Po zwiastunie filmu spodziewałam się w miarę lekkiej komedii z elementami dramatu, osadzonej w specyficznym klimacie Australijskiej dziury lat 50-tych. Cóż za nieporozumienie! Film niewiele wspólnego ma z komedią, razi groteskowością postaci, a w ostatniej ćwiartce raczy nas nadwyrężającą nerwy kulminacją nieszczęść. Jeśli widz spodziewa się na koniec jakiegoś rodzaju emocjonalnego katharsis, to również uprzejmie informuję, że spodziewać się może na próżno. Zemsta tytułowej bohaterki jest banalna, niewyszukana, a bilans kosztów, które ponosi na drodze jej osiągnięcia, wychodzi jej zdecydowanie na minus. Ale że źle jej było w Paryżu, to ma.
Jak dla mnie to ona nie planowała żadnej zemsty. Miała ledwo mętne pojęcie o tym, co się stało. Po prostu wróciła przez wzgląd na mamę i akcja sama się potoczyła. Sytuacje same w sobie są tu na tyle kuriozalne, że trudno nazywać całość naiwną:) I dla mnie film naprawdę miał coś w sobie, podobała mi się ta cała absurdalność. Jedynie ta główna intryga i ostatecznie finał pozostawał dla mnie czymś w efekcie nazbyt oczywistym.
Po zwiastun właśnie się spodziewałam tego o czym pisał założyciel tematu, ale po akcji SPOJLER umierania Teddiego w totalnie absurdalny sposób i po totalnie absurdalnej sielance, po której 'odetchnelam', że może już jakoś będzie z górki, nagle takie coś.... No i końcówka to już zupełnie nie pasowała tam... Ciężki, dziwny film...