Film jest oczywiście znakomicie zrobiony technicznie, sceny samochodowe zdumiewają.
Ale niewiele widziałem tak agresywnych i brutalnych filmów - bo w "Roninie" przemoc nie jest ujęta w żaden cudzysłów, jest kręcona "na serio" (ci ginący przypadkowo ludzie chociażby). Ten brutalizm jest podkreślony "głównymi bohaterami": Reno i de Niro automatycznie wzbudzają sympatię i jakby usprawiedliwiają przemoc. Wyjątkowa perfidia, czy zamierzona? Dla mnie ten film jest wręcz chamską manifestacją braku jakiejkolwiek etyki w "głównym nurcie" kina USA. Wszystko dla kasy i adrenaliny - mówiąc chamsko. Proszę też zwrocić uwagę na jedno: autorzy nikogo nie chcą urazić - negatywny bohater jest z IRA miby, ale jest odszczepieńcem tejże IRA. Czyli klasyczny terrorysta, któremu należy dokopać - owoc propagandy USA.
Kto patrzy na ten film jak na niewinną rozrywkę, jest ofiarą amerykańskiego prania mózgów: pozwala sobie zamulić rozum sloganami - z pozoru niewinnymi.
No i oczywiście na koniec główny bohater okazuje się agentem CIA, która czuwa nad światem :)
Kiedyś Rzym sponsorował artystów, żeby rzeźbili posągi Cezara, teraz to samo robią Stany z filmowcami.
Chamsko upraszczam, lecz o to przecież chodzi, prawda? :)