, jakiego zwykle w tv sie nie zobaczy. wiem, bo sam naleze do takch ludzi, aczkolwiek mnie jakos przeszlo po obejrzeniu tego "arcydziela". ot, prawie zwykly film, ktory podejrzewam noty mialby troche slabsze, gdyby zamaist Mathieu wystepowala piekna niebieskooka brunetka...
poza tym chcalem sie obronic, bo atak wyczuwam - "bo wbrew Twoim opinią staram się oglądać każdy film" - wskaz mi fragment mojej wypowiedzi gdzie stwierdzam, ze ogladasz jedynie "takie filmy", a przeprosze. skad wogole moge wiedziec co ogladasz? nie znam cie i jedynie stwierdzam fakt, ze ogladanie filmow ze wzgledu na "taka tematyke" czesto moze byc strata czasu. a gloryfikacja filmow bo trudne watki poruszaja czy sa tolerancyjne troche juz jest nuzace. czesciej sie teraz filmy ocenia za poprawnosc polityczna... ale to juz inny temat...

ocenił(a) film na 4
justka77

jedyną porządną grę aktorską prezentuje kot. brak emocji, portretu psychologicznego postaci, dialogi bez wyrazu.

ocenił(a) film na 9
marceliola

Powiedział człowiek wyzuty z emocji o powierzchowności kota? ;-)

ocenił(a) film na 4
Klee

nie masz racji, choć powierzchowność kota jest całkiem przyjemna :P

ocenił(a) film na 9
marceliola

Nie mogę nie mieć racji. Nie mogę jej też mieć. Postawiłem pytanie. ;-)

A tak naprawdę to zażartowałem sobie. To, co i jak napisałaś o filmie, pozwala potraktować Twoją opinię o nim jako autocharakterystykę jednocześnie. Rozbawiło mnie to, stąd sobie pozwoliłem.

ocenił(a) film na 4
Klee

OK cieszę się, że Cię rozbawiłam. choć nie sądzę, by można scharakteryzować człowieka paroma słowami. film- owszem. jeśli uważa się go za słaby.

ocenił(a) film na 9
marceliola

Ocenić film to można i jednym słowem. Identycznie z człowiekiem (zwłaszcza na forach to widać) i ze wszystki innym. Tylko co po takiej ocenie.

ocenił(a) film na 9
Klee

A z tą autocharakterystyką to chodziło oczywiście o metonimię. Jaki pan, takim kram, jaki post, taki autor. ;-) Zabieg dopuszczalny na potrzeby forumowej rozmowy.

Wyjaśniam, żebyś przypadkiem nie poczuła się oceniania, charakteryzowana w kilku słowach, urażona...

ocenił(a) film na 4
Klee

nie mam w zwyczaju brać ocen czy nawet nie-ocen obcych do siebie.

ocenił(a) film na 9
marceliola

I słusznie, ja również.

ocenił(a) film na 9
Klee

Ale to Twoje stwierdzenie skłania mnie, pomyślało mi się teraz, do postawienia pytania. Skoro nie obchodzą Cię oceny innych, to skąd przekonanie, że innych będą ochodziły Twoje? A jeśli takiego przekonania nie żywisz, to po co formułujesz oceny kierowane do obcych?

ocenił(a) film na 4
Klee

Nie jestem przekonana, że kogoś obchodzą moje słowa. Po prostu zapragnęłam skomplementować kota.

ocenił(a) film na 9
marceliola

I złajać skórę psu. Rozumiem, po prostu kociara z Ciebie. ;-)

Ja szukam w opiniach o filmie emocji, wyrazu, portretu filmu. Stąd chyba pewne nasze niezgranie. Choć dziwne ono poniekąd, bo ja też lubię koty, a Ty też szukasz tych przymiotów, w filmie.

ocenił(a) film na 4
Klee

akurat nie psu:P
jeśli Cię to pocieszy, to nie będę więcej pisać opinii o filmach, zwłaszcza, że o tych, które chciałabym zopiniować na pewno by zabrakło emocji. Bo o dobrym filmie nie trzeba pisać, tylko o złym, by uprzedzić kogoś, że zmarnuje półtorej godziny. Ostatnie spostrzeżenie - nigdy tak nie czekałam, aż film się skończy (bo nie mam w zwyczaju przerywać czegoś w połowie). Oglądałam go i mi się przypomniał tekst z "Chłopaki nie płaczą": "zaraz się rozkręci" :)
nie rozkręciło się.

ocenił(a) film na 9
marceliola

O tyle mnie to jedynie pocieszy, że wywołuje reakcję odwrotną do uciechy, ilekroć czytam jednozdaniową ocenę filmu. I o tyle nie ucieszy, że zawsze miło z kimś zamienić kilka słów, a bez Twojego tu filmów opiniowania nie będzie po temu okazji. Choć z drugiej strony może to i lepiej, bo widzę, że zaczynamy brnąć w grząskie grunta. Pierwsza rzecz, po co uprzedzać, skoro oceny obcych są nieistotne? Druga rzecz, warto pisać o filmie, zgadzam się, ale wystawiać filmowi ocenę bez pisania o filmie? Jeśli dobrą, to jeszcze pół biedy, bo może zachęcony obejrzy i sam się przekona, że nie było warto. Jeśli złą, to kiepsko, bo można kogoś zniechęcić do czegoć, co by mu się być może bardzo spodobało, zubożyć kogoś zatem. Dlatego myślę, że lepiej zachęcać do dobrego, a kiepskie zostawić na pastwę losu. W końcu nie wszyscy ludzie szukają tego samego co my w kinie. Stąd pisać o filmie jest uczciwiej, myślę, niż pisać o naszej jego ocenie. Wtedy każdy sam może zdecydować. W każdym razie, żyję nadzieją, że podobnie jak Ty i ja, wielu innych nie przejmuje się ocenami nieznanych sobie osób.

