Mnie przeszkadza. Jeżeli autor mądrze przekleństw używa, to nie mam nic przeciwko (chociażby taki Sapkowski czy "Zagubiona dusza"). Jednak nie razy już się przekonałam, że przez ilość wulgaryzmów próbuje się odwrócić uwagę widza albo naiwnie sądzi, że wystarczy powtarzanie synonimów do córy Koryntu, żeby widza rozbawić.
PIXAR, Bareja, seria o żandarmie, "M.A.S.H.", "Rejs", "Latający cyrk Monty Pythona", "Allo, allo!", seria o Don Camillo - tam nie trzeba było bluzgów, by widz się pokładał ze śmiechu.
Pozdrowienia i niech kisiel orzechowy będzie z Wami ^^
Pytanie z dupy.
Czy istnieje anglojęzyczna komedia bez słowa "f*ck"? (Jeśli czytający to
pytanie odpowiada sobie w myślach: "tak", to w 98% ogląda on filmy w
telewizji gdzie jest ono zastępowane słynnym "terefere")
Przekleństwa są częścią życia codziennego a tym samym zabawnych sytuacji.
p.s Polecam oglądanie filmów zagranicznych bez lektora, a z napisami,
A najbardziej żenujące jest, że największe smiechy na sali są wtedy, gdy aktor/ka rzuca mięsem. Wczoraj, na żenującej "Randce w ciemno" było tak non stop. A faktycznie śmieszne sceny (były w tym dziele aż dwie) publika przemilczała.
Ale myli się niejaki H2o, że rzucanie mięsem to "częśc codziennego życia", jeśli rozumie przez to, ze klnięcie jest zabawne.
Rzucanie mięsem, to tylko metoda tumanów i analfabetów na wyrażenie swoich emocji (bo inaczej nie potrafią). Ale czy tumany i nieuki mają dyktowac nam, co jest normą językową???