Po fenomenalnym "Labiryncie", znakomitym mrocznym "Wrogu" otrzymujemy film, który po mistrzowsku zrealizowałby Michael Mann ale to nie on jest reżyserem tutaj tylko Denis Villeneuve. Początek wygląda całkiem obiecująco ale "im dalej w las" tym ciemniej. Akcja zamiast nabierać tempa ślimaczy się naprzód, reżyser z lubością stosuje zdjęcia "z lotu ptaka", przejazdy pojazdów wszelakich ale to wszystko jest takie jakieś bezpłciowe względem Jego dwóch poprzednich dzieł. Nie ma chemii między bohaterami. Emily Blunt zbudowała Kate Macer z jakichś dwóch-trzech min i przez zdecydowaną większość produkcji sprawia wrażenie skacowanej i ospałej. Po drugiej stronie mamy takiego niby Brada Pitta - Benicio Del Toro, który jeśliby Go dobrze poprowadzić byłby znakomity no ale jest co najwyżej przeciętny. Większość tych, którzy będą bronić ten tytuł zaraz zarzuci mi , że szukałem jakiegoś tępego akcyjniaka a to jest dramat i należy przyjąć inne kategorie jeśli idzie o ocenę, cóż chciałem zobaczyć film mający ten ładunek energii co "Bogowie ulicy" - tam też było o gangach ale pokazane w bardziej przejmujący sposób a tutaj wygląda to tak jakby reżyserowi bardziej od budowania relacji między postaciami zależało na ciekawych kadrach. Skąd ten zachwyt zatem wśród prasy? Wytwórnia potrafi wyłożyć pieniądze na reklamę a Lionsgate, wytwórnia w której "Sicario" powstał, wyszedł już z pozycji producenta akcyjniaków i plasuje się pomału do roli wielkiego studia. Plusy? Na pewno realizm , prezentacja działań jednostek operacyjnych wobec gangu to było ciekawe ale niestety wszystko pokazane "bez jaj".