Jako że oglądałam poprzednie 2 filmy, nie spodziewałam się czegoś wspaniałego. No i nie zobaczyłam. Podobały mi się sceny nowonarodzonych w Seattle, takie klimatyczne. Miny bohaterów jak zawsze; cierpiętniczy Edzio Boli-Mnie-Ząb, Belka Nic-Mi-Się-Nie-Chcę (z wyjątkiem sceny, gdy powiedziała z uśmiechem tatku, że jest dziewicą - było to jej najżywsze wydanie, jakie kiedykolwiek spotkałam) i Jake Rzygać-Mi-Się-Chce. Normalka. Większa część filmu potwornie mnie nudziła, ale podczas sceny łamania (skręcenia) ręki na twarzy Jacoba mało nie parsknęłam śmiechem. Nie widziałam czegoś bardziej tępego i sztucznego. No ja rozumiem, że Jacob twardy jak skała i co to on nie jest, ale nie ruszył się nawet milimetr dostając w twarz. Również Belka się nie popisała ("omg, omg. auch. omg."). Łamałam różne części ciała niejednokrotnie i uwierzcie, ból sprawia, że ma się w sobie nieco więcej życia i emocji. No ale to w końcu Belka.
Podsumowując, - jak zawsze - książka dużo lepsza. Choć nie idealna.