PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=699881}
7,0 109 tys. ocen
7,0 10 1 109028
4,9 29 krytyków
Służby specjalne
powrót do forum filmu Służby specjalne

W czasie kiedy w kinach całego kraju mamy okazję podziwiać najnowszą produkcję Patryka Vegi zatytułowaną wprost "Służby specjalne", przepełnioną narracją z najnudniejszego snu Antoniego Macierewicza, tak zupełnie z nudów postanowiłem, że napiszę coś swojego także związanego z tym tematem. Skoro Patryk Vega może, to dlaczego niby ja miałbym się wzbraniać? Nie wiem czy jestem lepszy tak samo jak nie wiem czy jestem gorszy, ale mamy demokrację, wolność słowa i wolność tworzenia, i dlatego postanowiłem skorzystać z okazji.

Jeśli w kinie mogę obejrzeć jak wieszają Andrzeja Leppera, Barbara Blida giwerą jakby z kabury Vincenta Vegi próbuje popełnić samobójstwo, a szyfrant w nim jak popełnił samobójstwo tak je popełnił, to wzruszony tym odważnym postawieniem sprawy nie mogłem się powstrzymać i poczułem się w obowiązku stworzyć "obraz" konkurencyjny. Jak Patryk Vega może mieć swoje "Służby specjalne", to ja też chcę mieć swoje! I tu czas zaprosić Was wszystkich do zmierzenia się z moją antyvegowską twórczością.

Co do Vegi - każdego szkoda. Co do scenariusza (nie filmu) wszystko idzie sprawnie.

Każdy kto zechce i czuje, że posiada kompetencje, by dyskutować na temat zawartości najnowszego filmu Patryka Vegi, musi dobrze się zastanowić czy aby na pewno zdaje sobie sprawę, co konkretnie chce relacjonować, opisywać i opiniować. Jeśli bowiem ktokolwiek uważa, że najnowsza produkcja twórcy "Prawdziwych psów", to tylko kolejny polski film sensacyjny tworzony na potrzeby komercyjnego sukcesu, a do produkcji którego "rządni zysku" producenci wykorzystali zwinnie "wrażliwy" społecznie temat - jest w błędzie. Film "Służby specjalne", to jeden z wielu elementów dużej operacji prowadzonej przez byłych funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych mającej na celu umożliwienie im powrotu do w pełni czynnej gry w świecie dalekim od pospólstwa. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że wśród sponsorów tej produkcji istnieją podmioty bezpośrednio związane z tym środowiskiem. Stałą praktyką służb specjalnych całego świata jest tworzenie podmiotów gospodarczych (firmy, spółki etc.) do finansowania najważniejszych tajnych operacji (np. niemalże w pełni wolnorynkowe Kuala Lumpur, to istne gniazdo - w Polsce "Orlen", "Prokom", firmy Solorza etc.). Finansowanie ich poprzez oficjalne państwowe kanały w oczywisty sposób pozbywa je tajności. Operacja finansowana przez firmę słupa praktycznie uniemożliwia kontrolowanie jej przez osoby bądź środowiska, które w normalnym trybie powinny i mają wgląd w dysponowanie środkami oraz wiedzę do ich realizacji, a dzięki temu taką operację bez porównania łatwiej można realnie utajnić, a szczegółową wiedzę o niej utrzymać w ściśle skonkretyzowanej grupie wybranych osób.

