Wyszłam z kina z bardzo przykrym przekonaniem, że większa część widowni, rechocząca w chwilach, kiedy mnie ściskało w dołku, uzna, że to świetna komedia. Rechot w najbardziej dramatycznych momentach naprawdę daje dużo do myślenia.
Dla mnie to był jeden z najbardziej przejmujących dramatów rodzinnych. Z pokładami ujawnianej w chwili kryzysu nienawiści, zadawnionych pretensji, braku miłości po prostu.
Meryl Streep jest świetna jako stara zołza, ona zresztą już chyba nie jest w stanie zagrać złej roli. A jej córki - rewelacyjne. Przede wszystkim przerażona podobieństwem do matki Julia Roberts. Przeczytałam tutaj wśród komentarzy, że ona taka be i brzydka. A według mnie jest coraz lepszą aktorką i coraz bardziej interesującą kobietą.
Dobry wątek Ivy, niedopowiedziany, niejasny, bez tandetnego zakończenia.
Przerysowana trochę Karen, moim zdaniem zresztą najgorsza rola w tym filmie.
W ogóle - jestem zaskoczona, że ten film zrobili Amerykanie. Daleka jestem od uogólniania, typu: "Pokazuje amerykańskie społeczeństwo, fałszywe, pozbawione wszelkich zasad i elementarnego szacunku wobec najbliższych", bo uważam, że w każdym społeczeństwie pod każdą szerokością geograficzną i w każdej kulturze takie rodziny nie są wcale rzadkością. Ale jestem zdziwiona, że to właśnie Amerykanie, którzy jednak mają tendencję do tandetnego happy endu, zrobili taki głęboki, trudny i w sumie bardzo przykry w odbiorze film.
Było wiele momentów, kiedy się śmiałyśmy z dziewczynami , głównie w pierwszej części filmu, bo po pierwsze widziałam kilka sytuacji podobnych do mojej rodziny a po drugie życie jest słodko-gorzkie i trzeba do niego mieć duży dystans ;)
Mnie Karen również irytowała i Juliet jakoś tak kiepsko mi pasowała do roli ale pod koniec filmu doszłam do wniosku, że jednak było tak jak powinno... wypracowała taki mechanizm obronny przed tą całą rodzinną wrednością, że aż jej postać stała się mało realną "karykaturą".
Mam podobne refleksje.. Podczas seansu zastanawiałam się jaką sieczkę trzeba mieć w głowie, aby śmiać się w takich a nie innych momentach. Plus te niewybredne komentarze, np. przy scenie, gdzie M. Streep opowiadała o kartonie, stojącym pod choinką i o tym, że nigdy nie dostała tych swoich wymarzonych butów, poleciał komentarz: "oh, nie dostała swoich kozaczków, hihi".. LITOŚCI..
Również nie pojmuję negatywnych komentarzy nt. Julii Roberts- nie dość że zagrała rewelacyjnie, to jeszcze odnoszę wrażenie, że z biegiem czasu staje się coraz atrakcyjniejszą kobietą.
Postać Karen mi się podobała, ale chyba tylko ze względu na J. Lewis, której jeszcze nie widziałam w roli słodkiej idiotki.. Postać grana przez Meryl również była przerysowana, jednak nie odczułam w tym żadnej niespójności.
Nie jestem zaskoczona tym, że jest to amerykańska produkcja - widziałam masę dobrych amerykańskich filmów i nie lubię kierować się strerotypami w tej kwestii.
To prawda, odszczekuję. Ja też widziałam mnóstwo świetnych amerykańskich filmów, więc zdecydowanie poleciałam stereotypem. Cofam, cofam!
na moim seansie też wszyscy ciągle się śmiali, co doprowadzało mnie do szaleństwa, bo wręcz nie mogłam się skupić i wgłębić w ten film. jak dla mnie, nie było w tym filmie nic śmiesznego, raczej wiele poruszających (czasem szokujących) momentów i portret rodziny, zapewne jakich wiele. bardzo dobry film, będę musiała obejrzeć jeszcze raz, tym razem już w samotności, bez głupich docinków i śmiechu
Luu odniosłam podobne wrażenie ... a największu ubaw gdy pada słowo na "k" lub inne przekleństwo, zastanawiam się skąd takie reakcje, ale chyba już wiem : otóż nasze polskie filmy karmią nas przekonanie, że najlepszy scenariusz to taki gdzie lecą bluzgi; "sierpień" uważam za fenomenalny melodramat ze świetnie zbudowanymi postaciami; do tego film jest nafaszerowany mnóstwem tekstu, dialog za dialogiem, a mimo to nie jest przegadany, a nawet wywołuje refleksję
Ten film byl pelen emocji i ja sie temu poddalam, szczegolnie, ze dobrze rozumialam bohaterke grana przez Roberts. Calosc oczywiscie przerysowana, ale mysle, ze wiele z nas mialo wrazenie, ze jest w tym prawda, gorzka prawda, cos co w naszym zyciu takze sie przewijalo, nawet jesli w mniejszej dawce. Ale to nie znaczy, ze sie nie smialam. To byl dosc wisielczy humor, ale byl; moze smiech sluzyl wlasnie rozladowaniu tych nieco przytlaczajacych emocji? Jakas forma ucieczki od tej poplatanej rzeczywistosci? Podobal mi sie ten film i zrobil na mnie duze wrazenie.
