Mnie zupełnie nie pasuje do reszty filmu, który jest przecież typowym dramatem, tragiczną historią rodzinną. Jest to naprawdę genialna, ale bardzo smutna opowieść i ten uśmiech Julii w ogóle mi tam nie pasuje - bo niby z czego jest taka zadowolona? Że była w Oklahomie, że odwiedziła dom rodzinny? Czy że już z niej wyjeżdża? Ten jej uśmiech ma się nijak do tego, że zostawiła matkę samą. Film zdecydowanie powinien skończyć się o jedną scenę wcześniej (zresztą tak kończy się sztuka) i to byłoby według mnie bardziej adekwatne do treści i bardziej dramatyczne. Nie wiem, po co dokręcili tą scenę.
Poza tym dla mnie istna rewelacja - zarówno pod względem fabuły, jak i aktorstwa (mistrzowska Meryl i reszta zespołu). Świetnie pokazane relacje między bohaterami i te wszystkie tajemnice, które wychodzą na jaw.
Uwielbiam takie głębokie, dające do myślenia kino! 9/10
Nie znam tej sztuki, ale oglądając film, zakończenia spodziewałam się właśnie w momencie, który opisujesz.
Ostatnia scena typowo filmowa, nie miałaby racji bytu na scenie teatralnej - piękny krajobraz Oklahomy i uśmiech bohaterki. W moim odczuciu reżysera korciło, aby dodać coś od siebie, postawić kropkę nad i. Czy to poczucie oczyszczenia, odkreślenia przeszłości, ulgi? A może jeszcze coś innego?
Może chodzi po prostu o to, aby nie wypuścić widza z kina zupełnie przygnębionego i dać mu nadzieję, że którykolwiek z bohaterów wyjechał z Osage bez poczucia kompletnej porażki.
Ostatnia scena jest nierozerwanie związana z ostatnim krajobrazem na jaki patrzyła Barbara - był to pagórek. A w całym filmie wielokrotnie podkreślane było, że akcja rozgrywa się na równinnym terenie a równina to stan umysłu. Widząc wzniesienie Barbara poczuła ulgę, stąd ten uśmiech.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nie wiem czy tak było w sztuce, ale film mógł zaadaptować tę scenę na potrzebę zakończenia wg wizji reżysera - na przykład :)
Moim zdaniem chodzi o uwolnienie się.
Zwróćcie uwagę, że każda z sióstr opuszcza dom w pośpiechu, z poczuciem krzywdy, świat wali im się na głowę i dużą rolę w tej katastrofie odgrywa matka. Relacje całej rodziny są nieziemsko skomplikowane, kochają się i nienawidzą jednocześnie i cała ta ciężka atmosfera krąży wciąż w powietrzu i wpływa na ich życia chociaż żyją od lat osobno.
Ale w końcu przelewa się czara goryczy i po kolei każda z sióstr czuje, że więcej nie zniesie i odjeżdża.
Moim zdaniem to stanowi ostateczny bodziec "zostawiam wszytko za sobą,nigdy tam nie wrócę, mogę w końcu ruszyć z moim życiem" i stąd uśmiech.
Ten uśmiech nie oznaczał ulgi, jak można doznać ulgi opuszczając chorą matkę, a rodzinę w totalnym chaosie? Ten uśmiech oznaczał drwinę z przewrotności losu, Barbara w końcu zrozumiała, że jest kalką matki, tak jak ona ma destrukcyjny wpływ na otoczenie, że jest "potworem" z tą różnicą, że ma siłę na próbę zmiany siebie...
Oczywiście, że można odczuć ulgę, szczególnie właśnie wtedy gdy to otoczenie ma destrukcyjny wpływ na Barbarę, do tego stopnia, że wyprowadza się daleko od rodzinnego domu, chcąc uciec od tego wszystkiego. Jasne, że nie da się wymazać osobowości, ale zauważ, że przed przyjazdem do matki Barbara była w złym stanie psychicznym, ale dopiero po przyjeździe zamieniła się w "potwora". Co to wywołało?
Myślę też, że ten uśmiech można zinterpretować zupełnie odwrotnie - jako wyraz miłości do matki. Wspomnienie jej koszmarnego charakteru, ale jakże bystrego umysłu, rzut oka na pagórek, uśmiech i postanowienie powrotu na równiny do jakiej by nie była, ale rodzonej matki.
