Zacznę od pewnej refleksji. Na swój sposób fascynuje mnie życie w czasach wielkich przemian politycznych czy społecznych. Tak tutaj mamy do czynienia z latami 60 w USA, gdzie kolorowi są ludźmi drugiej kategorii, mają osobne toalety, wykonują generalnie najprostsze prace jako tania siła robocza. Hilly Hollbrook zwolniła służbę, bo ta skorzystała z jej ubikacji. Co gdyby jej ktoś wtedy powiedział, że 50 lat później Stany będą mieć czarnego prezydenta? Uwierzyłaby? Z całą pewnością nie. W filmie już mamy tę wielką przemianę dot. społeczności czarnych w USA, już Martin Luther King działa na rzecz zniesienia tej dyskryminacji rasowej. Dla Amerykanów, dla których to, że ma się w domu czarną służącą, której się płaci jakieś śmieszne ochłapy to coś tak oczywistego jak to, że po sobocie jest niedziela musi być szokiem to, co się dzieje. Jak to? Dopiero co można było pomiatać czarnymi (nawet było to wskazane w pewnych kręgach) a teraz mamy żyć w społeczeństwie jak równi ludzie? Wiecie o co mi chodzi, dla nas, urodzonych wiele lat później jest czymś oczywistym obecny stan rzeczy. Dla tamtego pokolenia oczywiste było to, że czarnymi można gardzić i traktować jak podludzi. Ten czas zmiany jest właśnie bardzo intrygujący bo to jest jednak proces, który musi zajść w głowach ludzi. Nie jest tak, że jednego dnia czarna służba podaje nam kawę i kłania się w pas a potem wychodzi w deszcz na podwórko się załatwić a już następnego ta sama czarna osoba nie wiem, jedzie autobusem razem z białym, siedzi obok niego i czyta książkę. Te zmiany nie zachodzą ot, tak. Zwłaszcza, że prawem można narzucić pewne normy, ale społeczeństwo jeszcze musi je przetworzyć, przyjąć je i zaakceptować. Myślę, że my dziś też żyjemy w czasach, w których nie przyjdzie nam umrzeć. Świat się zmienia i za 20,30 lat będzie politycznie, społecznie, etnicznie absolutnie nie do poznania. Zmiany na świecie zachodzą jeszcze szybciej niż kiedyś i to jest bardzo ciekawe co przyniesie nam przyszłość.
Co do samego filmu, mój główny zarzut to to, że bohaterowie są jednowymiarowi. Jest tu wyraźny podział na dobrych i złych i jedni i drudzy nie mają nawet żadnych rozterek tylko idą obraną od początku ścieżką. Trochę szkoda, bo można było te postacie pokazać w nieco bardziej ciekawy sposób (zwłaszcza przez 2,5 godziny filmu) a tak są chyba trochę przerysowane. Pod względem aktorstwa to świetna produkcja, nie było tu jednej bohaterki, która by skradła show, choć Jessica Chastain na pewno się wyróżniła. Po prostu mamy tu kilka aktorek, które zagrało bardzo, bardzo dobrze. To w ogóle przyjemny film o nieprzyjemnych czasach, jest tu kilka scen, gdzie można naprawdę współczuć postaciom. Też to tłumaczy trochę może obecny stosunek do czarnych w Stanach, poprawność polityczna czasem jest aż zbyt daleko idąca ale to zapewne pokłosie ich historii i tego jak tu traktowano wcześniej kolorowych. Na duży plus filmu świetnie oddany klimat tamtych lat w Stanach. Stroje, samochody, w ogóle życie- wszystko kolorowe i barwne.