...przerabianie bohaterów klasycznych powieści kryminalnych na losowych zbawicieli przeciętnych filmów akcji. Przecież 90% tego "dzieła" składa z wariacji jednych i tych samych schematów, które Hollywood uparcie wciska nam, widzom rok w rok. Wszystkim czym Ritchie może się pochwalić to kolejny nawał efekciarskich scen do równie nieoryginalnej co naciąganej intrygi, której celem jest oczywiście właaadza nad światem (demoniczny śmiech dla ubarwienia sytuacji) przez jakże znienawidzonych antagonistów. Nie ma to jak po prostu przeistoczyć bohatera, którego zapamiętaliśmy najlepiej; subtelnego dżentelmena, na niezrównoważonego prymitywa, karatekę z jakże pokaźnym zestawem umiejętności wykorzystywania jako broni jakiegokolwiek napotkanego przedmiotu. Cóż, jak to się powiada w mniej szlachetnych kręgach "najlepiej to przypieprzyć z bani". Równie dobrze Ritchie mógł wcielić w rolę Holmesa, Bena Stillera. Myślę, że z jego stażem byłby on w stanie odegrać większość tych słodkich scen z niezręcznym żartem znacznie lepiej niż Downey Jr. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że też zostanę reżyserem abym mógł kiedyś stworzyć równie "zachwycające" "arcydzieło" przy pomocy cennych lekcji jakie udzielają nam dzisiejsi twórcy.