Klee

A przejmuje się ocenami osób znanych?

P.S. Oddam dwa koty i żółwia.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Sobie znanych. O ile tylko dąży do prawdziwego, harmonijnego rozwoju. :-)

Kochana, to ci naprawdę niespodzianka! U mnie ostatnio niewesoło, ale bardzo dużo jest miejsca mimo to na rozmyślunki o Tobie. I ostatnio taki rozmyślunek rozrysowałem, że już się wszelki kontakt z Tobą urwał, na wszelkich forach i portalach i przez wszelkie komunikatory, i że źle mi z tym. Ale tu widzę, potrzeba myśli w czyny przeobraża.

Co tam u Ciebie? Gdzie bywasz, w jakich zakątkach Sieci?

Kota bym wziął, gdybym mógł. Mam za to od Cię jednego na zdjęciach.

Klee

Otóż to.

I jakże to, że nie wesoło? Tzn. jak?

U mnie od ponad roku istna jazda bez trzymanki.
Jestem stale na Skypie.
I mailowo też bez zmian: ma_wis@tlen.pl

ocenił(a) film na 5
Klee

Ja właśnie jestem po seansie. Wiem wiem trochę późno, ale i tak postaram się dorzucić swoje trzy grosze do tego co napisane. Z racji tego, że jestem trochę z tyłu co do wątków na forum postaram się dodać kilka uwag, do tego co było napisane na forum, a później wyrażę swą niewybredną opinię na temat filmu :)

Po pierwsze tak jak powyżej było stwierdzone od razu film mi skojarzył się „Jego bratem” Patricea Cherau.

Po drugie – mnie wbrew ogólnej opinii na forum bardziej mimo wszystko zachwycił Cedric. Ale tu pewnie aktorstwo zlewa mi się z postacią, bo nie ukrywam, że mi życiowo bliższa jest charyzma Cedrica niż Mathieu. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak obejrzenie „Dzikich trzcin” Techine z tym samym aktorem.

Po trzecie – całkowicie niezrozumiałym jest dla mnie wylewanie pomyj na kino amerykańskie. Tam, tak jak i w kinie europejskim mamy filmy trafiające do różnych kin i różnych odbiorców. A jest to obecnie największy rynek na świecie, to i też tam filmów powstaje najwięcej. Myślę, że tutaj pretensje bardziej należą się dystrybutorów, którzy dość miernie wybierają z tego te filmy, które są pokazywane u nas w kraju.

A teraz postaram się po swojemu. W „Prawie nic” jak i w „Jego brat” najważniejsze jest nie to co dzieję się poza obiektywem kamery, czyli sceny, których się nie pokazuje, a które mają wpływ na fabułę. W przypadku „Prawie nic” tym kluczowym dla fabuły momentem mógł być brak akceptacji ze strony ojca, czy zdrada, o której wspomina Cedric, czy depresja z powodu problemów rodzinnych Mathieu. Może to być jeszcze cały tuzin sytuacji, które są nie ważne. Ważne dla reżysera wydaje się być to co jest przed i to co jest po tym momencie. Odniosłem wrażenie, że drogi aktorów idą po zupełnie innej linii. O ile droga Cedrica wydaje się podążać na przód po linii prostej – szukanie pracy, chęć zamieszkania z Mathieu, planowanie swojej przyszłości, o tyle droga Mathieu toczy się w kółko. Tak naprawdę problem z depresją Mathieu zaczął się już wcześniej przed poznaniem Cedrica. Cała tragedia rodzinna jest przytłaczająco – dusząca dla Mathieu. Potrzebuje on kogokolwiek kto wyrwie go z dusznej atmosfery, która panuje w domu. Tym kimś akurat był Cedric, jednak nie musiał to być on. Mógłby być to ktoś zupełnie inny, kto zwróciłby na niego uwagę i który dałby mu odskocznię. Jak dla mnie niestety to za mało i nie trafia do mnie wrażliwość tego filmu. Zastanawiałem się po co reżyser mi to pokazuje? Takie samo pytanie stawiałem sobie po seansie „Jego brata” i zarówno w jednym jak i w drugim przypadku nie umiałem znaleźć żadnej odpowiedzi. Zobrazowanie w filmie musi iść z jakimś przesłaniem, reżyser musi być świadom tego po co kręci dany film. W tym przypadku tego przekonania o celu z jakim tworzy się film zabrakło.

