Ciągle spotykam się z opinią, że to najlepsza część "Zmierzchu", a dla mnie prezentuje się strasznie słabo. Może wynika to z faktu, że nie jestem fanką serii, książki przeczytałam ledwie trzy i to ostatnią nie w całości, bo dla mnie zdecydowanie nie ma się czym zachwycać, a na widok Edwarda czy Jacoba bez koszulki nie wgniata mnie w krzesło i nie dostaję palpitacji serca, ale w porównaniu z dwiema poprzednimi częściami, ta jest zupełnie "ugrzeczniona" (paradoksalnie) i mnie po prostu niektóre momenty, które miały straszyć, bawiły.
Pierwsza część, że pozwolę sobie o jakieś porównanie, była przeze mnie oglądana, jeszcze zanim zaczęłam czytać książkę. Poszłam z koleżanką. Ona była bardzo niechętna, bo wampiry, bo nie jej klimaty, ja wprost przeciwnie. Reklamy robią swoje. Po obejrzeniu filmu, ja wyszłam z odczuciami neutralnymi, ona - zachwycona, pobiegła kupić pierwszą część. Jedynka nie była zła, chociaż niektóre momenty po prostu usypiały. Ta kolorystyka, ten klimat... Ta Bella, która była taka do bólu przeciętna i nudna, ale może i był w tym jej urok. Edward był dla mnie od początku niczym posąg, nic specjalnego, zero zainteresowania w jego kierunku. Prócz dobrej charakteryzacji, nic tam nie widziałam. Dobry wybór aktorów i to się chwaliło, młoda ekipa, świetnie zagrany Jasper, pogodna Alice, Rosalie i Emmet też mieli swój urok. Ach i Carlisle. Jeśli chodzi o fabułę, rzeczywiście, przewidywalna, przez większość serii nic ciekawego, jakieś morderstwa, wampiry skaczące po drzewach, leżenie na polanie, wyznawanie sobie wiecznej miłości itp. Ale czego można było się spodziewać? Zdecydowany plus to w tym filmie James i ostatnia scena w szkole baletowej. Może nie jest jakaś powalająca i wiele osób się nią nie zachwyca, ale ja chętnie do niej wracam. Miała w sobie to "coś", co mi się podobało, chociaż później te głębokie dysputy na temat zmiany, nie zmiany, przy wijącej się z bólu Belli były już cokolwiek dziwaczne. No ale... Podtrzymuję, jedynka miała COŚ w sobie i chociaż trudno ją było nazwać filmem genialnym, to myślę, że pokusiłabym się o stwierdzenie "dobry".
Dwójka - jak zobaczyłam plakat to się przeraziłam, postacie wyglądały jak wyjęte z zupełnie innej rzeczywistości niż z jedynki. Bella wyglądała nieco ładniej, chociaż wcale nie pokazała więcej pazura, Edward jak zwykle nudny, ckliwy, wygłaszający kwestię Romea, zastanawiający się nad swoją marną egzystencją i opuszczający Bellę, bo tak ją kocha, że już nie może. Bella oczywiście przechodzi załamanie, gotowa skakać z klifu, by tylko zobaczyć swego cudownego ukochanego. Rany boskie. Aż mnie skrzywiło wewnętrznie. No ale jest Jacob, który nieznacznie ratuje atmosferę. Gra pana Lautnera wcale nie prezentuje się źle, wprost przeciwnie. Nigdy nie interesowały mnie książkowe/filmowe wilkołaki, ale tu, mając do wyboru jego albo Edwarda, nie miałabym żadnych wątpliwości. Chłopak jest czarujący, pewny siebie, zainteresowany. Czego chcieć więcej? Ach tak. Edward. Otóż Edward słyszy o śmierci ukochanej, więc postanawia się zabić. W sensie wyjść na słońce. W sensie zacząć się błyszczeć. W sensie, żeby zobaczyli go ludzie, a Volturi zabili. Bella jedzie na ratunek, wściekły Jacob odchodzi i oczywiście znowu wątki przewidywalne do bólu. Dobra rola Volturi, dobrzy aktorzy, Caius po prostu uroczy, chociaż cały ten zamek, oni siedzący na tych tronach, po prostu dla mnie kicha i tandeta. Nic mroczniejszego nie można było wymyślić? Poza tym charakteryzacja przesadzona, wampiry miały wtapiać się w tłum i pozostawać niezauważalne, a gdyby na mnie koleś spoglądał czerwonymi/złotymi, Bóg wie jak nienaturalnymi oczyma, uciekałabym, gdzie pieprz rośnie. Jednym słowem - warto było obejrzeć dla kilku wątków, ale ostatecznie nic interesującego, łącznie z ostatnią bitwą u Volturi.
Trójka jest już dla mnie zupełną porażką. Te wampiry, które się kruszą, jakby były z soli, czy Bóg wie czego... Jezu. Gdzie jest ten horror, ja się pytam?! Jak to pierwszy raz zobaczyłam, to aż parsknęłam śmiechem. Dobra rola tego chłopaczka Victorii, sama Victoria, mimo, że zastąpiona przez inną aktorkę, moim zdaniem prezentowała się przyzwoicie. Rodzinka Cullenów, wyłączając Edwarda, w porządku, ciekawa, acz niezbyt długa scena ich treningu z wilkołakami także mi się podobała. W ogóle relacje nawiązujące się między wampirami, a wilkołakami, były najciekawszymi momentami tego filmu. A oprócz tego? Mało logiki, co ciekawsze wątki potraktowane po macoszemu, skrócone, ułagodnione, bez żadnego pazura i po prostu nudne. Zapomniałam tu jeszcze wspomnieć o ojcu Belli, który wprowadza dużo humoru i jest bardzo pozytywną postacią i rzeczywiście, może wywołać śmiech. Ale reszta? Mój Boże. Te ckliwe dialogi pomiędzy Bellą, a Edwardem, Bellą, a Jacobem, aż w końcu Edwardem i Jacobem (czekałam aż się sobie wzajemnie oświadczą), po prostu mnei wewnętrznie rozwalały. Tam ma się toczyć bitwa, ktoś z ich bliskich może ucierpieć bądź zginąć, a oni jedyne o czym myślą, to to, czy Bella ich kocha, czy nie kocha i w ogóle, ckliwość do potęgi n-tej. Dodatkowo brak logiki. Jacob niesie Bellę do miejsca kryjówki, żeby jej nikt nie wyczuł po zapachu, bo wampira by wyczuli, a zaraz Edward idzie w to samo miejsce, tylko inną drogą _^_" No litości i zmiłowania. I jeszcze ta Indianka, która sobie przebija brzuch, zamiast kulturalnie, jak Bella, ledwie naciąć rękę. Chyba tylko po to, żeby było o czym opowiadać przy ognisku. Retrospekcje potraktowane po macoszemu. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nawet moja koleżanka, wierna fanka, wyszła rozczarowana. Polecam, ale tylko tym, którzy lubią "Zmierzch", lubią błyszczące się wampiry i podobne klimaty, bo cała reszta nie znajdzie tam dla siebie NIC interesującego.