Aby w ogóle można było mówić o sensie prowadzenia tak dużej operacji potrzeba było spełnić jeden warunek. Tubylcze środowisko mogące w jakikolwiek sposób przeszkodzić w odrodzeniu się wpływów tych ludzi, potocznie zwanych "Zielonymi" (kolor munduru), a w tym przypadku dokładnie to, które tych wpływów je pozbawiło i realnie mogło je po raz drugi powstrzymać, trzeba było tym razem raz i porządnie wyeliminować. I bynajmniej nie mam tu na myśli eliminacji fizycznej, bo taka chociaż była jedną z jej elementów (a była jednocześnie także najlepszym z możliwych rozwiązań z punktu widzenia ludzi WSI do osiągnięcia oczekiwanego efektu), to w rozrachunku jest dużo mniej efektywną niż eliminacja ta nie fizyczna. Mam na myśli tutaj eliminację, którą na potrzeby tego tekstu można nazwać psychologiczną. Lecz psychologicznie też nie odnoszącej się do jej ofiar, a do społeczeństwa jako najlepszego medium do roznoszenia i utrzymywania przy wskazanej przez jej autorów roli, nieśmiertelnie nierozstrzygalnej kwestii spornej. Katastrofa smoleńska, to wydarzenie, które raz na zawsze nadało szerokiemu spectrum działania byłym funkcjonariuszom WSI właściwości absurdu powodującego, że droga do swobodnej realizacji tego zadania została otwarta, a trzymanie się od tej pory raz ustalonego scenariusza bez większych problemów umożliwi pełną jego realizację. Każdy kto chociażby tylko jednym palcem dotknie "spisku", w którym jeszcze wtedy marszałek Bronisław brał czynny udział, z automatu staje się bowiem w oczach i głowach "światłych elit" oraz ogromnej większości społeczeństwa aspirującego do koniecznego nie bycia "oszołomem" - oszołomem właśnie. Stały mechanizm eliminowania zagrożenia typowy dla tej właśnie ekipy. Pierwszym oszołomem III RP był znany wszystkim wtajemniczonym w Sprawę Polską śp. Michał Falzmann, który to nieoczekiwanie dla "Zielonych" stał się tym, który niegrzecznie raczył nadepnąć im na odcisk bezskutecznie walcząc z nimi próbą ujawnienia na szeroką skalę afery FOZZ (jeden ze środków do niezależnego finansowania ich nielegalnej działalności), co miało doprowadzić do wyeliminowania tych ludzi - jako pasożytów - z tejże Sprawy. Niestety tak jak od 2005 roku środowisko związane z PiS, tak jak środowisko związane dzisiaj z tezami Zespołu Parlamentarnego A. Macierewicza, tak On wtedy skończył jako oszołom, bo właśnie tego rodzaju postawienie sprawy jest najskuteczniejszym psychologicznie narzędziem wpływu na społeczeństwo do pozbywania się "szkodników".

