Koncepcja multiświatów zostaje w filmie podważona, ponieważ istnieje tu tylko jedna linia czasowa, którą widz jako obserwator podąża za głównym bohaterem. Pan Robertson, to alegoria Boga, rzec jasna obsadzonego w czasie, bo jak go inaczej zobrazować. Wniosek? Nie da się zmienić linii czasu, bo ona już się zdarzyła, Bóg zaś widzi wszystko wymalowane naraz na dwuwymiarowej tablicy (patrz kartka, którą dostaje pod koniec filmu bohater).
Podsumowując.
Ta koncepcja czasu bardziej mi odpowiada niż multiświat, jest prosta, przystępna dla widza i logiczna.
"i logiczna"
Nie rozśmieszaj mnie. Co jest logicznego w scenie, gdy mamy bohatera potrojonego (w trzech postaciach fizycznych), ale podobno będącego zarazem jedną i tą samą osobą? Podróże w czasie żywych organizmów są nielogiczne z zasady. W wypadku żywej istoty strzałka czasu nie jest odwracalna tak jak (przynajmniej teoretycznie) w przypadku elektronów.