Mnie się film podobał, ale ale kto tak naprawdę zna tamte realia – bo ja nie. Fakt, że agentka FBI i jej czarnoskóry kolega to koniec końców jakieś mimozy a CIA’owcy to twardziele-sadyści i przestępcy, ale to nie nowina. Przecież FBI to taka policja bez mundurów a CIA to James’y Bond’y z licencją 00. Jednak końcówka mi nie pasuje, bo psuje odbiór filmu – facet zamiast szybko i sprawnie wykończyć bosa ucina sobie z nim pogawędkę okraszoną przyziemną zemstą na rodzinie (no i jeszcze ten policjant) – fuj! oraz bezsens.
Jakie FBI, jakie CIA? Rząd USA zatęsknił za mafią włoską, która była przewidywalna. Niestety Włosi nie są w stanie przejąć interesu narkotykowego i handlu ludźmi (nigdy się tym nie parali na wielką skalę), więc rząd USA postawił na Kolumbijczyków. Jedni się z decyzją rządu pogodzili, tu szef FBI w Phoenix, inni nie, tu pracownik FBI, pani Macer. Dziś jest sygnał, że oprócz preferowania mafii kolumbijskiej, rząd USA uszczelni granicę z Meksykiem i być może deportuje wszystkich agentów mafijnych z kraju. Wtedy szef FBI w Arizonie wzmocni nadzór nad nielegalnymi emigrantami a pani Macer zajmie się zamykaniem ich w ośrodkach deportacyjnych - jesteś z Kolumbii, leć do Kolumbii, jesteś z Meksyku, wysadzamy cię w Nogales.
Jak bandyta wynajęty przez Kolumbijczyków zabija konkurenta swoich szefów, to jego sprawa. Dla USA jest dobrze - jeden Meksykanin zabija innych Meksykanów w Meksyku - to problem władz meksykańskich, Amerykanom nic do tego.
Wolę tego filmu nie oceniać, nie wydaje mi się zbyt interesujący. Dwoje bezbarwnych pracowników FBI próbuje nie godzić się z decyzjami swoich szefów - to nie jest pomysł na dobry film.