Wypada nawet nieźle. Pomijam dwie kwestie:
a) Chrisa Pratta- który praktycznie w każdym swoim filmie (czy to seria "Jurassic Park", czy Avengers, czy Strażnicy Galaktyki)- gra po prostu Chrisa Pratta, czyli robi z siebie kretyna/wesołka
b) obsadzeniu w głównej roli aktora czarnoskórego (nie mam żadnych uprzedzeń rasowo-religijno-narodowościowo-politycznych) ...ale tak, czarnoskórzy w czasach dzikiego salonu na bank mieli równouprawnienie.
Na mnie największe wrażenie wywarł Indianin (ten z wrogiej bandy) z wygolonymi pachami i śladami po antyperspirancie. W scenie ataku końcowego jest takie piękne ujęcie jak ten oto jegomość podnosi ramię i wydaje okrzyk bojowy. No piękne, aż ronię łzę wzruszenia. Chyba za dużo się filmów naoglądałem, więc czepiam się już takich detali. Pozdrawiam!