Po obejrzeniu "Za Wszelką Cenę", nie myślałem że Eastwood jest w stanie nakręcić film równie mocno grający na emocjach. A jednak się myliłem.
SPOILER!
Przez prawie cały film mamy pewność że to Dave zamordował Katie. Ja właściwie większość czasu czekałem na 'dokończenie' historii z baru, która w jakiś sposób uzasadniłaby morderstwo i powiązała zaginiony pistolet, młodego Harrisa i dalszą historię Dave'a (co mogło go pchnąć do tak strasznego czynu, albo jaką odegrał w nim rolę?).
Przez większość filmu współczułem Dave'owi, ale jednocześnie odczuwałem do niego wstręt (jak i część bohaterów w filmie), wiedząc że nic nie tłumaczy morderstwa (i to córki przyjaciela). "Trzymałem" stronę Jimmiego... cała sytuacja pod koniec została odwrócona o 180 stopni.
Jimmy okazał się zwykłą szumowiną, a Dave niewinną, dobrą osobą, odrzuconą przez społeczeństwo.
Tytuł odbieram w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze przyczyną większości/wielu tragedii, są niedomówienia i brak szczerości między ludźmi (a fakty ukrywają dla własnej wygody).
Po drugie wiele tragedii jest ukrywanych w 'rzece tajemnic': tzn, wiele osób tłumaczy sobie własne przewinienia w taki sposób, aby jak najmniej ich samych to dotknęło... wytłumaczą sobie wszystko tak, aby pozostawić czyste 'sumienie'.
Najciekawszą stroną filmu jest właśnie motyw odtrącenia w społeczeństwie. Mimo tragedii Dave'a już od początku mamy go za 'świra', oszołoma, i jest dla wszystkich dość odpychający. A nawet wzbudza jakiś tam strach- wystarczą drobne okoliczności, sugestia, i na miejscu go osądzamy (ja byłem 100% pewny że to on). Każdy myśli tylko o sobie, a niewygodne myśli (jak te o Dave'ie- szczególnie ze strony jego 'przyjaciół') są na miejscu odrzucane.
Zero współczucia, poczucia winy (to też jest na miejscu odrzucane), tolerancji.
Słabsze jednostki są odrzucone od społeczeństwa (i skazane na porażkę), a silniejsze triumfują (co widać w końcówce).
Po śmierci córki Jimmiego ten wpada w wielką rozpacz. Kiedy okazuje się że zamordował niewinnego kumpla (zresztą co to za kumpel)- tylko przez chwilę go to obchodzi- przecież to go nie dotyczy.
Im silniejsze tym mniej wartościowe moralnie...
Jimmy błyszczy na tle społeczeństwa (przeciwsłoneczne okulary, promienie słońca, arogancki uśmiech, kumple i szczęśliwa żona [ten jej wcześniejszy monolog... jakby miał symbolizować społeczny egoizm- mówiła tam o władzy i karierze męża, a nie o opiece nad dziećmi])- jakby był aprobowany przez resztę.
Nieszczęśliwa żona zostaje samotna, wystraszona, 'odtrącona', nikogo nie obchodzi.
Nie wiem jak rozumieć gest Seana. Czy chodziło mu o to, że się do niego dobierze, czy był to gest odpuszczenia przyjacielowi (po minie miałem takie wrażenie...). Szczególnie że Jimmy niezbyt się nim przejął.
Jest dosyć późno, dopiero co obejrzałem film... a jak to u Clinta temat nie jest prosty do zrozumienia, a co dopiero do przełożenia na słowa. Piszę dość szybko i nie chce mi się na nowo analizować całego tekstu.
Mam trochę mętlik, może jestem stronniczy... Najbardziej podburzyła mnie gadka żony Jimmiego, i końcowa scena- uśmiech na jego twarzy i 'odtrącenie' żony Dave'a.