A do tego dodatkowo przyzwoita ekranizacja świetnej powieści Stendhala.
Różnice z oryginałem: film rozpoczyna się w momencie powrotu Fabrycego do Parmy z studiów w Neapolu. Zupełnie pominięto cały wątek kariery duszpasterskiej del Dongo, która miała wpływ na przebieg oryginalnej fabuły. Nie przedstawiono też jednej z najsłynniejszych scen całej książki, czyli opisu Bitwy pod Waterloo. Ale przewija się ona w czasie filmu, i to zdecydowanie na plus, ponieważ to znamienity fakt dla życia Fabrycego. Pozmieniano też kolejność wydarzeń (ale na potrzeby dzieła filmowego jest to zrozumiałe; historia jest przez to bardziej spójna i przystępniejsza w odbiorze), wprowadzono nową scenę poznania Fabrycego z Kleilą, usunięto kilka drugoplanowych postaci i motywów, szczególnie zawiłej polityki, która mierziła lekturę. Skupiono się przede wszystkim na tym, co stanowi piękno powieści Stendhala, czyli miłości mademoislle Conti i monsignore del Dongo.
Piękne charakteryzacje, kostiumy, zdjęcia, aktorstwo, dziś może lekko trącące teatralnością, ale nadające tym więcej ognia i żaru historii. Cudowny Philip w roli Fabrycego, piękna Renee Faure jako Kleila. Film w pełni namiętny, ognisty, przepełniony szaleństwem oraz dążeniem do największego szczęścia, miłości. Szkoda, że nie w kolorze, szkoda, że okrojony z fabuły. Chciałoby się, aby trwało to co najmniej kolejne 3 godziny...