Niestety w operacjach o takiej rozpiętości nie trudno o efekty uboczne, nad którymi trzeba stale posiadać kontrolę i nie pozwolić, by chociaż na moment mogły żyć swoim własnym życiem. Jednym z największych problemów jakie musiały się zrodzić po rozpoczęciu realizacji tej operacji, było konkurencyjne środowisko wewnątrz struktur związanych z zielonym mundurem. Sprawa ta jednak o tyle mogła nie wprowadzać "Zielonych" z WSI w większe zakłopotanie, gdyż to środowisko chociaż mocne, to nie aż tak mocne jak środowisko "Zielonych" (aspektem o tym decydującym były wartości moralne, które "Zielonym" w służbie o charakterystyce przez nich preferowanej nie odgrywały żadnej roli na polu decyzyjnym, a które dla tych drugich były podstawą działania) i aby problem wyeliminować na tyle skutecznie, by dalszy prowadzonej operacji scenariusz był realizowany bez większego zagrożenia ze strony tej przeszkody, to wystarczyło odciąć jej tę głowę, która bezapelacyjnie była najgroźniejsza, a znana także z bezkompromisowego dążenia do realizacji celów, które w interesie swojego środowiska realizowała. Była tym niebezpieczniejsza, że istotnie piastowała najwyższe z możliwych stanowisk zarówno w systemie hierarchicznym w jakim funkcjonowała, jak i w "obrocie" społecznym cieszyła się autorytetem godnym pozazdroszczenia jakiego nie posiadała największa głowa od "Zielonych" z WSI. Gen. Petelicki tym zalazł za skórę twórcom Stowarzyszenia "SOWA", że na przełomie transformacji ustrojowej poszedł zawodowo kursem, które dla "ludzi obserwujących nocą" stanowczo było nie do przyjęcia, a nawet ostatecznym wypowiedzeniem lojalności na rzecz branżowego wroga rodem z ojczyzny Wuja Sama, a to już ostatecznie musiało go wyeliminować jako "godnego". Opozycja, której najwyższej rangi (przypominam: hierarchicznej i społecznej) przedstawicielem był śp. Gen. Petelicki, pod Jego dowództwem w naturalny sposób stała się głównym przeciwnikiem w walce o przejęcie pełnej kontroli nad rzeczywistością, którą przyniósł "Smoleńsk", a której przejęcie nie zapewniało niczego innego jak powrotu do sytuacji, w której obok siebie istnieje państwo polskie dla maluczkich i "podwórko" ich - "Zielonych" - o sile i władzy tak samo potężnej jak siła i władza tegoż państwa. Dwa odrębne byty, gdzie w jednym my taplamy się w nędzy i wierzymy, że to wszystko wokół jest rzeczywistością, a w drugim Oni są Bogami tej rzeczywistości. Chociaż tylko jedni z nich wydawali się bardziej realnie wiarygodni w swoim rzekomym patriotyzmie oraz państwowości. Dalej tego aspektu ciągnąć już nie muszę. Swego czasu zajęła się nim nawet prokuratura i nic konkretnego z tego nie wyszło. Czuję, że i ja w ostateczności będę nieskuteczny. Jednak warto wspomnieć o tym, że istotnym elementem tegoż "zatrważającego" scenariusza dwóch bytów (tego mniej przyjaznego Sprawie Polskiej), było w ostatnim czasie wystąpienie nowej Pani minister SW, w którym kompletnie odcięła się od chęci kierowania tym, do czego kierowania jej stanowisko zostało powołane i czemu za cholerę nie powinno przestać służyć.

W tak ambitnych misjach jedną z podstawowych rzeczy jest zapewnienie sobie wśród funkcjonariuszy służb powstałych po największej "Zielonych" tragedii swoich informatorów i agentów. Wszystko wskazuje na to, że lojalnym towarzyszem sprawy mógł być śp. st. chor. Arkadiusz Zielonka. Ten wysokiej klasy szyfrant Służby Wywiadu Wojskowego ginie nagle w niewyjaśnionych okolicznościach, a po pewnym czasie okazuje się, że jakoby popełnił samobójstwo, chociaż w Jego najbliższym otoczeniu tego rodzaju informacja powoduje osłupienie. Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć jakiej rangi jest to działalność w tajnych służbach. Przez ręce szyfrantów przechodzą najściślej tajne informacje. Jest więc prawie pewne, że w sytuacji tak szerokiej rozpiętością "sowich" skrzydeł operacji "Zielonych", szyfrant, który w trakcie jej realizacji nagle ginie, a w późniejszym czasie staje się "niezrozumiałym" samobójcą podyktowanym własnymi problemami z psychiką, nie jest rzeczywistością, a tylko wyobraźnią reżyserów tego wielkiego spektaklu, w którym tego rodzaju jego aktorów z tego rodzaju posiadaną wiedzą, z czystego obowiązku trzeba raz i porządnie "zachować dla siebie". Tego czy ów szyfrant faktycznie popełnił samobójstwo, czy jest umiejętnie schowany, nie dowiemy się już nigdy. Jest wiedza na świecie, która powoduje, że ludzie znikają i do tego akurat w tej sprawie musimy się przywyczaić.

