Mój pierwszy film Tarantino, w masowej opinii uważany chyba za najlepszy, ale ja wolę się przekonać po zapoznaniu się szerzej z jego filmografią. Co warto zauważyć - nie jest ona zbyt bogata, a i tak potrafił kilkoma tytułami zrobić z dupy Hollywood Wielką Schizmę, lub jesień średniowiecza jak kto woli.
Po pierwsze uwielbiam fabułę segmentową, która rozłożona niczym puzzle pod koniec układa się w logiczną całość.
Po drugie - Klimat - zwykle mówi się, że muzyka odgrywa czołową rolę w budowaniu klimatu. Tutaj muzyka ma charakter drugo-, by nie powiedzieć trzeciorzędny jak dla mnie. Klimat tworzą aktorzy jedni lepiej drudzy mniej znani. Spisali się na medal. W tym filmie nikt nie gra swojej postaci, tylko nią jest. Tarantino miał nosa.
Po trzecie - wulgaryzmy i przemoc ukazane z lekkim przymrużeniem oka w postaci tekstów poświęconych filozoficznym dywagacjom na temat różnych... rzeczy ;). Co do eksploatowania językiem ulicy jestem zwolennikiem stosowania jej z umiarem, przez co polskie komedie gangsterskie wylewają wulgaryzmami robiąc z filmu nieapetyczne gówno.
W "Pulp Fiction" nikt się do tej tezy nie stosuje, ale trzeba mieć raz talent do wytworzenia odpowiedniego klimatu, dwa sposób na to, aby to co przeciętnemu widzowi na przykład mi przeszkadza, przeszkadzać przestało. Ten film obejrzę na pewno nie raz. Pomimo 2 i pół godziny zleciało jak z bicza strzelił.
Jak dla mnie życiowa rola Samuela L. Jacksona.
A okładka.... hmmm... teraz już wiem, czemu na okładce musi być akurat Thurman i czemu widać jej stopy, zakryte butami, ale widać. I czemu "wątek" o "niewyjaśnionym masażu stóp żony Wallace'a" teraz wydał mi się dziwnie zrozumiały ;).
Pozdrawiam!