Już po raz czwarty z kolei załamuję ręce nad kolejnym wprowadzeniem do filmu z tytułem "Resident Evil" jednej z najbardziej kiczowatych postaci, jakie widziałem na dużym i małym ekranie. Kiedy to się wreszcie, kurde, skończy?

Alice jest jak dla mnie postacią kompletnie nieudaną i sztampową - to superwoman, którą obmyślono i zagrano tak, jakby twórcy filmu i aktorka mieli w zamiarze sparodiować Rambo albo Stevena Seagala. Gdy wszyscy mają z przemiłymi zombiakami jakieś kłopoty, Alice po prostu wpada, jak ten Terminator, i sprząta. Nawet powieką nie mrugnie, gdy sytuacja przyprawia wyszkolonych komandosów o zgryzotę (RE), gołymi rękami rozprawia się z Nemezisem (REA), potem jeszcze robi za niezłomnego i niewzruszonego przywódcę w zdewastowanym świecie... na litość Boską, toż to plejada kretynizmu!

Mało tego - nie dość, że taka superwoman jest sama w sobie głupia jak but, to jeszcze na dodatek skutecznie niszczy klimat. I tak jest go bardzo niewiele w poszczególnych filmach z serii, jako że z horroru zrobiono tutaj zwykłą rąbankę, zaś postać Alice rujnuje te resztki klimatu, jakich jeszcze można się dopatrzyć. Czego tu się bać, skoro nasza superwoman nas obroni?

No i tak się to ciągnie - kompletnie beznadziejna postać, będąca kwintesencją głupoty i kiczu, jest już po raz czwarty wprowadzana do filmu, jak gdyby twórcom się wydawało, że genialni byli, budując taki pokraczny twór, pasujący może do filmów klasy C made in Hollywood, ale na pewno nie do horroru, jakim filmowy RE powinien być, a jakim nie jest już od dawna. I nie będzie, skoro odpowiedzialni za to ludzie ubzdurali sobie, że kolejne tępawe rąbanki z coraz durniejszą fabułą oraz powracającą jak senny koszmar kiczowatą postacią Alice, to jest właściwa droga. A niech ich diabli wezmą.