Inne spojrzenie na blaszanego glinę, tym razem przez pryzmat człowieczeństwa, bycia ojcem i mężem i przede wszystkim, zwykłym facetem. Padilha nie próbuje zniszczyć legendy Verhoevena, nie staje w nim w szranki, raczej chyli ku niemu czoła i robi film po swojemu, jedynie mrugając do widza okiem(powrót do koloru srebrnego, main theme ze starego RoboCopa). I wychodzi mu to naprawdę dobrze. RoboCop świetnie wpisuje się w konwencje świata przedstawionego, w którym rządzi przede wszystkim chęć zysku - robo glina jako marka, nie symbol. Wszystko to jest nakręcane agresywną polityką zbrojną USA oraz szalonymi występami Novaka - wypaczonego prezentera telewizji. Brazylijski reżyser nie stawi na akcję, a na budowanie świata przedstawionego, relacje międzyludzkie oraz delikatnie na dramat egzystencjalny głównego bohatera oraz jego traumę. Scen akcji jest niewiele, ale mają one pazura i bronią się one owocnie, mimo iż nie są pełne posoki i flaków z kategorii R. Okazuje się, że film nie ucierpiał aż tak bardzo bez kategorii wiekowej dla dorosłych. Być może reżyser nieco pogubił się w budowaniu legendy oldskulowego saj faj, za dużo miał do ogarnięcia, być może chciał wgryźć się w każdy temat równie głęboko i za dużo chciał upchnąć w jednym filmie: śmierć Alexa, polityka USA, powstanie RoboCopa, poszukiwanie zabójców, gra prowadzona przez Sellarsa, wprowadzenie czynnika ludzkiego na ulicę Stanów Zjednoczonych itd. Wszystko to odbyło się kosztem scen akcji, na które czekam w sequelu, który powstać po prostu musi, bo ewidentnie widać, że jest to przygotowanie pod nową serię. Wierzyłem w ten film i się nie zawiodłem.