Ponadto film mimo zaledwie 10 lat mocno się zestarzał. To zapewne e względu na wciąż poszerzającą się świadomość dotyczącą homoseksualizmu. (Choć pisząc tego posta w dniu EuropPride mam co do tego poważne wątpliwości) Jeśli film miałby być filmem o uświadamianiu sobie swojej seksualności, to jest jak dla mnie za mało przekonujący. Wydaje mi się,że ten etap jest bardziej elementem sprawdzania się, a nie momentem cierpienia. Ponadto wydaje mi się, że taka odkryta seksualność, w tym przypadku jest odkrywana trochę za późno by była szczera. Lepiej pokazuje to, może nie tak poważny, hiszpański „Krámpack”. Film dzisiaj jeśli traktuje o homoseksualności w ogóle jest zbyt jałowy. Ten temat został już chyba wyczerpany. To tak jakby zrobić teraz kolejny film o konflikcie izraelsko – palestyńskim, czy o wojnie w Iraku tak po prostu (patrz jako przykład „The Hurt Locker” Bigelow) Temat przemielony i ciężko z niego wyciągnąć coś nowego. Dzisiejsze kino by nie popaść w powielanie musi łączyć momenty i sytuacje by móc dekonstruować i powoływać nowe jakości. Kino dzisiaj by uzyskać coś świeżego i nowego musi łączyć ze sobą problemy. Tworzenie monografii danego tematu np. homoseksualizmu nie wniesie do niego nic. Dobrze to widać na granym obecnie w kinach „Oczy szeroko otwarte” Tabakmana. Tutaj przez pryzmat miłości dwóch mężczyzn żyjących w ortodoksyjnej części Jerozolimy pokazany jest problem nie homoseksualizmu, ale religii właśnie. I ta nowa w kinie perspektywa zestawiania tematów pozwala na odkrycie czegoś nowego na temat religii judaistycznej i samych Żydów.

Tyle ode mnie

P.S.
Tak jeszcze w ramach queerowskiego kina – czy ktoś odnalazł jakiś namiar na brazylijski film „Od początku do końca” Abranchesa? Za wszelkie infosy będę wdzięczny.
Acha i dziękować dobremu człowiekowi, który zapewne przez przypadek ma taki sam nick w mailu:) co autor tego posta, za tłumaczenie filmu na naszą mowę ojczystą.

ocenił(a) film na 9
pakito

;-)

ocenił(a) film na 5
Klee

uznaję to za aprobatę do powyższego
a "dzikie trzciny" techine właśnie skończyłem oglądać i jest zdecydowanie bardziej

ocenił(a) film na 9
pakito

To był wyraz uradowania faktem, że praca tego od listy dialogowej nie poszła na marne, że ktoś z niej korzysta, wszak o to w niej pewnie szło. :-) A post się miło czytało, zwłaszcza że mnie się kino Chéreau z filmami Lifshitza nie kojarzy. Z kolei druga część skłoniła mnie do ciekawych rozważań. Bo choć oczywiście istnieje coś takiego jak ograny temat, to zastanawiam się, czy takie rzeczy jak dojrzewanie, rasizm, homoseksualizm mogą się kiedykolwiek w kinie wyczerpać. Do sytuowania ich w nowych konfiguracjach filmowych inspiruje samo życie, które się zmienia, które umieszcza je w nowych kontekstach, przez co tematyka z nimi związana stale ewoluuje. Też to zdanie wydaje mi się ciekawe: "Wydaje mi się,że ten etap jest bardziej elementem sprawdzania się, a nie momentem cierpienia". No to właśnie zależy od doświadczenia. A kolejna wątpliwość każe przypuszczać, że może słabo tę homoertoyczną tematykę czujesz. A więc może nie jest to jeszcze zgrany temat? Droczę się trochę. ;-) Z pewnością nie da się robić w nieskończoność filmów o cierpiących młodych gejach. Zresztą dla mnie świeżość tego filmu kryje się mimo wszystko w jego warstwie formalnej, a nie fabularnej. Ale z kolei "monografia homoseksualizmu"... Nie wiem. A monografia homoseksualisty? Temu może nigdy nie być końca, bo różnorodność postaci jest nieskończona. Na tym się opiera kino generalnie, na opowiadaniu historii jakichś ludzi.

ocenił(a) film na 5
Klee

To ja podrzucę kilka wątpliwości, skoro tak rozmawiamy sobie o kinie „generalnie” :)
Kino zawsze opowiadało jakieś historie to fakt, jednak jak z każdą dziedziną sztuki na jej nieszczęście mógł ją szargać każdy. I wtedy mamy milion pięćset sto dziewięćset filmów przeciętnych i kilka faktycznie wybitnych. Ale to zapewne taka niewybredna rola sztuki.
Powyższe tematy wyczerpać się mogą. Żeby już nie wałkować tych homoseksualistów, a z innej beczki np. o nie tolerancji. Oto przykład. Nie wyobrażam sobie zrobienie dobrego (patrz oryginalnego) filmu o neonazistach po „Fanatyku”. Zawsze będzie to ten pierwszy film, który zaistniał w szerszej, społecznej świadomości i teraz niezależnie od tego jaki film by na podobny temat to punktem wyjścia będzie odniesienie go do „Fanatyka”.

