Ostatnie 20 minut było dla mnie jedynymi ciekawymi w całym filmie, wreszcie miało się wyjaśnić o co tu chodziło i cóż takiego morderca zaplanował dla naszych bohaterów. Przykro było się dowiedzieć, że chodziło tylko o uprzykrzenie życia cwaniaczkowatemu policjantowi. Zabójstwa niby takie straszne i chore (aż na wyrost...), ale jakoś też nie porwały na tyle, żeby w napięciu oczekiwać rozwinięcia. Cały film czekałam tylko na to, jaka będzie wreszcie puenta tego wszystkiego, niestety i tutaj bez szału. Głowa w pudełku. Wszystko, aby uprzykrzyć życie głównego bohatera i dać mu nauczkę, "na przyszłość nie będzie już taki zarozumiały". Trochę odgrzewany kotlet, odnoszę wrażenie, że widziałam podobny scenariusz już w niejednym filmie.
Generalnie film niczym się specjalnie nie wyróżnił, nie mam pojęcia skąd jego popularność i tak wysokie oceny. Dla mnie był jedną z wielu wlokących się historii o amerykańskich glinach, samego mordercy było bardzo niewiele, a szkoda, bo był naciekawszy i zdecydowanie najlepiej zagrany.
"Przykro było się dowiedzieć, że chodziło tylko o uprzykrzenie życia cwaniaczkowatemu policjantowi. (...) Wszystko, aby uprzykrzyć życie głównego bohatera i dać mu nauczkę, "na przyszłość nie będzie już taki zarozumiały". Trochę odgrzewany kotlet, odnoszę wrażenie, że widziałam podobny scenariusz już w niejednym filmie."
Że co?