Fabuły w tym filmie niewiele, ale to co zwraca uwagę, zwłaszcza męskiej części publiczności (chociaż przypuszczam, że i damskiej również), to przepiękna młodziutka i niesamowicie szczupła Amanda Bynes, która przez większą część filmu paraduje przed kamerą w miniaturowym bikini. A że czyni to z ogromną swobodą i brakiem jakiegolwiek skrępowania czy zażenowania oznacza bez wątpienia, że musi czuć się znakomicie w swoim ciele. Zresztą mając tak szczupłe ciało chyba ma świadomość swoich atutów. Ogromny szacunek i gratulacje dla reżysera właśnie za to. Randal Kleiser z mizernego scenariusza potrafił wykrzesić film, w którym główna rola kobieca sprawia szybsze bicie serca, bo czy może być coś przyjemniejszego do oglądania niż piękna kobieta w dodatku skąpo odziana, ulokowana w cudownej karaibskiej scenerii? Amanda Bynes wprost emanuje seksapilem, a jej półnagie ciało stanowi prawdziwą ucztę dla oczu widza przez niemalże całe 87 minut filmu.