Lubię to :)
Przyznam, ze na moim seansie było sporo śmiechu ale mam wrażenie, ze w dobrych momentach, bo mnie nic nie zniesmaczyło ;)
W scenie, którą przytoczyła pelikanado czyli po opowieści M.Streep zapadła w kinie cisza, bo i nic śmiesznego jak na mój gust w tym nie było więc jeśli takie towarzystwo miałyście obok to rzeczywiście mocno irytujące i psuje odbiór całego filmu.
Ten film jest przesycony sarkazmem i ironią. "Sarkazm jest dosyć wysoko-lotnym zakpieniem. Nie usłyszycie sarkazmów z ust zwykłego oprycha bądź jakiejś niewychowanej osoby". Owszem, takie poczucie humoru może niektórych oburzać. Jednak gdy oglądając ten film zachowasz dystans (nie utożsamiasz się z bohaterami bądź nie wczujesz się w ich sytuacje), to niektóre sytuacje czy wypowiedzi są całkiem śmieszne. Żeby zrozumieć spotęgowaną ironie trzeba mieć trochę powściągliwości do siebie, życia i do świata.
Sarkazm tu widzę, ironii niewiele. Ja też kilka razy roześmiałam się podczas seansu, ale po prostu nie w tych momentach, kiedy rżała sala. Dodam - w znakomitej większości raczej bardzo młodzi ludzie. Nie jestem stetryczałą staruszką,zastrzegam.
A dystansu, uwierzcie, mam sporo, bo i moja, ogólnie rzecz ujmując, rodzina, przeszła podobne zdarzenia.
Właściwie to masz w dużej części rację,ale było na pewno kilka dobrych,śmiesznych momentów np.ta modlitwa:)
A potem nie ma co się dziwić, że ludzie nielegalnie ściągają filmy, bo ja też w kinie musiałam znosić radosne komentarze pań za mną na temat tego jaki to Ewan czy Benedict sa seksi. Przyznaję, sama zaśmiałam się w niektórych momentach, np w dużego kęsa lęku :). Ogólnie, jest to film całkowicie dla mnie, dramat, prawdziwy, głęboki i zróżnicowany, jedyne co delikatnie mi przeszkadza to niedokończone wątki bohaterów.
Prawda. Ja byłem w małym kinie, w kulturalnym towarzystwie i śmiechu było mało. Tylko podczas kolacji (rodzinne kolacje to najlepsze sceny we wszystkich filmach) i podczas kilku występów Meryl. Nie przepadam za Julią Roberts, ale ta rola naprawdę mi się podobała. Wokół niej kręciła się właściwie cała historia. Też nie podobał mi się wątek Karen i jej chłopaka. A najlepsza była otyła ciotka i jej mąż. I naprawdę było się z czego pośmiać. Ale to dramat. Moja siostra podpięła to pod komediodramat. Może ma rację.
Określiłabym to też zjadliwą satyrą, gdzie sytuacje są celowo karykaturalne, po to, by obnażyć negatywne cechy.
To był naprawdę koszmar, a jednocześnie można tam wyczuć sadystyczny bardzo czarny humor twórcy. Bardzo dobry film.
przepraszam Was, to ja "rżałam" w kinie, momentami zamierałam z przerażenia, a jednocześnie uważam film za bardzo wartościowy i potrzebny.
"Rżenie" nie musi być objawem prostactwa, może być reakcją na zabieg twórcy. Zabiegiem zaś jest karykatura i przerysowanie, aby dosadniej zwrócić uwagę na pewne problemy. Nie da się ukryć, że sytuacje w tym filmie są hiperboliczne, taka eskalacja koszmarów w jednej rodzinie raczej jest niemożliwa. Ale taki zabieg miał swój cel i go osiągnął . Film zmusza go przemyśleń.
Dramat rodzinny w stylu Hitchcocka.