Koniec pierwszej części był bardzo dobry i bardzo otwarty. Tylko czekałem na to, jak rozwinie się historia Alice, która wychodząc z laboratorium spotkała się z opuszczonym i zdewastowanym miastem - zupełnie jak w drugiej i trzeciej części słynnej gry. Kolejny raz poszedłem do kina. Ponownie nie czułem się zawiedziony, chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że zamiast w surowość, Paul W.S. Anderson poszedł w silikonowe efekciarstwo. Fakt, że tym razem nie reżyserował filmu, nie zmienia tego, że jest on odpowiedzialny za scenariusz i wizję. Projekt "Nemesis" wygląda jak plastikowy stwór, a niejaka Jill Valentine grana przez aktorkę o imieniu Sienna Guillory skutecznie psuje poważny nastrój swoją grą aktorską lub płytką rolą jaką przyszło jej grać. Wygląda jak Lara Croft z "Tomb Raider" - to taka policjantka o figurze modelki i charakterze morderczego żołnierza. Scena, w której wchodzi do komisariatu Policji i strzela żywym trupom w głowy jest tyle śmieszna, co debilna. Lepiej byłoby dla widza, gdyby została pożarta już na początku projekcji.
Film jest efektowny, pełen akcji, dobrych elementów znanych z fabuły gry, muzyki pasującej do wydarzeń. Nie da się jednak bronić go jako tworu artystycznego. Trzeba sobie od razu powiedzieć, że większość adaptacji gier komputerowych nie ma na celu uzyskania nagród filmowych, ale połączenie klimatu gry z kinowym efekciarstwem. Jeżeli przy tym wszystkim uda się zadowolić fanów i stworzyć coś, co nie jest reklamówką i fabularną mielizną, jest już dobrze. "Resident Evil: Apokalipsa" trzyma się gdzieś na pograniczu kiczu i niezłego horroru s-f. Mnie, jako fana gry zadowala. Zadowala mnie też, jako fana filmów podobnego gatunku. Najbardziej przypomina mi inną produkcję Paula W.S. Andersona - "Soldier". Oczekiwałem klimatu podobnego do pierwszej części, ale nieco się zawiodłem. Przed kamerą stanął jakiś debiutant, za to na ekranie możemy oglądać kilka znanych twarzy. Oprócz Mili Jovovich grają Oded Fehr - znany głównie z serii "Mumia", czarnoskóry Mike Epps i Iian Glain - w roli złego naukowca ("szalony naukowiec" jest już określeniem oklepanym). Wszystkie trzy postacie występują w następnej części filmu. Dobra gra aktorska może tylko pomóc filmowi, który ryzykuje przez swoje efekciarstwo renomę produkcji kiczowatej. Kolejny raz zakończenie zaskakuje potrójnym dnem i pozostawia widza w ciekawości, którą ma zaspokoić następna część. Zakończenia są na pewno najlepszą cechą kinowej serii "Resident Evil".