Zdarzają się także przypadki nieprzewidziane. Ale z takimi akurat na nieszczęście ich głównych bohaterów działa się bez ogródek. Nieprzewidziane przypadki są o tyle sporym zagrożeniem, że nie przewidziane, a więc najczęściej bez przygotowanego scenariusza. Im przypadkowi pozwolimy dłużej sobie żyć, tym większą szkodę on uczyni. Dlatego jeśli przypadek dobrowolnie nie chce się poddać właściwej narracji, sam podpisuje na siebie wyrok. Nadmiernie dobry słuch pilotów tym bardziej temu nie służy. Gadatliwość jeszcze bardziej. Od tego wszystkiego można psychicznie zostać mocno dotkniętym i nie wytrzymać presji. Z miejsca w głowie pojawiają się myśli samobójcze. Już nawet uczucie darzone do najbliższych nie jest tak silne jak silny jest ów dotyk. Taśma z nagraniem, z pewnych urządzeń, w trzy miga staje się wtedy tajna po wsze czasy tylko dlatego, że zeznań dotkniętego psychicznie skasować się nie da, a ostateczny dowód na ich prawdziwość lub nieprawdziwość takich zeznań można zatem utajnić, a sam mocno dotknięty psychicznie człowiek w końcu jest już tylko wspomnieniem.

Nie można pominąć także roli jaką odgrywa od samego początku nasz były marszałek Sejmu Rzeczpospolitej. Postać ci to o tyle wyjątkowa, że jako odtwórca jednej z głównych ról opowiadanej tu operacji "Zielonych", z powodu swojej naturalnej skłonności do robienia sobie jaj z logiki, rozsądku, a nawet ortografii, wydaje się być jej częścią groteskową, a jednocześnie jest wręcz wybitnym i godnym najwyższego uznania "materiałem" do tej roli odgrywania. Motyw z koniecznością zabrania krzyża z Krakowskiego Przedmieścia - majstersztyk. Motyw ze "ślepym snajperem" - majstersztyk. Cała gama publicznych wystąpień, w których operował z punktu widzenia operacji tekstami tak kluczowymi, a jednocześnie tak absurdalnie wręcz nie do przyjęcia dla sprawnego intelektualnie umysłu, że odbiorca czy chciał, czy nie chciał, zostawał z takim paraliżem intelektualnym, że trudno było o wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. W wielu takich przypadkach mnie ręce bezwiednie opadały i nie miałem sił z siebie już nic więcej wydusić. Jednym susem załatwiona sprawa utrzymania pogardy wśród społeczeństwa do wrogów sprawy, a z drugiej szum medialny powodujący, że operacja toczy się dalej swobodnie swoim torem, a zostaje w umysłach gawiedzi sprowadzona do politycznych różnic. Bez tej roli i bez tak genialnego jej odtwórcy skuteczność działania musiałaby być na dużo niższym poziomie - to pewne.

Gdy realizuje się scenariusz takiej operacji, trudno aby można było realizować ją bez aparatu propagandowego. Od pewnego momentu, wieczne i wiecznie na posterunku twarze obiegu medialnego, bliżej znanego jako mainstream, wrzuciły wyższy bieg i do dnia dzisiejszego jeśli nawet na jakiś czas go zredukują, to w każdej chwili na sygnał pstryknięcia palców bezrefleksyjnie, w sposób zautomatyzowany do niego wracają. "Kłótnie i pijaństwo generałów", są nam wszystkim dobrze znane. "Niekompetentni naukowcy" z uczelni, którym ta najlepsza z Polski może swoim poziomem i renomą ewentualnie czyścić buty, czy instytucji, które w realiach polskich są czystą intelektualną aberracją - wszystko to w swoim czasie z takim impetem wbijano gawiedzi w umysły, że aż dziw, że nam jeszcze nie pękły. W zamian za nich dostaliśmy "najwyższej klasy ekspertów" od latania balonem, czy szybowcami, którym nie wierzyć i których opinii nie uważać za ponad naukową prawdę ostateczną, to być intelektualno-aspołecznym monstrum, na którego patrzeć, to "podpalanie Polski". Felietony redaktora stacji TVN24, Sobieniowskiego, to żywa legenda całego tego aparatu. Jest wysoce prawdopodobne, że ktoś kto przygotowuje i osobiście wygłasza tego rodzaju aranżacje rzeczywistości nie jest, bo nie może nawet za pieniądze być dziennikarzem. Są pewne granice w dziennikarstwie uległym, których żadna suma nie jest w stanie przekroczyć. Jeśli więc ta granica jest przekraczana, to nie przez dziennikarza, a przez funkcjonariusza tajnych służb oddelegowanego na ten odcinek. Przypadek redaktora Sobieniowskiego jest dla mnie jasny.