W równoległej scenie Violet przytula się do Indianku i sądzę, że nie tylko z poczucia osamotnienia i strachu. Patrzę na to jako na metaforę.
Ostatnia bitwa się rozegrała , ale do końca nie wiadomo kto jest wygranym a kto przegranym.
Ciężko znaleźć jedną właściwą interpretację, dlatego tak lubię filmy z niejednoznacznym zakończeniem.
Z tym uwolnieniem się to rzeczywiście bardzo dobry trop i bardzo trafne spostrzeżenie:) Zgadzam się, jak najbardziej!
Do interpretacji powyżej można dodać jeszcze:
1) ironiczną - "Po tych wszystkich rzeczach wracam do normalnego życia, będę żyć jak dawniej, to w sumie... no tak, w jakimś sensie zabawne".
2) autousprawiedliwiającą - "Tak długo zastanawiałam się, czemu nie wyszło mi małżeństwo, córka też nie do końca. A jak miały wyjść, jak moje podstawy, fundamenty są takie jak widać".
A dla mnie Barbara poczuła ulgę. Dowiedziała się prawdy o ojcu- o tym, że to matka tak naprawdę go opuściła. A mimo to ona ciągle uskarżała się na wszystkim- szczególnie dostawało się Barbarze, bo się jej nie bała, była nieugięta i....podobna do niej niestety. Uśmiechnęła się, w moim odczuciu, do siebie, myśląć 'dość, nie skończe tak, jak mój ojciec'
Dla mnie też to był uśmiech szczerej ulgi.... na pewno nie ironi... w tych ludziach to wszystko wisiało przez dziesiątki lat i psuło ich kolejne związki, relacje, życie... przed sceną uśmiechającej się Barbary jest jeszcze scena burzy. Tak jak po burzy wychodzi słońce i wraca czyste i rześkie powietrze, tak też Barbara zamykając dawne rozdziały życia poczuła w końcu ogromną ulgę. Otworzyła się na nowe...To chyba jedyna scena w której Barbara wygląda na szczęśliwą i zrelaksowaną. Dla niej życie dopiero się zaczyna :-)
To właśnie ujęło mnie w tym filmie - bo w przeciwieństwie do większości amerykańskiego holywoodzkiego szajsu - pokazał szczerze i bez upiększeń... dość typową tak naprawdę rodzinę. Bo nie oszukujmy się - w każdej z naszych rodzin jest masa podobnego syfu niedomówień, żali i pretensji. Czasem mniej, czasem więcej...ale to jest w nas wszystkich. O to jest fajne - jest szczerze i bez upiększania... i na koniec film nie wprowadza wzorem naszej kinematografii typu np. dziewczyna z szafy czy filmy smarzowskiego - wszyscy się zabijają i totalne dno. Nie....tutaj jest nadzieja! I to nie jakaś tam sztuczna na siłę wciśnięty wątek nadziei - to jest prawdziwa nadzieja i spokój wynikające z chwil prawdy... bo przecież jak to już ktoś kiedyś powiedział.... prawda nas wyzwoli.
Fajnie napisane. Zgadzam się z tym. Oby każdy z nas miał szanse na naprawienie swojej drogi. W końcu nadzieja umiera ostatnia...
aa2xa, podpisuję się pod tym co napisałeś, bardzo mądrze napisane, też odebrałem to jako nadzieję na normalne szczęśliwe życie, swojego rodzaju katharsis.
A co z Ivy i Karen (tak miała na imię 3 siostra?)? One tej nadziei nie dostały, film dla nich nie kończy się pozytywnie...
Żadna z nich nie podjęła ryzyka takiego jak Barbara. Wolały pozostać w sferze iluzji... Jedna usuwając jakiekolwiek głębsze problemy ze swojej świadomości (np. zdradzającego męża), druga nie przyjmując do wiadomości, że wchodzi w kazirodczy związek.
Żadna z nich nie miała w sobie tyle siły i determinacji, żeby zmierzyć się z prawdą...dlatego nie mogły poczuć tej ulgi, którą poczuła Barbara.