Co do warstwy formalnej to w tym filmie zdecydowanie mocną stroną są aktorzy. Jeśli idzie o szczątkową muzykę, zdjęcia, plot itp. to mnie akurat w tym filmie nie grzeje. Tak jak już pisałem oglądam ten film (stety – niestety) 10 lat od premiery i wszystkie reżyserskie sztuczki są mocno ograne w filmie. Kamera jako obserwator, realizm poznawczy, fragmentaryzacja fabuły to już w kinie jest i było. Ale działa to chyba na niekorzyść filmu, że już po 10 latach nie zachwyca. Zupełnie inaczej jest w dużo starszych „Dzikich trawach” Techine.

ocenił(a) film na 9
pakito

Zbiór środków filmowych jest ograniczony, jasne, i dawno odkryty, na długo przed "Prawie nic". Mimo to czasem udaje się jeszcze komuś odkryć i pokazać coś nowego, świeżego. Jednak generalnie, jak postulujesz "dekonstrukcjonizm" fabularny, tak i tutaj nowatorstwo osiąga się przez odpowiednie zestawienie tych znanych chwytów. Nieograniczona liczba kombinacji ograniczonej liczby środków. Jak w poezji, mimo że liczba figur retorycznych jest ograniczona, ciągle powstaje coś nowego. Ja ani wcześnie, ani potem niczego podobnego do tego, co pokazał Lifshitz, w takiej konfiguracji, nie widziałem. Bardziej rozumiem ludzi, którzy piszą, że to kiepsko wyszło, że sztuczne, pretensjonalne, ale że ograne to już mi ciężej.

Co do wyczerpywania się tematów, to napisałem, że mnie skłoniłeś do ciekawych rozważań, bo właśnie nie znajduję tu prostej odpowiedzi. Tak, z jednej strony wydaje się, że każdy temat, może się ograć, z drugiej, co już pisałem, że nowe konsytuacje czynią stare tematy nowymi, a z trzeciej, że co jakiś czas pojawiają się w kinie ludzie, którzy opowiadają w sposób zupełnie świeży o rzeczach, o których, jak piszesz, nie wyobrażaliśmy sobie, że jeszcze można. Na tym też sztuka polega, na koncepcie, na zaskoczeniu.

ocenił(a) film na 5
Klee

Ja niestety twierdzę, że należy łączyć wątki. Pokazywanie ich w nowym świetle to pokazywanie ich w kuriozalnych połączeniach,żeby przywołać raz jeszcze „Oczy szeroko otwarte”
Ja mam chyba problem w odkryciu w tym filmie jakiejś nowej jakości. Nie wiem pewnie musiałbyś mi powiedzieć jakie to unikalne rzeczy kryją się za tym filmem, których ja nie dostrzegam, bo inaczej pewnie porozumienia :) nie będzie. Zwłaszcza jeśli mowa tutaj o zakończeniu – które przecież nie jest dla nas zaskoczeniem, czy konceptu, bo przecież on też od początku jest znany. Ja nawet nie łudziłem się, że pokazany będzie powodujący zwrot, więc nawet nie można dopatrywać się tu zaskoczenia.
A jeśli tym czymś unikalnym ma być studium wchodzenia w tzw. dorosłość, to dla mnie jest ono nieco nieautentyczne, zbyt wystudiowane. Bardziej przemawia do mnie optyka Krámpack, mimo że film nie ma tak dużego potencjału artystycznego, jak Prawie nic, to jednak jest bardziej autentyczny, bardziej o życiu, żeby nie powiedzieć bardziej logiczny.

ocenił(a) film na 9
pakito

Twoje rozczarowanie wynika chyba stąd, że oczekiwałeś historii, chciałeś zostać czymś zaskoczony, tak? No ja niczego nie oczekiwałem, dostałem małe studium dorastania, depresji, odkrywania seksualności, pierwszej miłości (to tak a propos łączenia wątków) i przypadło mi ono do gustu.

Zakończenie nie za bardzo mogło i miało zaskakiwać, zwłaszcza że zostało właściwie ujawnione na początku. ;-) Wszystko zmierzało do określonego celu po prostu. Choć znowu takie zupełnie oczywiste to ono nie było, a nawet da się powiedzieć, że go w ogóle nie było, bo wszystko się kończy pewnym zawieszeniem.

Tak, no pretensjonalność jest czymś, co nie tylko Ciebie w tym filmie odrzuca. Dla mnie on po prostu pretensjonalny nie jest. To ciekawe, że wydaje Ci się niewiarygodny, bo obok "Czasu, który pozostał" nie znam chyba bardziej autentycznego studium homoseksualizmu (choć oba filmy pokazują różne jego etapy).