Nie inaczej jest ze środowiskiem politycznym. Na potrzeby swojej operacji "Zieloni" sprytnie stworzyli sobie partię, która w odpowiednio wskazanych momentach rzuca wszystko na bok i nagle abstrahując od praw gejów, lesbijek, od prawa do aborcji, a nawet kulturowości płci z nad wyraz zażartą intensywnością realizuje zadania, które "Zieloni" do realizacji im podrzucają. Wiernopoddańcze wystąpienia w Sejmie, w mediach, na konferencjach prasowych szczeniaka z budy Jerzego Urbana, posła co nazwisko ma prawie jak drzewo nazwę, a nie jednokrotnie samego wielkiego wodza jasno ukazują, kto dla kogo gra. W kółko ta sama narracja. W kółko te same schematy, te same regułki. Raz wygłoszone w marcu - dwa razy, a drugi raz w czerwcu - raz jeden. Stale z ich ust wbijana nam do głów jedna wielka regułka. Nigdy nic nowego, wciąż to samo. Zaprogramowani, zaprogramowani, zaprogramowani. Dziś ich zadaniem jest wciąż utrzymywać w eterze narrację o powołaniu komisji śledczej badającej likwidację WSI. Spisują się świetnie, chociaż doskonale wiedzą, że nie fakt powołania takiej komisji jest celem, a usilne utrzymywanie i wbijanie ludziom do głów "rzeczywistości", w której coś jest na rzeczy, w której już nigdy nie możemy być pewni tego co prawdą, a co fikcją. Trzeba było zlikwidować, czy nie? WSI to mafia, czy profesjonalne tajne służby, zastąpione strażnikami miejskimi i harcerzami? Patryk Vega wie, popisał się tą swoją wiedzą w swoim filmie.

Kiedy scenariusz realizuje się już tyle lat bez większych przeszkód, a odpowiednia ilość maluczkich pozwalająca wystarczająco wpływać na resztę, powoduje że już tylko jeden biedny Macierewicz i jego ekipa "szalonych naukowców" wciąż nie chcą przestać agresywnie i ostentacyjnie być "oszołomami", czas kończyć operację doprowadzając do nowego rozdania w polityce, a maluczkim podrzucić najdobitniej przekonujący argument, że ci pozbawieni kiedyś możliwości bycia Bogami, w interesie maluczkich jest, by znowu nimi się stali. Przychodzi czas, że jeden z głównych, a najczęściej uśpionych ludzi tajnych służb musi się obudzić i podjąć zadania. Jednak jako że sam za sobą ma przeszłość, w której nie za ładnie tańczył z prawem, nie będzie odpowiednio wiarygodnym w sytuacji, w której na końcu całego zadania ma być dla wszystkich jasne, że cały skrzętnie przygotowany proceder był nielegalny i to właśnie ten "fakt" ma być katalizatorem powodującym, że ofiary tego haniebnego procederu ostatecznie dostaną po tyłku klapsa, z którym sobie poradzą, a nie jakby było bez katalizatora, musieli by skończyć na śmietniku historii. Do zastępstwa "Zieloni" wybierają zaprawionego w boju dezinformacyjnym i dobrze lejącego strumienie wody redaktora z redakcji śpiocha. Krewki redaktor, w swoim wyspecjalizowaniu nie ma sobie równych, acz co najmniej jest zupełnie wystarczający. Fenomenalne narzędzie do manipulowania na potęgę opinią publiczną, zwłaszcza gdy wymaga tego interes "Zielonych" - prawo prasowe . Stała śpiewka i tego nie można powiedzieć, tego chroni praktyka dziennikarska zobowiązująca nieujawniania źródeł. To niewykluczone, acz nie do końca można ostatecznie stwierdzić, że prawdziwe lub że cokolwiek na to wskazuje - i spektakl trwa. Wolnym krokiem podchodzimy do zapięcia ostatniego guzika.

