To chyba pierwszy typowo-babski film od DC i tego dokładnie się spodziewałem. Podprogowo opowiada właśnie o relacjach damsko-męskich, a więc o tytułowej emancypacji, podkreślając przy tym społeczną poprawność, która - wiadomo - w USA zawsze bierze górę. Czyli, że film powstał we właściwym miejscu, o właściwym czasie. Ewan McGregor odwalił kawał niezłej roboty jako czarny charakter, Margot Robbie wydaje się - mimo wszystko - mniej szalona niż w Legionie Samobójców, Czarny Kanarek i scena z krzykiem - niepotrzebne (obniżyły moją ocenę o jedno oczko). No i gdzie Batman? Jeszcze go wtedy w uniwersum nie było czy jak? Ogólnie "meh".