W połowie filmu wyszedłem z kina. Teściowa Le Prince'a doprowadzila mnie w tym filmie do furii.
Sarah Whitley bardzo slabo zagrała tą role - byla zbyt sztuczna moim zdaniem. Plus za dzwięk.
Daj spokój. Może trochę przegadany i mało akcji ale ani przez chwile mnie nie nudził :)
Mogę powiedzieć, że to ostatni tak dobry film :( wszystko nakręcone potem to już tylko komercja
Zgadzam się niestety. Ostatni porządny, artystyczny film, poruszający do tego oryginalne tematy, jednak unikając przy tym łopatologii. Dialogi były naturalne, muzyka piękna, a aktorstwo też nie najgorsze. Harriet Hartley jako Śmiejąca się kobieta doskonale oddała złożoność i dualizm granej przez siebie postaci. Ale i tak najlepsze było zakończenie. Piwo temu komu nie opadła szczęka przy tym zwrocie akcji.
Rozumiem, że mogło Panom brakować akcji, ale muszę przyznać, że mnie ten film oczarował. Teściowa Le Prince'a, nieco irytująca - fakt, ale wg mnie miała taka właśnie być z założenia. Tak samo Sarah Whitley nie była sztuczna, to rys jej postaci - pretensjonalna panienka. Nic tu nie było przypadkowe! Głębokie studium psychologiczne bohaterów, granie na emocjach widza i mimo braku akcji, świetny jej zwrot ;-) Przy tym niezwykła ścieżka dźwiękowa, która będzie towarzyszyła mi zapewne przez najbliższe tygodnie. Faktycznie trzeba by się głębiej zastanowić czy kino od czasów tej produkcji spłodziło coś bardziej wartościowego.