Jestem swiezo po seansie i nie przypominam sobie abym kiedykolwiek wychodził z kina bedac tak wscieklym. Film to istne nieporozumienie i mowie tu jako absolutny fan tej cudownej serii (gier) jak i zwykły szary śmiertelnik który postanowił się ze znajomymi dobrze zabawić w weekend idąc do kina. Część Pierwsza była tragiczna ale w porównaniu do tego gówna to istne dzieło sztuki...Nie bede sie rozwodził i porównywał tego crapu do gry bo po prostu nie ma to sensu to raz a dwa nie starczyło by miejsca na szanownym filmwebie... Jak już mówiłem na temat Jedynki całkowicie rozumiem że reżyser ma swoją wizję jak i wiem że nie da się ukazać wszystkich wątków filozoficznych w komercyjnym półtoragodzinnym filmie ale na litość Boską....Lśnienie Kubricka ma większy "Silent Hillowy" klimat niż to coś ....Dobra pomijając jednak porównanie do dziecka Konami (ciekawe jak niby to zrobić..) to jedyny wyraz jaki przyszedł mi do głowy podczas seansu to Random... Wszystkie sceny były takie same...szybkie, niewiele było wiadomo o co chodzi Spokój, rozpierducha ktoś się pojawia, ktoś znika, ginie ...i to wszystko w przeciągu 5 minut.... Wątek miłosny....taa....nie wiem jak wy ale większy "żar" odczuwałem oglądając pseudo związek Christiansena z Natalie Portman w Nowej trylogii Gwiezdnych wojen....Cała akcja i tak właściwie jest po nic gdyż szanowny tatuś postanawia zostać w Silent Hill w celu odnalezienia swej żony. Nie muszę oczywiście wspominać że tym durnym zabiegiem szanowny "twórca" pragnął nam delikatnie zakomunikować iż będzie następna część i tym razem będzie ona bazować na GENIALNEJ części drugiej serii....Wszystko zostało niesamowicie spłycone, podane bezpośrednio na przysłowiowym talerzu a raczej półmisku na którym powinna się znajdować głowa "szanownego reżysera" który swym partactwem doprowadził mnie i mych znajomych do płaczu....A na zakończenie dodam tylko iż byłem jedyną osobą pośród mych znajomych która ów serię gier kojarzyła.....