jak można załatwiać swoje sprawy kosztem innych. Theron oczywiście bohaterem pozytywnym, który pokazuje reeves'owi inną stronę życia, pokazuje, ze można cieszyć się drobiazgami, że warto się zatrzymać, nie gonić i tak dalej - tylko czy ona a bardziej cały jej eksperyment jest całkowicie w porządku? czy choroba, nawet najpoważniejsza, jest usprawiedliwieniem traktowania innych przedmiotowo? wrzesień, październik, listopad, następny, następny. Kiedy pierwszej nocy on chciał się z nią przespać, powiedziała, żeby nie spieszył się... bo poczuła się w jakiś sposób jedynie odreagowaniem na różne stresy, ale czy jej miesiące nie były własnie odreagowaniem przy pomocy innych? Film milutki, owszem, są momenty ciekawe, ale niestety, mnie, błąd tkwi już w postawionej przez autorów tezie.
Absolutnie te miesiące nie były odreagowaniem :/ Ona po prostu wiedziała, że zsotało jej już niewiele czasu, więc zanim umrze chciała poświęcać się dla innych. "Brała" do siebie tych facetów nie dla własnej przyjemności tylko po to, żeby ich zmienić na lepsze, pokazać im co jest w życiu najważniejsze (bo w końcu kto wie to lepiej od osoby, która wie, że niedługo umrze). Jednak nie przewidziała tego, że w końcu może się zakochać. Cały czas żyła dla innych. Przykro mi, że tak płytko to widzisz...
proszę Cię, nie używaj sformułowań "przykro mi, że tak płytko to widzisz" - ja mógłbym napisać, że przykro mi, że na pewne kwestie przymykasz oko i jesteś naiwna wręcz, tylko po co - rozmawiajmy, ale bez oceny wrażliwości drugiej osoby, ok? Piszesz ""Brała" do siebie tych facetów nie dla własnej przyjemności tylko po to, żeby ich zmienić na lepsze, pokazać im co jest w życiu najważniejsze" - ok, świetnie, tylko powiedz mi kto oceni co jest w życiu najwazniejsze? była ta kwestia poruszona w filmie, nie odpowiedziała nic. Naprawde uważasz, że jej sposób zycia był choć odrobinę lepszy od tego w jaki sposób żył on? To były dwie skrajności - on w pędzie, nie licząc się z innymi, ona powoli z pozorami troski, ale sama chyba przyznasz, że uszczęśliwianie kogoś na siłę nie jest wyrazem altruizmu i dobrej woli. To jak ta dziewczynka, która zagłaskała kotka na śmierć. Dla mnie to przejaw egoizmu dlatego napisałem, że załatwiała swoje sprawy cudzym kosztem. "brała innych do siebie, żeby zmienić ich na lepsze" - świetnie, rozumiem to jak najbardziej, ale zgodzisz isę ze mną, że kiedy zakładasz, że "wezmę kogoś na miesiąc, potem wezmę następnego" jest wyrachowaniem bardziej niż chęcią pomocy. No mógłbym jeszcze kilka takich przykładów wymienić świadczących według mnie własnie o egoistycznym podejściu, ale poczekam na Twoją odpowiedź. Chętnie o tym pogadam.
Najwidoczniej jesteś mniej wrażliwy (o co nie mam pretensji), więc pewnie i tak się nie dogadamy. A 'wrażliwa' nie równa się 'naiwna'. Po prostu w obliczu takiej choroby wszystko wygląda zupełnie inaczej. Porównujesz ich sposób życia, co jest, według mnie, absurdalne. Myślisz, że gdyby Nelson miał umrzeć niedługo i wiedziałby o tym to dalej by pracował i poświęcił swoje ostatnie chwile na tworzenie reklam? Nie sądzę. Raczej chciałby pewnie robić coś, czego nigdy nie robił, coś zwariowanego, pomóc innym itd. W tym wypadku nie chodzi już nawet o to, co jest w życiu ważne, tylko, żeby przeżyć je do końca tak jak się chce. W jednej chwili ktoś się dowiaduje, że ma o 40,50,60 lat mniej niż inni do przeżycia. Chyba w tej sytuacji każdy ma raczej prawo do odrobiny egoizmu. Chociaż ja tego u Sary i tak nie widzę. Ale, jak wiadomo, każdy ma prawo do własnego zdania. Zdziwiło mnie tylko to (i dlatego odpisałam), że pisząc o zachowaniu Sary w ogóle nie wziąłęś pod uwagę jej sytuacji jakby to było normalne... :/ (przynejmniej takie odniosłam wrażenie). Wiem, że choroba wszystkiego nie usprawiedliwia, ale czy ona chciała źle?? Czy myślała tylko o sobie? Właśnie wcale. A Ty piszesz tak jakby ona conajmniej zabijała tych facetów, a czy zrobiła komuś jakąś krzywdę? Jeśli według Ciebie tak to ja się poddaję...
