Residenty lecą po równi pochyłej: każda następna część jest coraz gorsza i posiada coraz mniejszą dawkę sensownej fabuły. Jedynka była niezła, dwójka i trójka to średniaki, ale Afterlife to w zasadzie tylko efekty ze szczątkami fabuły. Najbardziej wkurza mnie to, że z każdym residentem jest coraz bardziej namieszane i nawet nie próbuje się zachować jakiejś spójności pomiędzy kolejnymi częściami serii. W poprzedniej części wymyślono, że świat zamienił się w pustynię, w tej zaś niczego takiego zaobserwować nie można; reżyser postanowił to olać, więc widzowie niech najlepiej zapomną co było w trójce. Płonące Los Angeles wygląda jakby tam epidemia dopiero co wybuchła, zaś jeśli trzymać się serii, to od rozprzestrzenienia się zarazy minęły bodajże 3 lata (lub 5, już dokładnie nie pamiętam jak mówiono w trójce). Klony Alice zostały zabite w pierwszych minutach, bo najwyraźniej nikt nie miał pomysłu co począć z beznadziejnym pomysłem z poprzedniej części. Retrybucji jeszcze nie widziałem, ale słyszałem, że rodzeństwo Redfieldów w niej się nie pojawia (swoją drogą cóż za cudowny zbieg okoliczności, że się spotkali w LA), czyli podobnie jak w trójce, w której zabrakło Jill i dziewczynki, mamy motyw ze znikającymi bohaterami. Pojawienie się oprycha z gigantyczną siekierą czy tam młotem, też nie zostało wytłumaczone. Może znając gry wiedziałbym na jego temat więcej, ale film to osobne dzieło i wypadałoby wyjaśnić co to za cholerstwo i skąd się wzięło. Tak samo jak biegające zombiaki z roztwierającymi się gębami, zero wyjaśnienia. Jeśli nie ma nic ciekawszego, to można obejrzeć, ale bez nastawiania się na cokolwiek, oprócz niezbyt porywającej rozwałki.