Tak jak się spodziewałem po średniej drugiej części serii, trzeci Resident nie jest czymś niezwykłym. Z serią gier konsolowych ten film wiąże tylko tytuł, zombie oraz postaci Carlosa i Claire. W dodatku nie poświęcono im praktycznie żadnej uwagi. Po prostu są. Film z dobrego horroru (RE1) zamienił się w oklepany, kiepski amerykański film akcji. Kompletnie nierealny i tandetny. Takie fakty jak "cały świat opanowany przez zombie" zostały potraktowane, jakby nie miały znaczenia. Na świecie powinno być teoretycznie około 6 miliardów zombie, ale w filmie jest jakaś marna grupka nieumarłych, którzy nawet nie potrafią przebić się przez siatkę ogradzającą bazę wojskową. Dodatkowo myślące zombie przypominają mi jakże absurdalny film "Ziemia żywych trupów". Kwestie pokazujące, że zobie bez jedzenia mogą żyć przez dziesiątki lat uważam za totalny kretynizm. Atak sklonowanych zombie pod koniec filmu, gdzie Alice wycina dwóch zombiaków, a reszta zjada ocalałych jest po prostu żenująca. Dodatkowo klonowanie Alice też nie jest jakieś zbyt rajcujące. Sama chce wybić wszystkie zombie, czy jak?
Film jest praktycznie nierealny. Świetny "28 weeks later" pokazał, że można zrobić trzymający w napięciu i realistyczny film o zombie. "28 weeks later" był całkowicie spójny. Nic nie działo się bez przyczyny i było wyważone. Dlaczego ten film nie mógł taki być? Przecież sama gra (pierwowzór) oferowała masę wciągających zwrotów akcji. Jak możnabyło (po raz kolejny z resztą) spartaczyć taki dobry marteriał? Jestem wielkim fanem serii RE na konsole i w prost rozpaczam nad tym, co oni zrobili mojej ukochanej grze... RE: Zagłada klasuje się na równi ekranizacji gier autorstwa partacza Uwe Boll'a. Chociaż dobrze, że nie dodali postaci Leona, bo takiej profanacji bym nie zniósł.
I tak pewnie zobaczymy jeszcze RE: Demolition albo RE: Ressurection :(
Pozdrawiam fanów serii gier RE.