A ile przed nim filmów o dorastających gejach i ich pierwszej miłości powstało? Chętnie się zapoznam. Bo przychodzi mi do głowy tylko "Letnia burza", która jednak jest późniejsza i zupełnie inna, więc dublowania tu nie widzę. Zaś "Krámpack,", którego jeszcze nie widziałem, powstał w tym samym roku co "Prawie nic".

ocenił(a) film na 5
Klee

Widzę, że żyłka na czole się pojawiła. Dobrze, dobrze :)
Co do zakończenia. To zakończeniem fabuły nie musi być zakończenie filmu. To nie są synonimy. Często ważne jest to co wydarzyło się w środku lub na początku fabuły (na tym pomyśle oparty jest np. „Memento” Nolana). W „Prawie nic” reżyser rezygnuje z punktu kulminacyjnego, bo uznaje, że jest on niepotrzebny. To nie jest ważne, stąd zakończenia filmu jedynie możemy się domyślać, co akurat bardzo podnosi jakość opowiedzianej historii.
Nie oczekiwałem od filmu nic. Podszedłszy całkowicie neutralnie do niego. Nie czytałem o nim nic, nie oglądałem trailera nic. Nie mogę powiedzieć, że był rozczarowujący, ale mało odkrywczy. Myślę, że bardziej przemawia do mnie Fox w swoim studiu homoseksualizmu, ale on zawsze dodaje coś jeszcze do swoich filmów – historię Żydów, konflikt palestyńsko – izraelski, czy realia wojska. Tak na marginesie pragnę zauważyć, że film z reguły opowiada jakąś historię i ten nie jest od tego wyjątkiem. Mamy tu historię jak w innych filmach :) Historią może być nawet studium depresji i odkrywanie własnej seksualności.
Co do łączenia wątków to chodziło mi o coś innego. Nie łączenie tematów na zasadzie implikacji, jak jest w tym przypadku, ale zestawiania dwóch momentów życiowych w jeden punkt. Depresja może być połączona z okresem dojrzewania. Im dłużej zastanawiam się nad tym filmem, to wydaje mi się, że on mnie drażni ze względu na takie „werteryzowanie” młodości i pewnie dlatego tak się czepiam.
A filmów o dojrzewaniu świadomości homoseksualnej było już sporo: choćby rekomendowane „Dzikie trzciny” Techine z 1994 czy „Diferente” Delgado z 1962 (!). Ale nie w tym rzecz. Bo można nawet teraz po ponad stu latach istnienia zrobić dobry film o miłości, ale trzeba umieć w tym tak oklepanym temacie coś nowego. Jakiś detal. Może to być jak się dłużej zastanowić świeża krew aktorska, jakieś nowe tchnienie. Tego ja akurat nie widzę w „Prawie nic”
A i po tym Krámpacku nie spodziewaj się za wiele. Jest to duży problem w bardzo prosty sposób ujęty, dlatego podobał mnie odrobinę bardziej niż „Prawie nic”. Na pewno nikt nie może powiedzieć o tym filmie, że jest pretensjonalny, skoro tak często pojawia się to jako zarzut wobec filmu Lifshitza.

ocenił(a) film na 9
pakito

Nie, no przyjemnie się rozmawia, ale ani tak intensywnie o tym nie myślę, ani nie wydaje mi się ten temat aż taki złożony, żeby mi miała żyłka wychodzić. :-)

No tak, to nie jest tego typu fabuła, żeby miały tu być zwroty akcji i punkty kulminacyjne. Poetyka jest również z założenia afabularna poniekąd. Trochę takie luźne obrazki. No i składa się z nich historia. Tylko że ta historia nie jest celem samym w sobie, na to zwracałem uwagę, jest tylko narzędziem przez które przybliżona ma zostać konstytuująca się tożsamość bohatera, studium właśnie. Ale tak w ogóle to istnieją filmy zupełnie afabularne, i nie jest ich mało wbrew pozorom.

Nie, no pisałeś, że film odkrył przed Tobą, jak może wyglądać dorastanie młodego geja, tylko że Ty tego nie kupujesz, że to Ci się wydaje wydumane, czy tam mało wiarygodne, i w tym sensie jest to obraz rozczarowujący. Tak zrozumiałem. Pisząc o nastawieniu, miałem na myśli przekonanie, którym się podzieliłeś, że to nie tak powinno wyglądać.

Zabawne, że używasz słowa "werteryzowanie", bo kiedy pisałem pierwszy raz o niezgrywaniu się pewnych tematów, to chciałem właśnie zapodać przykład Wertera. :-) No i ja chwytam, że Tobie to się nie podoba. Napisałeś, że dla Ciebie dojrzewanie i pierwsze miłości zupełnie inaczej wyglądają. Ja to rozumiem, ale to jest kwestia nastawień właśnie, naszych przekonań, schematów, którymi operujemy przy recepcji i opisie świata, a nie tego filmu. Bo te miłości to bardzo różnie wyglądają. Dowodem choćby fakt, że w odróżnieniu od Ciebie, mnie ten film uderza właśnie pod tym względem wielkim autentyzmem.

