Stallone naprawdę mi tym filmem zaimponował. Powroty do serii filmowych po latach
prawie nigdy nie wypalają (Indiana Jones IV, Terminator IV, na upartego nawet Ojciec
Chrzestny III) a i 60 letni aktor grający boksera naraża się na śmieszność. Wybrnął jednak z
tego zaskakująco rzetelną reżyserią (co jak na człowieka który potem wyreżyserował takie
"dzieło" jak Niezniszczalni jest wyczynem) oraz wyjątkowo dobrym aktorstwem. Oparł się
także pokusie zakończenia serii zwycięstwem Rocky'ego co byłoby już kompletnie
nierealistyczne i najzwyczajniej głupie.
Krótko mówiąc: szacun dla Sly'a