Intensywny sezon grzewczy przed Oskarami wciąż trwa, więc nie pozostaje nic innego, jak równolegle dokładać kolejne nowości do pieca.
Richard Jewell nie jest produkcją, która była intensywnie przed amerykańskim wyścigiem na rodzimym podwórku promowana plus za kinem Eastwooda nie za często przepadam, toteż z niewielką wiedzą na tenże seans się wybrałam. Zamknięcie się na informacje filmowe i około-filmowe raz jeszcze okazało się dobrym rozwiązaniem, szczególnie w momentach, w których zaskakiwała mnie obecność aktorów tam występujących (Olivio i Samie, mówię tu o was, kochani).
Abstrahując już od średniego na jeża zaznajomienia się z fabułą, Richard Jewell okazał się dziełem całkiem bezpretensjonalnym, utrzymanym w ryzach i sprawnie wyważonym (poprzez techniczne zagrywki Pana Clinta - spokojne, kreowane na ala dokumentalne kadry czy zbliżenia na świetnie wykreowane i zagrane postacie). Clintwood wciąż także zaskakuje swoim niezmiennie przemyślanym upychaniem pstrokatych amerykańskich flag, gdzie tylko się da - serio, jego kreatywność w tym aspekcie budzić może niemałe uznanie. W każdym razie doceniam, nawet na nerce - tej przy pasie, nie w ciałku - udało się umieścić tę cudną grafikę, chyba nawet w delikatnym brokacie zanurzoną.
Głównym i najciekawszym filarem jest nie fabuła - choć tę ogląda się z satysfakcją, pomimo przewidywalnej linii i paru męczących scen (absurdalność postaci, w którą wciela się Jon Hamm) - a aktorstwo. Od Paula Waltera Hausera wcielającego się w postać tytułową (zręcznie zagraną na tonach spokojnych, niezręcznościach i nieporadnościach fizycznych), przez Kathy Bates (nominowaną zresztą do Oskara za to przedstawienie; Kathy jest sympatyczna, empatyczna, dobrze balansująca pomiędzy skrajnymi emocjami, ale nie wywołuje większych emocji. Zagrana precyzyjnie, ale niezapadająca w pamięć), po Sama Rockwella (który jest raz jeszcze charyzmatycznym i zawadiackim Samem Rockwellem) oraz - dla mnie - perełkę "Eastwoodowskiej" produkcji - Olivię Wilde. Wilde wciela się tutaj w postać bezczelnej, dreptającej sobie dynamicznie po trupach do celu, dziennikarki, która przytłoczona wydarzeniami pozwalającymi jej na szaleństwa pierwszookładkowe, gubi gdzieś po drodze swoje dziennikarskie lejce. Postać to często irytująca, drażniąca i niezbyt sympatyczna, chaotyczna, głośna, wybuchowa jak Wezuwiusz i szalona jak tornado - przez to jeszcze bardziej ją lubię.
Jewell to kino przystępne, opowiadające o pewnym ataku terrorystycznym, który miał w sobie zaskakujące - choć przy bliższym spojrzeniu wcale nie wzbudzające aż takiego zdziwienia - skutki. Historia z życia człowieka, dla którego nic nie liczyło się bardziej od szacunku do drugiego człowieka, rozumienia prawa i działania według ściśle określonych instrukcji. Kino świetnie zagrane - nie wżerające się jednak w łepetynę na dłużej.
https://www.facebook.com/czarnawolgaawniejdziewczyna/