Wczoraj obejrzałam S@motność w Sieci i jestem załamana!
Obdarto ich z osobowości, uczuć i całej magii. Jak można było oskalpować ich z uczuć i przedstawić jako kamienne kloce?
Dlaczego pan Wiśniewski pozwolił zawieść swoich czytelników? Dlaczego podpisał się pan pod tym czymś co było 110 minutową porażką? W dodatku sam pan wystąpił w tym bezuczuciowym hicie! Pozwolił pan wyrwać kilka kartek (które i tak ambitny reżyser poprzekręcał) swojej powieści.
Beznadziejna gra Chyry (Dlaczego Jakubek okazał się człowiekiem bez uczuć? Dlaczego jego oczy były takie puste?), odrobina lepszej Cieleckiej, najlepsza okazała się mniej znana mi aktorka Kinga Preis, która wnosiła w sceny życie - tak wygląda polskie kino!? Może zamiast postawić na popularność aktorów trzeba było poszukać lepszych amatorów!?
Nie wspominając już o tym, że osoba, która nie czytała książki nie zrozumie fabuły filmu. Wszystko jest tak zagmatwane!
Nie poszłam do kina ogląć reklam blue connect, Samsunga, M-banku i Allegro, które mogę obejrzeć w telewizji czy internecie.
Najlepszym elementem filmu okazała się muzyka, która mimo wszystko momentami była nużąca.
W ciągu seansu kilka osób opuściło salę, reszta wyszła rozczarowana. Kiedy przechodziłam obok ludzi, którzy za kilka minut usiądą w fotelach, a na ekranach pojawi się "S@motność..." poczułam się szczęśliwa, że mnie ten koszmar już minął.
Mam niestety podobne odczucia... Ja także byłam wczoraj na filmie i cieszę się, że nie płaciłam za bilet bo wtedy na pewno byłabym bardziej niezadowolona. Nie czytałam książki i wielu wątków nie rozumiałam, postacie kreowane przez aktorów (uważanych bodajże za jednych z najlepszych polskich aktorów) były nieprawdziwe, sztuczne i drewniane. Przez moment nawet nie uwierzyłam, że coś między nimi zaczyna się rodzić... nie było między nimi napięcia, nie było "chemii".
Wielki i jedyny plus dla filmu to zdjęcia.
To oni w ogóle mieli jakąś osobowość? Czytając ksiażkę, miałem wrażenie że ktoś napisał opowiastkę o Barbie i kenie, tylko zmienił im imiona i przeniósł w inny rejon świata, dodał trochę "dramatów", zywcem wzietych z najpodlejszych harlequinów, i przyprawił ubogim słownictwiem (matko, ile w tej książce powtórzeń). Nie wydaje mi się zeby film mógl obedrzec ich z czegokolwiek, chyba ze z ubrań.