Kliniczny przykład, jak z niezłych składników zrobić kompletnie nieudany produkt końcowy. Mamy niezłych aktorów, a nawet dwie gwiazdy (niestety, obecnie trochę wyblakłe), niezłe lokacje, klimatyczne zdjęcia, niezłą muzykę, niezłego i doświadczonego reżysera oraz, co najważniejsze, niezły zamysł fabularny. Co z tego, kiedy ten koktajl okazał się całkowicie niestrawny! Reżyser/scenarzysta wziął do pomocy absolutnie niedoświadczoną scenarzystkę i wspólnie upichcili coś zdecydowanie nieudanego. Pomysł był, jak wspomniałem wcześniej, niezły, ale wypełnienie go fabułą totalnie zawiodło. Film jest pozbawiony energii, chwilami wręcz nudny, nie angażuje emocjonalnie i chwilami (całkiem długimi) po prostu przynudza. O montażu można jedynie powiedzieć, że istnieje, a umiejętności montażystów ograniczają się do cięcia i sklejania kawałków taśmy w miarę prawidłowej kolejności.
Szkoda, bo biorąc pod uwagę skromny jak na amerykańskie warunki budżet, mogłoby to być naprawdę udane kino. A tak mamy zimny kotlet z w miarę prawidłowym spisem ingrediencji, jednak przyrządzony w sposób nie do przyjęcia dla miłośników dobrej kuchni.
Ocena "4" wynika wyłącznie z miłości oglądającego do wszelkiej maści dystopii, jednak nawet najgorętsze uczucie nie może zaburzać prawidłowego odbioru końcowego produktu.