Film jak dla mnie był bardzo dobry lecz przewidywalny- można się było domyślić wcześniej że Alfred Borden ma brata bliźniaka jak mówił że kocha żonę(szczerze) a później że magię oraz ten romans. Ale głównie chodzi mi o klonowanie. Gdy jest pokazana scena gdy po raz pierwszy "klonuje" Robert Angier klonuje siebie prawdziny on zostaje w klatce pod maszyną i zabija klona. Więc w jaki sposób podczas występów pojawiał się na balkonie??? Tam powinien znajdować się jego klon. Idąc dalej to prawdziwy Robert Angier powinien zginąć w tym akwarium a klon pojawić się na balkonie!! Proszę jak wy to rozumienie bo może coś przeoczyłem.
Tak jak napisał Vimo, ideą klonowania jest stworzenie w efekcie dwóch identycznych osób/produktów, a więc, można by rzec, dwóch oryginałów. Nie da się odróżnić co jest klonem, a co oryginałem.
Przypuszczam, że autor filmu sam teraz nie wie, kto jest klonem. :)
Niezależnie, kto jest oryginałem, to klon i tak musiał się nauczyć roli bycia Angierem, zauważcie, że jeżeli na tyłach był klon, to umiał grać Angiera, a jeżeli klon był na scenie, to też wiedział co ma robić, czyżby Angier nauczył klona swojej roli ? Czy to możliwe, że klon się świadomie poświęcił ? W zbiorniku na to nie wyglądało. Mówię wam, autor sam pewnie nie wie co nawyczyniał. :D
Nie oglądałem "Prestiżu" wczoraj, tylko kawał czasu temu, więc mogę się mylić, ale z tego co pamiętam klonowanie dokonywało się na scenie, w czasie przedstawienia. Cześć maszyny była ustawiona właśnie na scenie, cześć zapewne na balkonie, gdzie materializował się klon. Nikt więc nie musiał się niczego uczyć. Bo po akcie klonowania i jeden i drugi Angier mieli dokładnie te same wspomnienia, wiedzę i uczucia. Dopiero od samego aktu każdy z nich zaczynał żyć własnym życiem (choć ten na scenie zbyt długo się nim nie cieszył).
Oboje są tą samą osobą nie ma klona i oryginału. Jest jeden oryginał i drugi oryginał. Obaj czuli myśleli itp.
dokładnie tak. z resztą, nawet w filmie nie pada takie pojęcie jak "klon".
obaj byli identyczni. nawet gdy Angier pierwszy raz użył maszyny, i celował
w "drugiego Angiera" tamten powiedział "no, wait I am ... " czyli tak jakby
chciał mu przekazać, że to on jest oryginałem. A wniosek z tego takie że
obydwoje byli oryginałami.
mam pytanie, czy ta zona tego kolesia chciala umrzec, bo jak on jej
zmienial supel to ona pokiwala glowa, wiec pomyslalem ze specjalnie chciala
umrzec, ktos mi moze wyjasnic?
Ona nie chciała umrzeć, po prostu myślała, ze uda jej się wyplątać. Wcześnie była scena, kiedy wszyscy rozmawiali, Borden zaproponował, żeby użyć innego węzła (ponieważ tamten był mało efektowny, czy coś w tym stylu), ta asystentka (która była żoną Angiera) powiedziała, ze da sobie z nim radę, ale Cutter twierdził, że jest to zbyt niebezpieczne.
Nie "efektowny" tylko chodziło o to, że mogła się wyplątać przed zanurzeniem, spaść i się połamać. O to chodziło Bordenowi.
Myślę że potwierdza tę tezę też epizodzik z kapelutkami. Kiedy Angier pyta który kapelusz jest jego a Alley odpowiada mu że wszystkie.
Racja, nie pomyślałem o "klonie", jak o oryginale, ale skoro oryginałem był każdy, to to oznacza, że pierwszy się poświęcił, czy wcześniej stworzył "klona" ? Gdyby wcześniej stworzył klona, to były by razem trzy ? Zatem pierwszy chyba się poświęcił, koro każdy jet nim. :/
Czekaj, powoli:
-po pierwszym użyciu maszyny, ten który został w maszynie, zastrzelił tego, który się pojawił (przenosił?).
-Przy następnych użyciach maszyny,ten, który zostawał, topił się w wodzie, a ten, który się pojawił, wychodził na balkon.