jej, dziewczyno... :-} Dużo tez, więc postaram się po kolei: "Myślisz, że gdyby Nelson miał umrzeć niedługo i wiedziałby o tym to dalej by pracował i poświęcił swoje ostatnie chwile na tworzenie reklam? Nie sądzę." - tego nie wiesz, może właśnie uciekłby w wir pracy. Zauważ, że do momentu, kiedy zaczął u niej mieszkać, w swojej pracy a bardziej w podejściu do zycia i ludzi widział wielki sens. Prawdopodobnie gdyby spotkanie z "bogiem reklamy" odbyło się przed spotkaniem z nią, zachowałby się wobec kelnerki tak samo, kontrakt by przyjął i był zadowolony z najważniejszej finansowej decyzji swojego życia. Reakcji na złe wiadomości jest kilka - ucieczka w ciszę, spokój i to, czego nie robiło się do tej pory, albo właśnie jeszcze intensywniej w wir pracy. Temat stary jak świat, ale to na marginesie, bo nie ta Twoja uwaga wydała mi się najważniejsza. "Wiem, że choroba wszystkiego nie usprawiedliwia, ale czy ona chciała źle?? Czy myślała tylko o sobie?" Odpowiedziałbym jak na samym początku - załatwiała swoje sprawy używając innych, ale dobrze, zostawmy to. Czy nie sądzisz, że sprawa byłaby o wiele uczciwsza, gdyby na początku każdego miesiąca, kiedy (programowo i z wyrachowania :) pojawiał się nowy facet, powiedziała mu jaka jest sytuacja - że zostało jej niewiele czasu, że postanowiła zrobić coś dla innych (nie pytając czy tego chcą, z góry zakładając, że w tym przypadku ona jest lekarzem a oni chorymi - nie mogłem się powstrzymać :) że tak i tak na to patrzy - oni sami dokonaliby wyboru - zostać czy iść. Nie sądzisz, że to byłoby uczciwe? Byłoby to dla niej trudne i najprawdopodobniej żaden z nich nie zdecydowałby się zostać, ale to chyba oczywiste, że w sytuacji, kiedy zamierzasz zmieniać czyjeś życie, to on jest istotniejszy a nie Twoje motywy, zachcianki itd. Jeszcze inaczej - gdyby teraz pojawił się w Twoim życiu świetny facet, taki, którego szukasz, który Ci imponuje pod każdym względem, który Cię wciąga w siebie, swoje zycie, to jaki jest, gdybyś chciała spędzać z nim każdy dzień i cieszyć się tym jak najbardziej i gdybyś w pewnym momencie dowiedziała się, że nie tylko pstryk i musisz sobie już iść bez słowa wytłumaczenia, ale przed Tobą było kilka panienek (specjalnie "panienek" a nie kobiet, dla niej to byli kolejni faceci) - robiły dokładnie to samo, tak samo im się żyło razem, tak samo się smiali, przytulali, puszczali statki na jeziorze i mieli razem psa - czy nie poczułabyś się, najłagodniej mówiąc, ciut oszukana? Nie poczułabyś się jakimś małym trybikiem, PRZEDMIOTEM w mechanizmie czyjegoś jakiegoś tam projektu? Czy powiedziałabyś "ok, stary, rozumiem, chciałeś mnie i innym kobietom pomóc, to wielka szczodrość z Twojej strony, czuję teraz, że zakochałam się jeszcze bardziej"? (przeginam, ale na pewno rozumiesz o co chodzi). Naprawdę już nie wiem czy tego nie czujesz choć odrobinę czy to ja cały czas nie potrafię się wysłowić - można zdecydować, że w sytuacji ostatecznej poświecasz się innym, JAK NAJBARDZIEJ, ale wprowadzasz kogoś w błąd, kiedy taisz przed nim to, że jest częścią jakiegoś projektu a co za tym idzie właśnie małym przedmiotem, wtedy już nie jest to altruim, ale właśnie to co powiedziałem na samym początku - załatwianie swoich spraw cudzym kosztem.
"najwidoczniej jesteś mniej wrażliwy" - i znów wartościowanie - dobrze, jestem mniej wrażliwy :)) choć ja raczej uważam, że Twoja i moja wrażliwość są w nieco innych miejscach, choć niekoniecznie któreś z nas ma jej mniej. Może mamy inne doświadczenia zyciowe... ale najprawdopodobniej jest tak jak mówisz - jestem mniej wrażliwy :-}
Pozdrawiam jednak serdecznie.
Mi chodzi o wrażliwość na tę konkretną sprawę, a nie ogólnie ;) Bo Twojej ogólnej wrażliwości nie mam jak ocenić, ale zostawmy już to.