"Dziekie trzciny" widziałem, to jednak iny film. W tradycyjnej poetyce i odmiennej tematyce. :-) Bardziej o przyjaźniach, młodych ludziach, wchodzeniu w dorosłość, pewnej rywalizacji i tym próbowaniu się, o którym pisałeś, że Ci się z nim młodość kojarzy.

ocenił(a) film na 9
Klee

A, jeszcze co nowatorskiego. No ja już pisałem, co dla mnie. Konstrukcja i to skupienie się na bohaterze. Bo jednak nie, studium i opowiadanie to nie to samo. Jedno jest statyczne, a drugie dynamiczne. A że kino z definicji ma być dynamiczne, to po prostu studiować w nim czegoś, np. człowieka, nie da się inaczej, jak na kanwie opowiadania.

Po prostu jeśli Ciebie to nie bierze, to nie bierze. Uważasz za nieudane, no i tyle. Natomiast jeśli miałoby być nieudane, bo wtórne, to ja bym tego nie przyjął, bo według mnie po prosu nie jest wtórne. Pretensjonalna konstrukcja, proszę bardzo, kwestia ocenna. Wydumana historyjka, proszę bardzo. Nieautentyczny obraz młodego geja, z tym już bym bardzo polemizował. Że to już było. No z tym to już się nie zgadzam, bo nic mi nie wiadomo, aby było. :-)

ocenił(a) film na 5
Klee

No ale ja przecież podałem ci dwa przykłady, że jednak już coś takiego było :P
Jasne, że poetyka „Dzikich trzcin” wygląda inaczej, jednak dotyczy tego samego problemu i też jest pewnego rodzaju zaskoczeniem, szukaniem własnej tożsamości. Bo to przecież nie główny bohater inicjuje pierwszy kontakt z mężczyzną, tylko ten, w którym się później zakochuje, a który nie bardzo ma ochotę kontynuować jednorazowy wybryk. Analogicznie jest z Algierczykiem i komunistką.
Muszę ci przyznać jednak, że faktycznie podobnie gdzieś jest problem ujęty (tylko w innej fazie, jak już wspominałeś) w Czas, który pozostał Ozona. Dopiero jak podałeś to jako przykład to gdzieś zaświtała mi żaróweczka. Jednak ten drugi jakoś bardziej do mnie przemówił. Zapewne ze względu na połączenie homoseksualizmu ze śmiercią.
Może ja po prostu jakoś ciężko znoszę problem depresji w kinie. Stąd moje skojarzenie i dość podobna ocena jak „Jego brat” (gdzie również jest wątek homoseksualny nomen omen). I ty chcesz mi powiedzieć, że mało rozwinięty jest temat homoseksualizmu w kinematografii?
A i zapytam z czystej ciekawości – czemu skoro tak bardzo podobał się film dostał u Ciebie „tylko” 9?

ocenił(a) film na 9
pakito

No a ja przecież podałem, że to coś innego. ;-) No nie, nie zgadzamy się tu. Dla mnie to są bardzo różne filmy. Trochę jakby powiedzieć, że wszystkie melodramaty to jeden pies. Hehe, i chyba w ogóle przestajemy się rozumieć, bo "Czas, który pozostał" to dla mnie już zupełnie inny film, choć też doskonałe studium homoseksualnej tożsamości, jak napisałem.

Nie, no oczywiście kinematografia queer jest przebogata, zwłaszcza w kategorii kina drugiego sortu, popularnego, ale to nie znaczy, że tematyka jest ograna. Nie myślę, żeby była. Jeszcze długo nie będzie.

Oj, myślę, że nawet ta dziewiątka to za dużo, ale bardzo luźne traktuję to numerkowanie. To jest bardzo dobre, ciekawe, świeże, mnie poruszające kino autorskie. No ale geniuszu żadnego czy przełomu jakiegoś w tym nie ma. A tego chyba trzeba, by uznać coś za genialne.

ocenił(a) film na 5
Klee

Nie pisz, że twierdzisz, że oba filmy to coś innego tylko uargumentuj to, tak żebym przyznał ci rację.
Sam piszesz, że filmów queer jet sporo. Sporo na tyle, że poruszanie samego wątku homoseksualizmu już z góry będzie ograne. Dlatego lepiej wypada „Czas, który pozostał”, bo podobnie jak w „Oczy szeroko otwarte” rzecz jest nie o (homo)seksualności. Dzisiaj w filmie tak jak kiedyś w literaturze należy opracowywać nie tematy, lecz puste przegrody, które da się wpisać w każdy kontekst. Tego mi zabrakło w „Jego brat”. To, że mniej mi się on podobał niż tobie może wynikać nie tylko z życiowych doświadczenie, które niezależnie od nas narzucają swego rodzaju interpretację na każde dzieło, które oglądamy. Myślę, że drugim czynnikiem jest „wrażliwość” dzieła ( czy też jak nazwał to Walter Benjamin – aura dzieła sztuki), która sprawia, że dla każdego jeden film, książka, obraz zupełnie inaczej są percypowane. I po trzecie – jest to ogólne założenie wobec kinematografii. To na co zwracamy uwagę. Ja od początku wolałem skupiać się na fabule, ty na pierwszy plan wysunąłeś środki techniczne. Już w takim mikroelemencie widać, że wychodzimy z dwóch różnych punktów widzenia.

ocenił(a) film na 9
pakito

Oj, no nie sądziłem, że my tu prowadzimy dyskusję, wydawało mi się raczej, że to takie luźne dzielenie się wrażeniami. Toteż dowodzić tu czegoś nie bardzo mi się chce, zwłaszcza że musiałbym sobie film przypomnieć, bo już go słabo pamiętam, nie wrył mi się w psyche, nie zrobił na mnie wrażenia. Też nie myślę Cię do niczego przekonywać, ani domagać się uznania moich racji. Po co takie coś? Jeśli natomiast idzie o wyjaśnienie, dlaczego myślę, jak myślę, to już je przedstawiłem: "[Film jest utrzymany] w tradycyjnej poetyce i odmiennej tematyce. :-) Bardziej o przyjaźniach, młodych ludziach, wchodzeniu w dorosłość, pewnej rywalizacji i tym próbowaniu się, o którym pisałeś, że Ci się z nim młodość kojarzy".