To było poświęcenie nieświadome, że tak powiem. Ten Angier, który pojawiał się na balkonie, to był dokładnie ten sam Angier, który stał na scenie. Z tymi samymi wspomnieniami, uczuciami, umysłem. Stając na zapadni wiedział, że będzie żyć dalej, dlatego robił co robił (jednocześnie bał się, że kiedyś coś nie wyjdzie, o czym mówił w końcówce). Ten sam Angier jednak, który stał na scenie, topił się. Bo w tedy było już dwóch Angierów. Można więc mówić o poświęceniu, ja bym raczej powiedział, że to nieświadomość.
bo poświęcenie to raczej złe stwierdzenie - bo śiwadczy to o czyjejś empatii a 100 trupów temu przeczy, on raczej poświęcał "kogoś" niż siebie nie bedąc pewnym czy przypadkiem sam nie zginie
Może inaczej; poświęcenie w imię sprawy, w końcu on jako oryginalny i w sensie, jako pierwszy, poszedł się topić, a ten drugi, chociaż ten sam żył sobie. Mimo wszystko głupio z jego strony, we dwóch by robili show, nie musieli się topić i używać tej maszynki, po co ? żeby było parę błysków ? Głupota, nie ? Przecież znając swoje myśli doskonale by się dogadywali, obydwaj by wiedzieli czego chcą, ale nie topić musieli się. :)
Ale taki był Angier, nie potrafił się dzielić chwałą nawet ze sobą samym, już ra przeżył upokorzenie pod sceną i teraz zawsze miałbyć na scenie podczas prestiżu
To nie tak, ze nie umiał się dzielić chwałą, on po prostu nie pomyślał, że "klon" dostający brawa, to tak, jakby On dostawał te brawa, nie jak w przypadku sobowtóra. Zamiast żyć i wymieniać się z "klonem" miejscami, to ten poszedł się utopić, głupota po prostu, bo jako ten oryginalny z oryginalnych nawet nie usłyszał wiwatów, tylko się utopił. :)
Ale napisał Ci Vimo, że on nie stawał na zapadni z myślą, że topi siebie. Poza tym gdyby któraś z kopii została przy życiu, od samego aktu kopiowania/klonowana, zwał jak zwał, każdy z nich żyłby już własnym życiem. Więc jeden święciłby tryumfy, podczas gdy drugi stałby za kulisami. Angier by tego nie zniósł.
Btw to też ciekawy temat do rozważań, jak po stworzeniu tak idealnej kopii ich procesy myślowe mogłyby iść innymi torami... ;)
A ja wspomniałem, że mogliby się wymieniać, skoro obydwoje myśleli tak samo, to cele mieli te same, a skoro jeden by zbierał laury, to drugi też, ale zarazem obaj by byli za kulisami; skomplikowane to, ale jakby chciał, to mógłby czuć się zwycięsko, a tak co to za przyjemność ? Przyjemniejsze jest umieranie ? od dzielenia się chwałą z Sobą samym ? To już jest choroba psychiczna.
tyle, że on nie wiedział, że takie umieranie "boli", Cutter go zmylił swoją opowiastką - sądził, że to "jak powrót do domu"
właśnie, psychika obu postaci jest tu o wiele istotniejsza niż maszyna do klonowania
No ale oni byli identyczni tylko w chwili sklonowania, potem już musieliby się chwałą dzielić, bo to że jeden by zbierał laury, to już wtedy wcale nie znaczyłoby, że ten drugi też zbiera ;)
Poza tym, z obcymi ludźmi czasem ciężko jest się dogadać, ale dogadać się z samym sobą to byłaby chyba jeszcze większa sztuka.
Dokładnie... On nie potrafił się dzielić sławą nawet z samym sobą (jeśli w takich kategoriach postrzegamy jego klona). W jednej z końcowych scen gdy rozmawia z Bordenem pyta go jak znieśli to że jeden z nich zostawał pod sceną, podczas gdy drugi zbierał oklaski, Borden stwierdza, że sie zamieniali w ten sposób każdy miał swoje 5 minut. Myślę, ze Angier nie byłby w stanie dzielić się z nikim tym, na czym zależało mu najbardziej, czyli na poklasku, czy też tytułowym prestiżu. Nie było miejsca dla drugiego Angiera, dlatego podczas każdego przedstawienia jeden z nich musiał zginać, a który, to już nie jest istotne, bo obaj byli identyczni (klon nie różnił sie niczym od orginału, jak dla mnie nie ma tu takiego rozgraniczenia, obaj byli tacy sami pod każdym względem), a w mniemaniu Angiera ważniejszy był ten który zbierał oklaski...
To z tym co napisałem, że jak jeden zbiera laury, to drugi też, to taka metafora, chodzi o to, że ten za kulisami może się czuć, jakby to On otrzymywał, bo w końcu to on, tylko że inny on.
Po przemyśleniu, to chyba dobrze, że się "uśmiercał", gdyby ciągle się tak "klonował", to zrobiłby się niezły tłok, a w końcu to nie były zwykłe klony tylko kompletne ee Angiery, więc jeden był zbędny i mógł się poświęcić, skoro każdy rozumiał nawzajem drugiego, to podzielali poglądy.