Jeśli chodzi o Nelsona: pracował sobie w reklamie, miał z tego kupę kasy, zajebisty dom z różnymi bajerami i dziewczynę, o której inni mogliby tylko pomarzyć, a on, delikatnie mówiąc olewał ją. W momencie gdy został zwolniony stracił wszystko. I właśnie przez to, że skupiał się tylko na pracy, co stało się wręcz chorobliwe. W tym momencie myślę, że nawet nie potrzebowałby Sary, aby zrozumieć, że nie tylko praca jest ważna. Siedząc całymi dniami w tym swoim zajebistym mieszkaniu sam chyba by w końcu do tego doszedł ;) No chyba, że by się położył i czekał aż umrze :] Też tak można ;/ No i tutaj pojawił się ten kontrakt. Myślę, że gdyby nawet nie poznał Sary też by go nie przyjął. A jeśli by przyjął to w końcu znowu w którymś momencie coś by runęło i potem znowu i znowu... I tak byt minęło jego życie z jednym tylko 'przyjacielem'. No naprawdę bomba. Tylko pozazdrościć. A trumnę miałby wyłożoną pieniędzmi. Może to ja jestem głupia, ale chyba nie o to chodzi... ;/
A teraz Sara :) Aż się nóż w kieszeni otwiera jak mówisz w jej wypadku o jakimś wyrachowaniu czy załatwianiu swoich spraw. No, ale dobra. Tak to widzisz i trudno. Jakby powiedziała od początku jaka jest sytuacja to ci mężczyźni pewnie chcieliby zaraz jej pomagać, a to by i tak już nic nie dało, a jej nie o to chodziło. To ona miała być tym lekarzem, jak sam to nazwałeś. Poza tym myślisz, że ci mężczyźni wcześniejsi mieli coś przeciwko temu? Przecież nie zaciągała ich do siebie na siłę, prawda?:) Każdy ma swój rozum, a myślę, że oni tylko się cieszyli, że taka dziewczyna zwraca na nich uwagę. Taka prawda, faceci tacy są niestety:] Owszem, zgadzam się z tym, że powinna wcześniej powiedzieć o tym, ale tylko Nelsonowi kiedy wyczuła, że coś więcej zaczyna między nimi być. Wiesz, może i czułabym się w takiej sytaucji trochę oszukana, ale w momencie gdy człowiek się zakochuje (i to jeszcze w takiej sytuacji) inne sprawy bledną i to bardzo. Nelsonowi nie przeszkadzało to, że był częscią jakiegoś 'projektu'. Przecież było pokazane, że on to wszystko zaakceptował, nawet zgodził się odejść w końcu. Kochał ją do końca i był w stanie zrobić dla niej wszystko. W końcu 'miłość Ci wszystko wybaczy' ;)
ufff.... i tak widzimy tę sytuację z różnych stron i tak zostanie, bo oboje swoje wiemy, ale podyskutować zawsze można ;)
Pozdrawiam również ;)
totalnie zgadzam się z bruno braun. Do momentu kiedy zaczęłam podejrzewać, że Sara jest może nie do końca zdrowa wszytko było wporządku. Miałam co prawda wątpliwości, czemu niby jej życie miałoby być lepsze i czułam, ze to trochę chamskie załatwiać sobie facetana miesiąc, ale jeszcze mogłam się z tym pogodzić. Kiedy jednak dowiedziałam się, że ona jest chora poczułam, że to nie w porządku. No bo z jednej strony chciała pomagać- ok, ale to pomaganie było bardziej sobie niż tym facetom. Pomagała, bo lubiła jak ona kreśli reguły, lubiła chwile, w których nie jest bezsilna. I to jest moim zdaniem bardzo niewporządku. Bo co jak Ci faceci się w niej zakochiwali? Przecież jej przyjaciel mówił, ze Nelson nie pierwszy się oświadczył. I ona ich zostawia po miesiącu? no hello! ta cała "kuracja miesięczna" pomagała jej samej czuć się lepiej, więc nie było to zbytnio altruistyczne.
A końcówka to mnie po prostu zamiast wzruszyć oburzyła. Pokazała jaką Sara była egiostką. Jeśli rzeczywiście chciała pomagac to czemu go odtrąciła? BO ONA nie chciała, żeby ją widział jak umiera? On ją kochał, szczęściem dla niego byłoby gdyby mógł jej pomagać, ale ponieważ ona ma taką zachciankę to kazała mu odejść. Rozumiem jest chora itp, chce zostawić najlepsze wspomnienia i wogóle, ale co z biednym chłopakiem? Ona zaraz umrze, a on musi z tym żyć. Jego zachowanie było po prostu wspaniałe. Pozwolił jej odejść, wiedząc że sam będzie przez to nieszczęśliwy. A ona? będzie miła tylko satysfackę, że znów ktoś zrobił coś co ona chciała. Nie widzę jakoś za dużo bezinteresowności i altruizmu w jej zachowaniu... ale może po prsotu nie jestem aż tak wrażliwa :D