A dobrze się zaczęło! Fajni aktorzy, trochę jajcarskich tekstów, niezłe efekty specjalne, no i wyglądało nawet w pewnym momencie, że głowny bohater bzyknie mamuśkę, co byłoby wręcz niebywałym rozwinięciem kompleksu Edypa. Ale nic z tego, szybko film zmienił się w typowo amerykańskie świecidełko z nawalankami i słabymi odniesieniami do klasyki s-f - Gwiezdnych wojen. Słabo wyszło, a jak się zaczęło czasoprzestrzenne love story, to ziew był juz na całego. Uciąłem komara i zbudziłem się na finał, gdzie wszyscy wszystkim po sto razy powtarzali, że kochają i są dumni, czyli typowe kino familijne dla umysłowo ociężałych. Jakby nie było tryliarda takich filmów, to pewnie byłbym zachwycony, ale ponieważ są ich pierdyliardy, to materiał się zmęczył i działa na mnie nasennie