Oglądałam to, lata temu, w kinie. Jak rzadko kiedy, z całą rodziną. Miałam ze 12 lat. Oczywista, zachwycił mnie Rickman. Nie miałam pojęcia, co to za aktor.
Film, na tamte czasy, był przebojem. A oglądanie w kinie, miało swój klimat. Mnie nie "powalił" z zachwytu, ale rola Rickmana, była diamentem.
Teraz, po wielu latach, ogląda się to wszystko, dość zabawnie. Rola Costnera, jest żadna. Ot, poczciwina, żyjący bezrefleksyjnie, wrócił z "nawracania" zarzynaniem. I uznał, że będzie dalej zarzynał, z zemsty - bo że jemu zabito tatusia, to zło, a że on zarzynał, to - spoko. No i grabi, by przypodobać się ludowi. Jest cała klasyka - czyli "wesoła drużyna" - w dość miałkim wydaniu. Oglądanie dla sentymentów. Ale, przede wszystkim, dla Rickmana, który z najdrobniejszej scenki, potrafił zrobić majstersztyk.