Muzyka bomba (wiele o tym już napisano), reszta taka sobie. Ot miłosne perypetie dwudziestoparolatków. Gdyby nie muza w tle film do zapomnienia.

Przy czym gryzie mi się ta muza z obrazem. Grunge powstał jako wyraz beznadziei ówczesnego Seattle czyli szarego, brudnego, prowincjonalnego, przemysłowego, ale zarazem z gigantycznym bezrobociem miasta. Młodzi bez perspektyw i szansy na sensowne życie, narkotyki, przestępczość. Z tego powstała muzyka Pearl Jam, Alice in Chains i innych. A tymczasem w filmie kapele przygrywają swoją dołująca muzę o beznadziei całkiem dobrze żyjącym, wyluzowanym i tylko pogubionym w miłości (ale to normalne w tym wieku) w ładnym kolorowym mieście. Zgrzyta mi to :-/