"przekleństwa niewinności" to bodaj najsmutniejszy film jaki dotychczas widziałem, a przynajmniej jeden z takich, które w pewien sposób odbiły na mnie przykre piętno. historia co prawda nie jest wybitnie oryginalna, jednakże jest w niej coś tętniącego wyjątkowo żywym smutkiem. od samego początku trwania tego obrazu ma się wrażenie obecności śmierci, śmierci leniwie kroczącej w stronę głównych bohaterek, śmierci, która właściwie jest jakby "zaserwowana" specjalnie dla nich. przedziwne. doprawdy wzruszająca opowieść, wobec której nie sposób przejść obojętnie. refleksje nasuwają się same, ale wydaje mi się, że nie są one wcale najważniejsze w odbiorze tego dzieła. rzecz jasna warto nadmienić to, do czego może doprowadzić tego typu wychowanie, ale cała magia ukryta jest właśnie w tej piątce dziewcząt, o których rzeczywiście trudno jest zapomnieć. niby dziewczyny podobne do innych, niby, bo jednak są one zupełnie inne. soundtrack do filmu to strzał w dziesiątkę, świetnie dopasowane słowa, dźwięki, rytm, coś niesamowitego. zakończenie to dla mnie po prostu kwintesencja boleści okraszona sowitą dawką przygnębienia - bohaterki umierają, pozostaną jedynie gdzieś tam, w sferze wrażeń zmysłowych i wspomnień, nic jednak ich już nie zwróci. wszechświat i tak nadal będzie toczył się niewzruszony. a one przecież niczemu nie zawiniły... przekleństwa niewinności.