Nie wiem jak wy, ale ja wyczułem trochę walkę reżysera z producentami. Chodzi mi o to, że reżyser
chciał z tego zrobić coś surowszego jak oryginalny RoboCop, ale nie pozwalali mu na to
producenci. Co chyba najlepiej oddaje to że w większości RoboCop używał naboi paraliżujących niż
prawdziwych.
Akurat pociski paraliżujące mają sporo sensu. Wydaje mi się, że ułagodzenie tkwi nie w śmierci na ekranie, ale w tym jak jest ona serwowana. Nawet cały dramatyzm człowieka zamkniętego w ciele maszyny łyka się dość łatwo, mimo, że jest go tu znacznie więcej niż w oryginale. Tak czy siak, film jest solidny, nie ma dziur fabularnych i należy mu się za to pochwała. Na pewno jeszcze chętnie do niego wrócę z raz czy dwa.