Wątek ludzi sceny przewija się w ogromnej ilości filmów amerykańskich. Dla Ameryki kino jest specyficzną religią, o której
mówić należy w połączeniu z duszą narodu. Taki jest ten film. Przedstawienie iluzjonistów jako bohaterów nie jest przypadkowe - branża wcale nie odległa. Dzięki temu zabiegowi,
widz nie jest, po raz kolejny, zamęczany oglądaniem życia aktorów na 365 sposobów. Dodatkowo, posłużenie się w filmie nazwiskami Tesla i Edison sugeruje, że obsesyjne pożądanie prestiżu nie jest wyłącznie udziałem aktorów w ścisłym słowa znaczeniu.
Poza tym trzeba pamiętać, że Edison nie był wynalazcą żarówki, lecz jako pierwszy ją opatentował.
Sami aktorzy mają obsesję na punkcie prestiżu. Cena jaką płacą za uprawianie sztuki jest utracenie własnej osobowości, jej wielokrotne zabijanie, gdy odgrywają kolejne postaci.
To jest ich osobista tragedia, której nie widzimy, bo rzecz jasna, wcale na nią nie patrzymy. Chcemy być oszukiwani.
Pięknie to ująłeś i nie zostaje mi nic więcej, jak tylko podpisać się pod tą wypowiedzią.
Ciekawe, że im bardziej aktorzy się podporządkowują reżyserom, tym bardziej grozi im zatracenie własnego wizerunku, natomiast na im mniej kompromisów są gotowi przystać, tym cięższe jest z nimi współżycie. Zresztą to chyba dotyczy każdej profesji i życia w ogóle - nie możesz żyć sam sobie, lecz część siebie poświęcić dla innych.