Sherlock Holmes: Gra cieni

Sherlock Holmes: A Game of Shadows
2011
7,6 280 tys. ocen
7,6 10 1 279954
6,5 48 krytyków
Sherlock Holmes: Gra cieni
powrót do forum filmu Sherlock Holmes: Gra cieni

Pierwsza część przygód słynnego londyńskiego detektywa wyreżyserowana przez niedawnego jeszcze męża Madonny, Guya Ritchiego mianowicie, była nie tylko powrotem utalentowanego twórcy do swojej wysokiej formy z czasów "Przkerętu", ale także i ciekawym odświeżeniem klasycznej wersji Sherlocka. W nieco obrazoburczej i zrewitalizowanej formie Holmes, w przeciwieństwie do stereotypowych wcieleń, pił, bił i co rusz rzucał niewybredne komentarze, wszystko to zaś podszyte zostało charakterystyczną dla londyńczyka nonszalancją. Genialnemu detektywowi dzielne dotrzymywał kroku niezmordowany Watson, nierzadko temeprujący różnorakie zapędy partnera. Szybki montaż, urywkowe ujęcia ukazujące przebieg przyszłych zdarzeń oraz momentami teledyskowa konwencja to mocne punkty pierwszego "Sherlocka Holmesa", stanowiące o jego sukcesie. Po niespełna 2 latach oczekiwań, Ritchie postanowił wziąć się za bary z trudnym zadaniem stworzenia sequela idealnego, nie tylko rozwijającego najlepsze cechy pierwszej odsłony, jak również i dodającym coś "od siebie". Czy i tym razem brytyjski filmowiec wyszedł z reżyserskiej próby obronną ręką czy zwyczajnie skapitulował, nomen omen, po angielsku?

W najnowszej odsłonie perypetii zawadiackiego detektywa, Shrelock (Downej Jr.) wraz z Watsonem (Jude Law) zmuszony jest stawić czoła genialnemu przestępcy, profesorowi Jamesowi Moriarty (Jarred Harris). Holmes trafia zatem na godnego siebie przeciwnika, starając się rozwikłać misternie uknutą przez swego adwersarza intrygę.

Jedno trzeba Ritchiemu przyznać - jego "Gra cieni" utrzymana jest w quasi-rollercoastowym tempie, z akcją gnającą na złamanie karku, rzucającą bohaterów po całej Europie. Dość powiedzieć, iż blisko dwugodzinny seans mija jak z bicza strzelił, oferując istny kalejdoskop zdarzeń. Już pierwsza część przygód Sherlocka charakteryzowała się zaskakująco wysoką dynamiką tak pojedynków, jak i rozwoju całej historii. W przypadku "dwójki" Ritchie poszedł o krok dalej, ukazując fabułę niejako w tle spektakularnych wybuchów, efektownych strzelanin i rozrywających powietrze eksplozji.

Na szczęście dla Ritchiego (i widza), sama fabuła nie ucierpiała za bardzo na podpakowanym wyegzekwowaniu scen akcji. Skrypt pełen jest ciętych dialogów, przekomarzań głównych charakterów oraz świetnie zrealizowanych intelektualnych pojedynków między Holmesem i Moriartim (vide wyimaginowana partia szachów). Wreszcie niestrudzony tytan intelektu Sherlock trafił na godnego siebie konkurenta, zmuszającego tytułowego detektywa do maksymalnego wysilenia szarych komórek.

Pod względem czysto technicznym, "Gra cieni" to "Sherlock Holmes" z 2008 r. na końskich dawkach sterydów. Sceny walk wręcz skałdają się z błyskawicznych ujęć przeplatanych efektownym foreshadowingiem (przeciwieństwo retrospekcji) ze szczyptą slapstickowego humoru. Z jeszcze większym rozmachem zrealizowane zostały sekwencje wszelkich strzelanin, jedna z ostatnich batali zaś to istny festiwal zwolnionego tempa, z pociskami rozrywającymi korę drzew i przeszywającymi runo leśne.

Wyrazy uznania ponownie należą się Robertowi Downey'owi Jr., który po raz kolejny brawurowo wcielił się w postać detektywa, dźwigając cały ciężar filmu na swoich barkach. Sherlock przezeń wykreowany to połączenie geniuszu ze sporą dozą szaleństwa, jego cięte i błyskotliwe riposty zaś to kwintesencja inteligentnego humoru. Dzięki kreacji Downeya, który wreszcie wyszedł na dobre z dołka aktorsko-alkoholowego, Holmes jest, mimo całej swojej ekscentrycznej natury, wiarygodny. Pomimo iż Jr. skradł cały film, reszta obsady także daje z siebie wiele. Jude Law jako Watson tudzież Moriarti odgrywany przez Harrisa stanowią dobre, aczkolwiek wciąż tylko tło, dla postaci londyńskiego detektywa.

Pomimo wszystkich zalet "Gry cieni", czegoś w sequelu zabrakło. Czy to zwykły brak pewnego innowacyjnego elementu czy przerost formy nad treścią stwierdzić z całkowitą pewnością nie sposób, niemniej "dwójka" robi bardzo dobre wrażenie, przypominając jednak ładny i efektowny teledysk, po obejrzeniu którego w głowie zostają zaledwie kolorowe migawki. Również patent dedukcji Holmesa w postaci szybkich scen wyjaśniających jego tok myślenia nieco spłyca całą historię, widz zaś zmuszony jest po prostu przyjąć za pewnik iż Sherlock doszedł do rozwiązania dzięki swym nadprzyrodzonym intelektualnym zdolnościom.

Problem z "Grą cieni" jest zasadniczo tylko jeden - jej odbiór zaburzony jest przez zwykły fakt, iż "to wszystko już było" w pierwszej części, w takiej czy innej formie. Co prawda w mniej efektownym opakowaniu, lecz z tym samym szkieletem całej opowieści. "Dwójce" zabrakło zatem typowej świeżości, widz otrzymuje w konsekwencji smakowity bo smakowity, ale wciąż na szybko odgrzany kotlet. Guy Ritchie zaś chyba nigdy nie słynął z dobrej kuchni, zatem kolejny "Sherlock" to film tylko porządny, bez przysłowiowego błysku w oku i charakterystycznej ikry. Odtwórczość bowiem to najgorszy wróg nie tylko kratywnośći, ale jak się okazało także i Sherlocka. Groźniejszy nawet niż sam Moriarti.

W telegraficznym skrócie: efektowność niezwykle udanej "jedynki" podniesiona do potęgi drugiej a nawet trzeciej; zabrakło jednak powiewu świeżości i nowszej, mniej wyświechtanej formuły. Na plus mocna kreacja Downey'a Jr., który kradnie cały film. Porządne kino sensacyjne z potencjałem na "coś więcej".

Ogółem: 7+/10