Z boku na wszystko patrzą starsi i mądrzejsi z obcych landów, i nie to że chcą przerywać, że "trzeba chronić demokracji". Im akurat to na rękę. Jeśli do gry mają wróci dawni "znajomi", to tylko rękawy zakasać, acz jednego im nie wolno. Nie wolno w takiej sytuacji w tym całym syfie zostawić ich najlepszego figuranta. Ewidentnie przecież widać, że "państwo polskie już nie istnieje". Skoro tak, to ta część, którą oni zlecili w tym zakresie została wykonana. Więc nasz zawodnik czym prędzej musi zostać z pola bitwy ewakuowany na bezpieczne pozycje. Przez siedem długich lat spisywał się nieustannie na medal. W zasadzie można by w Berlinie pomnik mu postawić, ale tym czasem stołek w stolicy malutkiego europejskiego kraju musi wystarczyć .

Kiedy wszystko już skończone, wszystko co najistotniejsze zrealizowane - czas na prawdziwy teatr, a raczej kino. Tubylców trzeba ostatecznie przekonać, że my "Zieloni" jesteśmy im potrzebni, a bez nas skazani są na opiekę prowadzoną przez harcerzyków lub strażników miejskich. Na ten odcinek zostaje wysunięty prawdziwy ekspert od tworzenia obrazów propagandowych związanych ze służbami odpowiadającymi za nasze bezpieczeństwo, którego tak tubylcom przecież brakuje, gdy to nie „sowy” sprawują nad tubylcami opiekę. Bo jak trafić za jednym zamachem do całych mas maluczkich, gawiedzi, pospólstwa jak nie kinem? Nazwisko Vega zapewni jedno - to, że pisowiec i leming, każdy komuch, i każdy tolerancyjny antyklerykał pójdzie do kina, i wessie do swego umysłu, li tylko tę "prawdę", która od tego czasu będzie obowiązująca jeszcze bardzo długo, a o co potem "Zieloni" się fachowo postarają.

Dopina więc ostatni guzik "Ober Zielony", sprawdza i mundur świetnie leży. Poprawi jeszcze tylko rogatywkę - bo piękny ten krzyżujący się srebrny galon na niej - i można ruszać. Nowy etap rozpoczęty. Nie ma już niczego. Teraz to nawet PiS może do władzy wrócić.

(c) 2014 - Christoher Ziyo [ ziyo.salon24.pl ]

ej WSI, tu FBI, jeśli chcecie podpuścić ludzi wiedzących coś o waszych metodach finansowania, to nie walcie artykułów na 5 stron, bo nawet największym fanatykom się tyle nie chce czytać. norma to jakieś to jakieś tysiąc słów, albo pięciominutowy filmik.

użytkownik usunięty
Heinkel_filmweb

Podejrzewam, że intelektualnie nie wystarczasz na coś więcej niż "Janko Muzykant" - stąd twoje problemy. Następnym razem poproszę autora aby dorzucił ci jakieś obrazki, co byś się nie pocił.

imho, bełkot

użytkownik usunięty
erture

A Władca Pierścieni?

Kradzież własności intelektualnej. Dzwonię na policję. Tym razem się nie wywiniesz Pimpusiu.

użytkownik usunięty
Arczi93

LOL

Internet cierpliwy niczym papier, przyjmie wszystko.

użytkownik usunięty
rallycan

Chwała mu za to!