piękny, delikatny, a te zdeformowane, niesamowite monstra [przecież wizytówka Miyazakiego], a ten strach na wróble, który mógł się nie zamieniać w księcia z trwałą ondulacją co prawda, ale czymże byłaby baśń bez takiego zakończenia?
Do samego filmu nie śmiem się przyczepić nawet, zbyt wielki sentyment we mnie trwa dla Mistrza :] Ale dubbing! Mateczko przenajświętsza, toż to śmiech i kpina jakaś. Jedynie Calcifer brzmiał swojsko z polskim głosem. Tyle, tyle, e, le.