To ten rodzaj filmu, kiedy już po obejrzeniu zwiastuna, czy przeczytaniu krótkiego streszczenia i zerknięcia na obsadę, od razu wiemy, że nie stracimy czasu przy jego oglądaniu. Oto historia. Prezenter pogody (Nicolas Cage) prowadzi wyjątkowo puste życie. Jest znaną osobą, ale nie rozdaje autografów, za to regularnie obrywa żarciem z fast-food'ów od przypadkowych przechodniów. Ludzie kojarzą go ze złą pogodą. Ponadto bohater rozwiódł się z żoną, rzadko widuje dzieci. Dzieci są jednak jego nadzieją, bezskutecznie próbuje on nawiązać z nimi lepszy kontakt, aby nie zapamiętały go jako życiowego "losera". Mimo wiecznego pecha w życiu stara się naprawić błędy, pobłyskuje w nim chęć zmiany, ale z jakiegoś powodu jego trudne cechy charakteru stoją na przeszkodzie w znalezieniu szczęścia. Bardzo istotne są jego relacje z ojcem - sławnym pisarzem, uznanym człowiekiem i klasowym dżentelmenem (w tej roli jak zwykle oscarowy Michael Caine). "Jaki ojciec, taki syn"? Niezupełnie. Ojciec jednak pomaga mu znaleźć właściwą drogę, muszę przyznać, że słucha się jego rad z wielkim zainteresowaniem.
Nic tu nie podchodzi pod hollywoodzkie reguły. Efektem tego jest wyjątkowo nieprzewidywalna fabuła, każąca widzowi skupiać się przez ponad półtorej godziny. Jeśli nawet nie przekonają nikogo błyskotliwe dialogi i komiczno-dramatyczna historia, film uratuje mało oryginalna, ale jak zwykle przepiękna muzyka Hansa Zimmera i pozostające w pamięci zdjęcia. A zdjęcia obnażają amerykańską metropolię, ukazując jej brzydką, industrialną i pustą stronę. Zresztą jest to niezłe lustrzane odbicie pustego i szarego życia bohatera filmu. Warto to obejrzeć, bo ten film to taka gorzka pigułka, jednak ze słodkim posmakiem, tuż po jej przełknięciu.