Co to znaczy poruszanie samego wątku homoseksualnego? Nawet jeśli dałoby się pokazać homoseksualność i tylko nią, to można to zrobić na nieskończoną pewnie liczbę sposobów. Tak, "Czas..." jest filmem o umieraniu, a "Prawie nic" jego rewersem - obrazem o dorastaniu, bardzo trudnym dorastaniu.

Nie, ani na fabule, ani poetyce (choć ta bardzo zwraca na siebie uwagę) się nie skupiałem. Skupiłem się na tym, o czym, jak sądzę, reżyser chciał opowiedzieć, na postaci. Ten film to jest taki obrazek dla mnie, portret, a jego konstrukcja i historia w nim opowiedziana to tylko płótno i farby. Zatrzymując się na którejkolwiek z nich, nie dojrzy się tego, co najważniejsze - co ten obrazek przedstawia, jaką postać.

ocenił(a) film na 5
Klee

no a obraz to element poetyki filmowej, czyż nie? naet jeśli tak malarsko go porównałeś, to i tak jest to kadr.

ocenił(a) film na 9
pakito

Hehe, nie, znowu się nie zrozumieliśmy. Nie pisałem o zdjęciach w tym filmie. Miałem na myśli to, że cały ten film jest dla mnie jak obraz, nie jest to historia, opowiadanie, tylko obraz, portret określonego człowieka. Wcześniej się posługiwałem mniej metaforycznym i bardziej trafnym określeniem "studium", tylko miałem wrażenie, że się z nim jakoś do Ciebie nie przebijam. Postanowiłem użyć porównania, bo miałem nadzieję, że będzie łatwiej, a tymczasem nie tylko, że się nie przebiłem, ale trafiłem jak kulą w płot. ;-) Nie chodzi o obraz jako element konstytuujący film, tylko o to, co film (wszystkie jego elementy łącznie) ewokują, co tworzą. Z reguły jest to jakaś opowieść, czasem coś innego. Mogą stworzyć jakiś oniryczny, nowy świat, czasem stawiać jakieś diagnozy społeczne czy polityczne, czasem stanowić studium czegoś, starości na przykład (czyli rozkładać ją przed widzem na czynniki pierwsze i szukać jej istoty). O takie rzeczy chodzi. I można wtedy powiedzieć, że to jest obraz starości, ale to inny obraz od tych, które widzimy na ekranie. Bo starość jest pojęciem abstrakcyjnym i jej się jako takiej pokazać nie da. Można o niej opowiedzieć, pokazując jakieś inne obrazy. Tak samo nie da się sportretować człowieka, pokazując go tylko na ekranie. W ten sposób można sportretować tylko jego cielesność. Żeby pokazać, co mu w duszy gra, dokonać analizy jego osobowości czy coś takiego, potrzeba czegoś więcej.

ocenił(a) film na 9
Klee

Nie redukują tego filmu do warstwy obrazowej, on dla mnie tworzy jakiś obraz. O tak.

ocenił(a) film na 7
Klee

A "Beautiful Thing" nie przychodzi ci do głowy??

(sorki, że się wtryniam do dyskusji :))

ocenił(a) film na 9
torne

No właśnie jakoś nie, zupełnie nie, jeszcze mniej niż "Letnia burza". Mam coś takiego z angielskim kinem, że ono jest dla mnie zupełnie odrębne, ta brytyjska kultura jest dla mnie szalenie specyficzna i taka dość hermetyczna. Ma z reguły takie zacięcie społeczne, zupełnie nieobecne u Lifshitza. Mamy tę samotną matkę, pewna bieda przeziera, ludzie spoza klasy średniej. A mimo tej szorstkości, to w samej relacji łączącej głównych bohaterów jest delikatny i subtelny, niemal bajkowy, a wiec znowu inny od pełnego trudności obrazu relacji międzyludzkich. Jakoś ja średnio ten film lubię w ogóle, wolę "Get real".

A z ciekawostek to Elkaim zagrał jeszcze młodego geja w "À cause d'un garçon".

ocenił(a) film na 7
Klee

jasne, że to zupełnie inne kino, ale twoje wyżej wymienione warunki spełnia :)
dla mnie BT to jeden z najlepszych brytyjskich filmów lat 90. w ogóle zaś "Get Real" ma kilka fajnych momentów i jest sympatyczny ale to wszystko.

