Twórcy tak bardzo starają się aby ten film był artystyczny i mocny że zapominają o tym że powinien
też posiadać jakichś bohaterów których widz darzyłby chociaż minimalną sympatią. W tym filmie
wkurzają dosłownie wszyscy i życzymy tym idiotom żeby ktoś jak najszybciej zrzucił na nich jakąś
bombę która rozwaliłaby ich z tym przeklętym domem:) Największym bohaterem i szczęściarzem
okazuje się topielec, senior rodu (Sam Shepard) który woli popełnić samobójstwo niż męczyć się w
tak pokręconej rodzince:) Najbardziej irytująca jest jednak postać umierającej lekomanki stworzona
przez Meryl Streep. Gdyby Streep tak nie szalała i dała tej postaci więcej cech ludzkich to wywołałaby
może na widzu nie tylko efekt odpychający ale i jakieś współczucie. Niestety Streep nie doszła do
takich wniosków. Podobnie jest z córkami które zostały ulepione głównie z negatywnych, irytujących
cech. Żeby jednak było mało tych konfliktów matka/córki to dochodzą tu jeszcze jakieś zboczone
związki kazirodcze, pedofilskie zaloty i partnerskie kłótnie. Robi się z tego taki koktajl od którego
mocno mdli. Trudno też uwierzyć że w jednej chwili nawarstwia się w tej rodzinie aż tyle problemów i
konfliktów, że wszyscy się zjeżdząją na ten pogrzeb i akurat mają jakiś kryzys czy problem albo są
kompletnie pokręceni. Tak więc wyszedł film który teoretycznie ma wszystko żeby być arcydziełem i
genialnym powrotem klasycznego kina. Świetne aktorstwo, klimat, piękne zdjęcia, dopracowany
scenariusz, błyskotliwość. Jednak jest to też zgniłe danie filmowe, jednorazowe doświadczenie. Ilość
wątków i problemów starczy tutaj spokojnie na 3-4 filmy a doskonali aktorzy (McGregor,Cumberbatch i
tak dalej..) zostali (bo nie mogli więcej) nie wykorzystani i zmarnowani. August Osage County to
kolejny dowód na to że kiedyś filmy amerykańskie były lepsze, kręcono je z głową. Teraz wszystko
musi być cool jak najnowsze porno Scorsese a jak robią dramat to muszą tyle tego dać że wyjdzie
bokiem. Za dużo przerysowania a za mało sensu i dobrego smaku. Daję 4/10.
Zgadzam się z dużą częścią tej wypowiedzi. Niby wszystkie elementy na wysokim poziomie aktorskim i realizatorskim ale, jak dla mnie film niestety dość nudny. Nie wystarczy wrzucić do wiaderka garści diamentów i sztabki złota aby powstał zachwycający naszyjnik.
Co do Meryl Streep to właśnie z przyjemnością obejrzałem, jak tworzy całkowicie odmienną postać niż w kilku swoich wcześniejszych filmach.
Podobają mi się elementy tego filmu (np. scena stypy ze świetnymi dialogami) ale całość wyszła średnia, szkoda.
Dla mnie Meryl Streep i genialna i zarazem koszmarna w przeszarżowaniu tej postaci. Jeśli jednak jej postać miała taka być czyli nieludzką, odpychającą kreaturą to się jej to w 100% udało. Problem polega na tym że reszta aktorów również tworzyła podobne jej kreatury a ja nie lubię gdy nie ma w filmie z kim trzymać i komu kibicować. Wydaje mi się że opozycją do wkurzającej postaci Streep miała być w założeniu postać Julii Roberts która również zagrała świetnie i niestety również wykazywała głównie cechy kreatury.
Bo i komu tu kibicować? Zboczeńcom, lekomanom, furiatkom, idiotkom, zaborczym matkom, oszustkom, nastoletnim narkomankom, samobójcom, pierdzącym prostakom a może ludziom oddającym się kazirodzctwu? W tym filmie jest tylko syf.
Trudny film? Dla mnie nie.
O czymś ważnym? Dla mnie nic nowego, samotność, strach przed śmiercią i pragnienie ucieczki przed problemami. Nuda.
Wkurzający? Tak. Postać Streep tak przeżyła śmierć męża jakby zdechł jej kot. Wszyscy dużo krzyczą ale całość nie skłania do refleksji, prędzej wkurza i męczy.
I to że jesteśmy w dużej mierze ukształtowani przez rodziców i te złe cechy charakteru i patologie mogą przejść wtedy na nas to też nic nowego. To już gdzieś było.
Oczywiście wszystkie postacie w filmie mają jakiś sens z punktu psychologicznego. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Little Charles - oferma która zaspała na pogrzeb i strasznie z tego powodu rozpacza. To że jest taki i wydaje mu się że taki jest to efekt matki która go takim uczyniła i w niego to wmówiła już od małego dziecka. Jest gorącym obiektem uczuć swojej kuzynki. Być może przyczyną tego jest że chce pokazać samodzielność/dorosłość a kuzyneczka jest najbliżej i też potrzebuje miłości.
Mattie Fae Aiken - matka Little Ch. która traktuje syna jak piąte koło u woza, w końcu jego biologicznym ojcem jest senior rodu a nie mąż. Wmawiając mu że jest jak duże dziecko i oferma, wciąż go tym poniża, stara się udowodnić jego niższość.
