Co wolicie? Ja zdecydowanie preferuję książkę chociaż film też mnie zauroczył :)
Ja kocham to i to ;) Ale muszę przyznać, że obejżałam najpierw film, a potem się rzuciłam na książkę.
Ja najpierw obejrzałam film, po długim czasie przeczytałam książkę (z braku czasu trochę zwlekałam z przeczytaniem, u mnie to jednak aż 3 tomy) przy końcu zarwałam nockę i płakałam jak bóbr;) I na dokładke ponownie dla odświeżenia obejrzałam film;)
Zawsze będę twierdzić, że książka to inna jakość i wymiar i w przeważającej większości adaptacje nie dorównują papierowym pierwowzorom. Zwykle zderzenie naszej, wyobrażonej wizji skonfrontowane z wizualną wersją reżysera okazuje się brutalnym wstrząsem i często gęsto kończy się profanacją książki.
Jednak "Przeminęło z wiatrem" to jeden z nielicznych wyjątków,w których zarówno książka jak i jej adaptacja stanowią wspólnie dopełniającą sie całość.
A po roli Scarlett zakochałam się w Vivien Leigh. Zaczęłam oglądać resztę filmów z jej udziałem ( chociaż nie są zbyt dostępne) i ostrzę sobie zęby na przeczytanie jej biografii;)
Film. W książce jest o wiele za dużo, nudnych nic niewnoszących podręcznikowych fragmentów, które ciągną się przez pół rozdziału i tylko irytują, bo rozwlekają akcję... Chociaż jedno trzeba przyznać: postacie wyszły lepiej w powieści.
Uważam odwrotnie :) Bardzo podobała mi sie ksiażka i przeczytałam ją zanim obejrzałam film. Zresztą, do tej pory jestem nią na tyle zafascynowana,że kupiłam własny egzemplarz i nie pozwalam nikomu czytać, żeby był niezniszczony :) Ale nieważne, bo chodzi o to, że tak jak mówisz, postacie są dużo lepsze w książce. W filmie nie mają takiego uroku, są trochę bezpłciowi, przede wszystkim dlatego, że to "myśli i rozważania" Scarlett zawarte w książce tworzyły pełny obraz jej charakteru.
Film również jest bardzo fajny, szczególnie jeśli ktoś chce "uzupełnić" obraz, który stworzyła jego wyobraźnia podczas czytania lub popatrzeć na fajnych aktorów :)
Natomiast co do tych fragmentów, które uważasz za nudne, to przecież one poniekąd tworzą pełny obraz ówczesnej rzeczywistości, pozwalają zrozumieć postępowanie i uczucia ludzi żyjących w tamtych czasach i w tamtym środowisku. Te wszystkie konwenanse- serio cie to nie zaciekawiło? :)
Może trochę, ale po prostu było ich za dużo, zajmowały stanowczo za dużo miejsca i miały złą formę. Takie rzeczy powinno wplatać się w akcję. Powinno się je umieszczać w dialogach, dodawać krótkie wyjaśnienia, od czasu do czasu można dać jakiś obszerniejszy opis w formie "narracji strumieniowej" jak ja to nazywam. Kłopot w tym, że w tej książce taka forma przestawiana dominowała. Czasem ciągnęła się przez 5 stron i więcej, a ja miałam wrażenie, że czytam podręcznik, nie powieść. To zwyczajnie nużyło i przytłaczało. Co więcej przy końcu miałam dziwne wrażenie, że takich fragmentów było więcej niż akcji właściwej... A tak być nie powinno.
Hm, przyznam, że faktycznie czasem opisy były trochę przydługie,ale może to kwestia tego, że czytałam najpierw książkę, więc nie wiedziałam,co się wydarzy i te opisy jakoś tak mi przemknęły i po prostu nie zwróciłam aż tak uwagi na to:) Ale książka i tak lepsza od filmu :D
obejrzałam film i przeczytałam książkę, trudno porównywać po prostu wspaniałość na całej linii, polecam też książki "Rhett Butler" Donald McCaig i "Scarlett" Aleksandra Ripley i przeczytajcie , nie porównujcie z Margaret Mitchell, po prostu jeżeli kochacie 'Przeminęło z wiatrem " to trzeba to przeczytać, by mieć cały ogląd na ich fascynującą miłość