Doskonały temat, wspaniała obsada, dobry scenariusz. Muszę przyznać, że trzeba być niezwykle ,,zdolnym" reżyserem żeby pogrążyć film z góry skazany na sukces.
Emocje wzbierają, atmosfera robi się duszna i gdy oczekujemy apogeum, wszystko momentalnie pikuje w dół pozostawiając uwierający niedosyt.
Całe napięcie budowane we wszystkich ,,dobrych scenach" obracane jest wniwecz.
Film o niezaprzeczalnym potencjale, w którym nieumiejętnie rozłożono napięcie.
Zakończenie fatalne. Gdy po burzliwych przejściach bohaterek obserwujemy ich uładzone rozstanie, staje się to niewiarygodne. Emocje opadają bez większej przyczyny, wielka kłótnia nie motywuje postaci do dalszego działania - wszyscy zdają się zapominać o swoim upadku, klęskach i upokorzeniach. Meryl niepotrzebnie włącza muzykę (na siłę da się obronić), ale ujęcie Julii Roberts samotnie jadącej samochodem na ,,pustej, rozżarzonej słońcem" drodze? Niepotrzebne. Naiwny chwyt wyrwany z kontekstu. Scena niczego nie wyjaśnia, niczego nie wnosi.
Opowieść MOGŁA wcisnąć w fotel, jednak fabuła została nieumiejętnie poprowadzona na płaszczyźnie emocjonalnej, co pozostawia uczucie niedosytu, bezsensownych niedopowiedzeń i huśtawki nastrojów.
Gówno tam a nie film. Ludzie pewnie myślą jaki realny i prawdziwy życie właśnie takie jest, dobre sobie tak sobie wmawiajcie. Oczywiście jest trudno itd itp, ale to nie oznacza aż tak popapranych sytuacji jak w tym filmie. Jeśli uważacie że tak wygląda życie to coś wam powiem już je przegraliście...
oh really...?
szczęśliwy z Ciebie człowiek, jeśli myślisz, że takie sytuacje to czysta fikcja.
ja widziałam podobne sceny na własne oczy. wierz mi, dorównywały filmowi.
Oczywiście że się zdarza chodzi mi o to że niektórzy myślą że tak być musi, bo żyją w takiej rzeczywistości chorej...
Wyjście z czegoś takiego wymaga co najmniej terapii, a wyleczenie patologii z rodziny na moje oko - ze dwa pokolenia przy dobrych chęciach. Zresztą w filmie Vi opowiada jak traktowała ją matka i jej faceci, widzimy jak ona sama traktuje córki i widzimy (najlepiej w bohaterce granej przez J. Roberts), że to idzie dalej. "Żyją w takiej rzeczywistości chorej...", bo innej nie znają, a nawet jeśli znają, to nie umieją jej stworzyć.
Nie no przesadzasz przyjacielu z tymi dwoma pokoleniami :) Wystarczy jedynie poznac PRAWDE czyli Boga i czlowiek wyjdzie z najwiekszego nawet dna. Znam osobiscie dziesiatki takich przypadkow.
Nie wiem ile masz lat, ale jak na mój gust to te 50 lat trzeba przeżyć by ocenić czy takie chore sytację się nie zdarzają. Oczywiście w filmie są one przejaskrawione, ale ogólnie film bardzo dobry
Absolutnie się z tym nie zgadzam.
1. Julia jadąca samotnie drogą to nie naiwny chwyt wyrwany z kontekstu, a ściśle połączona z fabułą scena. To jej kolejna ucieczka z domu. Wybiera niewiernego męża - odrzuca chorą matkę. A dlaczego to zrobiła, tego dowiedzieć się można z ostatnich słów jej matki. Bycie silną naiwnie połączyła z klęską swojej matki.
2. Siostry rozjechały się w kłótni, w jakiej do tej pory chyba nie były: ta młodsza wyjdzie za faceta molestującego swoją przyszłą siostrzenicą, a druga? Druga za swoją miłość do brata obwini matkę i już raczej się nie pokaże w domu, być może nawet z nim wyjedzie do NY jak planowali wcześniej.
3. Meryl włączyła muzykę, bo ją wcześniej włączała. Zwykły odruch.