Charlie Aiken - grozi żonie rozwód bo nie może znieść jak traktuje Little Ch. Nie zna prawdy że nie jest jego ojcem. Ma być następcą seniora, nowym patriarchą rodu ale wydaje się zbyt mało ogarnięty i za miękki żeby tym wszystkim rządzić.
Barbara Weston - potrafi być zaborczą kobietą przez co sypie się jej małżeństwo, osaczyła chłopa więc ją zdradził. Ma to prawdopodobnie po matce która ją ukształtowała i stała się wcieleniem zła. Jej gniew zdradzonej kobiety skupia się na córce. W taki sposób chce uderzyć w męża który z kolei córkę rozpuszcza. To ona jest na tyle silna aby osiąść tron rodzinny po zmarłym seniorze.
Jean Fordham - córka Barbary która słabo znosi separację rodziców okazując to buntem, paleniem zielska i olewaniem wszystkiego. Daje temu wyraz oglądając na stypie jak mówi jej matka "zas#anego upiora" w operze z 1925r.. Ale w wersji zremasterowanej:)
Violet Weston - śmiertelna choroba, strach przed śmiercią i zgorzknienie powodują że zmienia się w kreaturę uwielbiającą ranić i zrażać do siebie wszystkich ludzi wokół siebie. Jej najlepsi przyjaciele to "zamulacze" czyli niebieskie pigułki dające pewną ucieczkę przed tym światem. Wielkie gratulacje dla Meryl Streep która tak stworzyła tą postać że nie da się oglądać scen z jej udziałem a cały film staje się idealną zabawą dla masochistów. Dać jej za to Oscara:)
Karen Weston - słodka idiotka która jest ślepo zapatrzona w swojego dzianego kochasia, rozwodnika i zboczka. Uwielbia drogie podróże i bycie "teraz".
Ivy Weston - zakochana po uszy w swoim kuzynie który okazuje się być kimś więcej niż tylko kuzynem. Mimo wieku jej stan umysłu daleki jest od dojrzałej kobiety, nie maluje się, nie ubiera się i uchodzi za lesbijkę za to jej umysł jest pełen mrzonek o idealnym związku z kuzynem. Podobnie jak Little Charles chce być wolna i kochana a wszystko to przez poddańcze wychowanie w takim pokręconym środowisku.
a mnie się wydaje, że Charlie dobrze wiedział o zdradzie żony. widać to dobrze w scenie, w której grozi Mattie rozwodem :)
jak zwykle wszyscy o wszystkim wiedzą, tylko zachowują pozory "niewiedzy"
Mi się wydaje że jednak nie. Mówi żonie że nie rozumie tej wredoty, nie wie czemu ona i jej siostra tak się zwracają do ludzi. Mówi że zmarły miał wady ale był przyzwoity. A byłby gdyby znał prawdę? Wcześniej Charlie mówi do L Ch że oni go kochają, że on sam ma dużo do zaoferowania tak jakby chciał podbudować jego poczucie wartości. Z kolei Little Charles wciąż mówi że czuje się że zawiódł rodzinę, ojca. To Violet Weston wiedziała od początku ale była zła do szpiku kości tak jak wcześniej jej matka która kazała jej czekać na upragniony prezent - kowbojskie buty a dostała ubłocone, rozwalone buciory. Violet Weston droczyła się z córką która na pytania o partnera mówiła że już ma i nie szuka, jednak Violet Weston wiedziała że partnerem jej córki jest jej własny brat. Chciała tą informację zostawić jednak dla córki na sam koniec kiedy sama będzie chciała jej powiedzieć o swoich zamiarach względem L Ch. To był taki "prezent" dla córki jak te buty które z kolei dostała od swojej matki.
Ahhh, nie chcę zabrzmieć jak Paulo Coelho (bo mnie tez wkurzają takie teksty), ale gdybys miał do czynienia z czlowiekiem o cięzkiej przeszłości, który cierpi na raka i wie, ze predzej czy później - ale i tak za wczesnie umrze, to wiedzialbys i to doskonale, ze Meryl Streep zagrała tu niesamowicie prawdziwie. Odwaliła kawal dobrej roboty. Nie przeszarżowała, nie przesadziła, nie szalała. Pokazała jakie jest życie. A że nie jest takie jak bysmy chcieli to już inna bajka.
Prawda jest taka, ze jeśli czegoś nie przeżyjemy na wlasnej skórze, to nieznany nam dramat bedziemy oceniać o kilka punktów za nisko... I nie mam pretensji, nie obwiniam, nic nikomu nie zarzucam:) Dziele sie tylko swoim zdaniem i może troche doświadczeniem.
Dla mnie ten film to teatr aktorów. A Meryl - padam do stóp:)
Miłej nocy!
Moje przeżycia nie mają tu nic do rzeczy. Uważam że film jest za ciężki a przez to góra na jeden raz i to jest spora wada. Wszystko znakomite ale po co do tego znów wracać? Na dodatek fabuła wbrew pozorom jest jasna i prosta, nawet zakończenie. I z pewnością nie jest to komedia, prędzej dramat z dodatkiem czarnego humoru.
Ale ja odniosłam sie TYLKO I WYŁACZNIE do Twojej opinii nt. gry aktorskiej Meryl Streep, a nie do fabuly itd.