"À cause d'un garçon" widziałem, filmik ledwie średni

ocenił(a) film na 9
torne

Nie chwytam. Jakie warunki, czego? Że tematyka dorastania i pierwszej miłości? Nie, no pewnie. To nie żadne warunki, pisałem, o czym ten film dla mnie jest. Wątpliwość dotyczyła czego innego, tego mianowicie, czy jest ta tematyka eksploatowana, czy też jest wyeksploatowana. Jeśli można ją poruszać na tak skrajnie różne sposoby, to znaczy, że jest w niej potencjał. Tu depresja i wnikanie w duszę, tam wątki społeczne i bajkowa pierwsza miłość. Tak różne dla mnie, że nawet nie przyszło mi do głowy zestawienie.

"Get Real" jest słabszy, co ma chyba nawet odzwierciedlenie w mojej ocenie numerkowej, ale znacznie bardziej go lubię. A o BT sobie dzisiaj myślałem za Twoją przyczyną i lubię go jeszcze mniej niż jeszcze wczoraj. ;-) Pisałem o subtelności i pewnej bajkowości, a teraz nawet mi się to wydaje powierzchownością i naiwnością. No i ten taniec na koniec... Zbyt dosadne dla mnie. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a Ty, drogi widzu, pokochaj gejów, bo są piękni i niewinni. Ech, nachalne. Trochę jak praca Piotra Nathana "Duma ojca" wystawiana właśnie w Narodowym.

ocenił(a) film na 9
Klee

O wcześniejsze filmy o tej tematyce zapytałem, żeby obejrzeć i ocenić, czy faktycznie Lifshitz jest wtórny. Bardzo mnie ta kwestia zafrapowała. To by było cokolwiek rozczarowujące, hehe.

ocenił(a) film na 5
Klee

Spokojnie na szczęście rozumiem słowo studium. Przebiło się ono do mnie, ale nie specjalnie trafia, jako argument na rzecz filmu. Takiego typu filmów jest naprawdę masa. I sam jako wytrawny kinoman musisz przyznać mi rację :) Jest to dzisiaj niemal jeden z wyznaczników kina pretendującego do miana może nie działa sztuki, ale na pewno elementu kultury wysokiej.

Klee

a historia nieudanej miłości nie jest wyeksploatowanym tematem? pod jakim kątem "come undone" jest takim wyjątkowym filmem? temat wiele razy wałkowany w kinie. brak holywoodzkiego happy endu wcale nie robi z filmu czegoś bardziej głebokiego niż jest.
trochę czasu mineło od mojej ostatniej wizyty tutaj i nadal nie rozumiem tego "fenomenu" jaki robicie tutaj z tego fiilmu. jedyny powód jakim daże ja sympatią ten film,to to, że opowiada historię, która poniekąd przytrafiła się mi i zapewne wielu z was. film opowiada o fragmencie z życia i tyle. ale zastosowano tu za mało środków, żeby analizować "poetyckie pejzaże" czy "konstrukcje szarości". Plaża zawsze będzie ładnie się prezentować (i nie koniecznie dosłownie). A analizy osobowości bohaterów w tym filmie bylo tyle co kot napłakał. gdyby nie doświadczenie i domysły widza, bohaterzy byli by tak jałowi jak owa "plaża" - ładna i uniwersalna w kwestii wyboru na plan romansidła. A nie każdy widz musi rozumieć bohaterów, bo nie każdy może sie z nimi identyfikować.
ten film nadal pozostawia u mnie niedosyt. czegoś zabrakło...

ocenił(a) film na 9
Godsmak

Otóż to, historia nieszczęśliwej miłości jest chyba jedną z ulubionych w kinie, a ciągle ono zaskakuje świeżością w tej materii. Kiedy już, już wydaje się, że wszystko zostało powiedziane, powstaje taki "Lektor" na przykład. ;-) Ale akurat w "Prawie nic" to jest dla mnie temat poboczny, pewna konsekwencja raczej tego, że depresja i że pierwsza miłość (która rzadko kiedy może przetrwać), i że tak dalej.

To, czy się dostrzega głębię i prawdę, czy to w bohaterze, czy w czymkolwiek innym, to faktycznie często kwestia dość indywidualna, no ale to tak już jest, że różne filmy trafiają do różnych wrażliwości. Ta rozmowa to pokazuje. Nie każdy film jest dla każdego. Zaś to, że reżyser bardzo próbuje na różne sposoby widza zaangażować, skłonić do pewnej pracy, również poprzez wykorzystanie jego ewentualnych doświadczeń, przez oszczędność, przez gmatwaninę, to jedna z tych rzeczy, które dla mnie ten film wyróżniają, jeśli o nie pytasz. Może robi toporonie, może nieudolnie, dla mnie w sam raz.

Też nie rozumiem fenomenu tego filmu, hehe.

ocenił(a) film na 5
Klee

Proszę nie bezcześcić tego wątku na forum i produkcyjniaka Lektora w to nie mieszać !

Ja tylko doda, że im dłużej nad nim reflektuję tym podoba mi się coraz bardziej. Ale może jest to tak jak napisał Godsmak, że nadinterpretowując film dodajemy mu wartości?